Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki: Sue Townsend - „Adrian Mole, czas cappuccino”, Bridget Jones kontra Adrian Mole

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Sue Townsend,„Adrian Mole, czas cappuccino”, Wydawnictwo WAB, str. 302
Sue Townsend,„Adrian Mole, czas cappuccino”, Wydawnictwo WAB, str. 302 fot. archiwum
Gdyby wśród pisarzy przeprowadzić ankietę z jednym tylko pytaniem: jaki rodzaj literatury najtrudniej byłoby panu/pani napisać? - podejrzewam, że większość odpowiedziałaby: powieść satyryczną. Taką, nad którą czytelnik śmiałby się do łez. Taką właśnie książką była powieść „Adrian Mole, czas cappuccino”, autorstwa Sue Townsend.

Czy pisarze to ludzie śmiertelnie poważni, wrogowie dowcipu i sytuacji komicznych? Może nie wszyscy, ale większość na pewno. Prawie każdy pisarz woli rozważania o „naturze wszechrzeczy” niż zwykły zdrowy śmiech. Wielkich dramatów filozoficzno-społeczno-politycznych, powieści nowatorskich w formie i treści mamy wcale niemało. Utworem satyrycznym, który trwale wszedł do historii literatury światowej są na pewno „Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej”… I prawdę mówiąc niewiele więcej przychodzi mi do głowy.

Pewnie trochę przesadzam, jednak posucha na tym poletku była i jest niewątpliwa. Jedna z przyczyn to szybkie starzenie się literatury satyrycznej. Taki los spotkał znakomity przecież „Paragraf 22” Josepha Hellera. Nie lepiej ma się sprawa z naszym Mrożkiem. Ze czterdzieści lat temu, na jakiejś imprezie, w gronie licealnych kolegów, czytaliśmy głośno opowiadanie z tomów „Słoń” i „Wesele w Atomicach”. Całe towarzystwo rżało ze śmiechu. Niedawno sięgnąłem po te opowiadania. Przedstawiają one w krzywym zwierciadle polską rzeczywistość z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych. Ale można je było odnieść również do PRL z okresu stanu wojennego. Ale tamtych światów dawno nie ma. To, co było wtedy żywe i zabawne, dziś już zwietrzało. Więc z czego właściwie się śmiać?

Myślałem o tym, czytając powieść brytyjskiej pisarki Sue Townsend „Adrian Mole, czas cappuccino”, którą wygrzebałem ostatnio ze swojej zakurzonej półki…

Ta książka też miała swoje pięć minut. Prawie ćwierć wieku temu… I nie w Polsce, lecz w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkała i tworzyła nieżyjąca już Sue Townsend. Akcja jej powieści skomponowana jest na zasadzie intymnego pamiętnika kucharza w podupadającej knajpie, marzącego, aby zostać sławnym pisarzem.

Pierwsza data pamiętnika to 30 kwietnia 1997 roku, ostatnia 2 maja roku następnego. Jest to właściwie pastisz powieści innej Brytyjki - „Dziennik Bridget Jones” Helen Fielding. Tam mieliśmy do czynienia z nieudacznicą płci żeńskiej, zaś Adrian Mole to nieudaczny mężczyzna. Townsend, żeby było śmieszniej, czyni nawet aluzje do tamtej książki - Mole pisze list do Bridget, na który zresztą nie otrzymuje odpowiedzi.

Obie powieści zostały zaliczone do bestsellerów, trzeba jednak bezstronnie przyznać, że Adrian Mole zdecydowanie przerasta Bridget Jones. Humor powieści pani Fielding jest na ogół żałosny, tu mamy do czynienia z ostrą satyrą na stosunki społeczne i obyczajowe w Wielkiej Brytanii u schyłku XX wieku. Nawet codzienne zapiski stanu fizyczno-psychicznego Adriana, bez najmniejszej żenady zerżnięte od Fielding, brzmią o wiele zabawniej niż w trzy lata starszym pierwowzorze.

Oto próbka zanotowana przez Adriana:

  • Jelita - duże wiatry
  • Łysina - bez zmian
  • Aktywność prącia - 5/10
  • I nieco dalej:
  • Kiszki - zablokowane
  • Nastrój - czarny
  • Perspektywy - beznadziejne
  • Oddech - cuchnący

Bridget aż do znudzenia (kilkadziesiąt razy) odnotowywała swą wagę i ilość wypitych w danym dniu kieliszków alkoholu. Jedynym marzeniem Bridget Jones było małżeństwo lub posiadanie stałego partnera. Adrian Mole ma bardziej wysublimowane pragnienia. Kobiety są u niego na drugim planie. Poza platonicznym uczuciem do posłanki brytyjskiego parlamentu z ramienia Partii Pracy, pięknej córki najbliższych sąsiadów i towarzyszki dziecięcych zabaw nie interesuje się płcią przeciwną. Jego małżeństwo się rozpadło, żona - Nigeryjka - wyjechała do rodzinnego kraju, pozostawiając mu w spadku trzyletniego syna Williama. Związek z inną kobietą zaowocował drugim synem - Glennem.

Adrian pracuje w restauracji jako szef kuchni i bez powodzenia próbuje swych sił w literaturze. Niespodziewanie trafia się szansa - udział w serialu telewizyjnym, gdzie zgodnie ze swym zawodem gra rolę kucharza. Producenci chcą serial podeprzeć książką kucharską, ale Adrian - niby-literat - nie wie, jak się do tego zabrać. Gdyby nie przedsiębiorcza matka, która pisze za niego cały tekst, kompromitacja byłaby zupełna.

Perypetie rodziny Mole’ów i ich sąsiadów Brathwaitów są niejednokrotnie śmieszne, a w postaci Adriana można się doszukać dalekiego pokrewieństwa ze sławnym wojakiem CK Monarchii (ale bez Szwejkowskiego cwaniactwa).

Gdyby autorka potrafiła zuniwersalizować swoich bohaterów, powieść miałaby szansę dłuższego życia. Niestety wszystko tu jest podporządkowane chwili. Bohaterowie pasjonują się erotycznymi przygodami księżnej Diany, bacznie obserwują dwór królewski i rząd premiera Blaira. W 1997 roku Diana była na topie, dziś mało kto o niej pamięta. W dobie internetu gwiazdy szybko znikają z firmamentu, ustępując miejsca innym. Dlatego aluzje zabawne i złośliwe jeszcze kilka lat temu dziś są już martwe.

Dotyczy to zwłaszcza obcokrajowca, który nigdy nie był w Wielkiej Brytanii, nie zna tego kraju, nazwisk polityków, działaczy, artystów. Często drugorzędnych. Dla Anglika wycieczki pod ich adresem coś mówią. Polaka, Niemca czy Włocha nie bawią w najmniejszym stopniu. Sue Townsend aż do udręczenia zasypuje nas nazwami sklepów, towarów itp. Opisując jakikolwiek zakup dokonany przez Adriana, musi zaznaczyć jakiej jest on firmy, marki, gdzie został kupiony.

„Czy to model Vivienne Westwood? - zapytał”.
„Nie, to z katalogu domu towarowego - mruknęła matka”.
„Ale pani zmyślna - zagruchał”.

Dialog ten może być zabawny dla kogoś, kto wie, jaka jest różnica pomiędzy towarami od Vivienne Westwood a towarami z domu towarowego. Ja nie wiem, dlatego się nie śmieję. Mimo że dwa lata mieszkałem w Londynie.

Tego typu przykłady można mnożyć w nieskończoność. Oto życzenie trzylatka w przeddzień Świętego Mikołaja: „William chciałby dostać: 1. Po, 2. Tinky’ego Winky’ego, 3. Laa-Laa, 4. Dipsy’ego, 5. I jeszcze kogoś, którego imię zawsze mi umyka”. Adrian biega po całym mieście, aby spełnić życzenie syna, oczywiście na próżno. Ale kto w Polsce wie - poza tymi, którzy mają małe dzieci - że wymienione z imienia potworki, to postaci z serialu BBC, tak popularne w Anglii jak u nas Bolek i Lolek.

I tak jest ze wszystkim… Niekończąca się litania nazw, nazwisk, przepisów kucharskich, odwoływanie się do aktualnych seriali i reklam. Jeśli nawet w chwili, gdy autorka pisała powieść, coś to wszystko znaczyło, dziś już od dawna przepadło w czeluściach pamięci…

Ale takie jest już prawo bestselleru, że nie stanowi on wiecznie świecącej gwiazdy. Jest raczej meteorem, który rozbłyska widowiskowo i gaśnie bezpowrotnie. I nawet nie można mieć pretensji do autorki. Jej zamiarem nie było stworzenie arcydzieła. Wiedziała, na ile ją stać, i swą rolę wypełniła. Nabiła kasę wydawnictwom i agencjom literackim, sama z dnia na dzień stała się osobą zamożną.

Z takim pisarzem jest jak ze sportowcem, który zarabia miliony, dopóki nie złamie nogi albo nie pojawi się młodszy konkurent… Książka o Adrianie Mole’u to typowy produkt kultury masowej - dobry, ale na jeden raz.

Sue Townsend,„Adrian Mole, czas cappuccino”, Wydawnictwo WAB, str. 302

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki