18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Być Polką w St. Petersburgu - dramatyczne losy naszych rodaków w mieście nad Newą

Barbara Szczepuła
Maria Skrzydłowska, babcia Tatiany, podczas blokady Leningradu straciła synka
Maria Skrzydłowska, babcia Tatiany, podczas blokady Leningradu straciła synka Archiwum prywatne
Tatiana postanowiła, że będzie Polką, gdy skończyła szesnaście lat. Przedtem nie zastanawiała się, kim jest ani tym bardziej kim chciałaby być, ale gdy musiała wyrobić sobie dowód osobisty i zadeklarować narodowość, spontanicznie napisała: polska.

- Kudriawcewa, przecież ty jesteś Rosjanką - sprowadziła ją na ziemię urzędniczka. - Twój ojciec to Rosjanin. Im bardziej namawiała, tym bardziej Tatiana się upierała. - Zastanów się, przedyskutuj z rodzicami - zaproponowała urzędniczka. Zapytała więc papy, co o tym myśli. - Pisz, co chcesz - nie wydawał się być szczególnie zainteresowany tym problemem. Ale gdy urzędniczka zatelefonowała raz i drugi, by przekonał córkę, rzucił wreszcie grubym słowem i słuchawką. Tatiana mogła już spokojnie napisać w papierach: narodowość polska. Dlaczego to takie ważne dla osoby urodzonej w 1974 roku w Leningradzie, wykształconej i - sądząc z markowych ubrań - zamożnej?

Tatiana została Polką ze względu na dziadków Skrzydłowskich. Nie dlatego, że ją namawiali, broń Boże, ale zafascynowała ją ich niezwykła miłość, która nie tylko nie malała z wiekiem, ale stawała się dojrzalsza i pełniejsza, jak u Kitty i Lewina z tołstojowskiej "Anny Kareniny". Wśród rozpadających się wokół małżeństw, zdrad i kłótni, awantur i pijaństwa, Jan i Maria kochali się naprawdę. To był kosmos po prostu. Coś wspaniałego, metafizycznego nawet. Tatiana wyobraziła sobie, że taka miłość przytrafia się wszystkim Polakom, bo jest w nich mimo przeciwieństw losu jakaś radość życia, wewnętrzne rozświetlenie, jakie daje głęboka wiara, pewna powściągliwość, wzajemny szacunek, czułość i spełnienie. Miłość szczęśliwa. Tatiana marzyła o takiej miłości, więc koniecznie chciała być Polką.

Rodzice Jana Skrzydłowskiego byli Polakami, podobnie jak ich rodzice, którzy przed rewolucją osiedli w Petersburgu. Po nich właśnie mieli prawdziwy skarb - duże mieszkanie w centrum miasta. Mieszkała w nim cała rodzina, w tym Jan z młodą żoną Marią. Gdy zaczęło się oblężenie Leningradu jesienią 1941 roku, Jan był na wojnie, Maria chciała ewakuować się z miasta, bo urodziła właśnie synka, a kobiety z małymi dziećmi miały pierwszeństwo, ale matka Jana uparła się: nie możemy zostawić mieszkania, zajmą je nam, odbiorą, rozkradną…

***

Z Tatianą rozmawiam w polskim konsulacie w Sankt Petersburgu podczas obchodów Światowego Dnia Polonii i Polaków za Granicą. By zrozumieć, czym było oblężenie Leningradu, nie mogę jednak poprzestać na opowiadaniu młodej kobiety. Szukając świadków spotykam Wandę Zwieriewą, panią przeszło osiemdziesięcioletnią, która jako dwunastoletnia dziewczynka przeżyła blokadę miasta. Jedząc ciasteczka, rozmawiamy o głodzie.

Niemieckie oblężenie Leningradu zaczęło się we wrześniu 1941 roku. Po nieudanym szturmie Niemcy otoczyli miasto i zdecydowali wziąć je głodem. Jeszcze w tym samym miesiącu władze musiały zacząć racjonować żywność. Początkowo ludzie mieli jeszcze jakieś zapasy, trochę kapusty kiszonej, woreczek kaszy, mąki i cukru, słój ogórków… Sprzedawali obrączki i kolczyki tym, którzy pracowali w wojskowych zakładach mięsnych czy zbożowych i mieli deputaty żywnościowe.
Zimą temperatura spadła do minus trzydziestu pięciu, czterdziestu stopni Celsjusza. Wyłączono elektryczność i ogrzewanie, przestały działać wodociągi. Robotnicy otrzymywali 250 gramów chleba dziennie, urzędnicy i dzieci 125 gramów na osobę i coraz częściej było to jedyne pożywienie. Miasto spowiła lodowata, błękitna mgła, a ludzie okutani we wszystko co tylko znaleźli w szafach, wolno, coraz wolniej, poruszali się po mieście w bezskutecznym poszukaniu jedzenia. Z głodu najpierw puchną nogi, więc niebawem już mogli tylko się czołgać. Jak grube czarne pająki pełzali po lodzie Newskiego Prospektu, czy po ulicy Gribojedowa, gdzie mieszkała rodzina profesora Jacyny, ojca Wandy.

Wkrótce w mieście nie było już ptaków, psów ani kotów. Gdy bomba uderzyła w magazyn, a pożar stopił cukier, ludzie jedli słodką ziemię. Gotowano skórzane paski, a nawet buty.

Rozpoczęły się polowania na dzieci. Wyrywano im drogocenny chleb, mówiono nawet o przypadkach kanibalizmu. Zdarzały się egzekucje ludzi, u których znaleziono poćwiartowane zwłoki dziecka, ale na ogół zgłoszenia na milicję nic nie dawały, bo milicjanci nie mieli siły interweniować. Trupy leżały na ulicach. Tu i ówdzie układano je warstwami, jak sztaple drewna.

Wiktor Jacyna był profesorem fizyki, poliglotą, znał sześć języków i europejską literaturę na wylot, czytał Wandzie Mickiewicza, Norwida, Dickensa, ale jakie to miało teraz znaczenie. Jako uczonemu przysługiwała mu najniższa żywnościowa racja. Zaczynał puchnąć z głodu i patrzył bezradnie na swoją piękną i młodą żonę, podobną do Mony Lisy, której tajemniczy uśmiech tak go kiedyś urzekł. Nie miała już siły, by podnieść się z łóżka i jej śliczna twarz robiła się z dnia na dzień coraz ciemniejsza, a nogi przypominały wypełnione winem bukłaki.

Profesor z żoną i dwoma córkami zajmował dwa pokoje w swoim dawnym dziesięciopokojowym apartamencie, przez władzę radziecką podzielonym na "kwartiry". Te wielkie i wysokie pokoje okazały się przekleństwem, bo ogrzanie ich okazało się niemożliwe. Zrobił na parkiecie palenisko z cegieł i palił na nim książki oraz meble. Na pierwszy ogień poszła literatura francuska, potem niemiecka, najtrudniej było mu rozstać się z polską… Płonące strony z "Pana Tadeusza" były symbolem końca cywilizacji i świata.

Jedna po drugiej umierały sąsiadki, umierały ich dzieci. Umarła zajmujący sąsiedni pokój siostra profesora. Zwłoki leżały na schodach, na podestach i na podwórku.

Gdy profesor poszedł po kartki żywnościowe i nie wracał przez kilka dni, jego żona zwlekła się z łóżka, wzięła siekierę, którą rąbał meble i stanęła przy łóżku starszej córki. Nie miała jednak siły, by podnieść siekierę, stała więc i łzy ciekły jej po czarnej twarzy… Wanda podniosła się z łóżka, doczołgała do mamy i popchnęła ją lekko. Mama osunęła się na podłogę. - Nie wiem, czy Pan Bóg mi to wybaczy - płakała. - Nie chcę, byście konały miesiącami w męczarniach.
Wanda wróciła na łóżko i obserwowała piękne wzory na szybach, które namalował mróz. Jakie to dziwne - myślała - taka tragedia, miasto umiera, ludzie konają udręczeni do ostateczności, a mróz, jakby nigdy nic, takie cuda na szybach tworzy. To jest właśnie piekło, nie ogień, nie płomienie, ale mróz, ścinający wszystko, zamieniający ludzi w kamienie, przenikający do kości, do mózgu, do serca, do duszy…

Ciągle czuła zapach chleba. Świeżego, chrupiącego, Śniło jej się, że przyciska do piersi rumiany bochenek… Prześladował ją zapach gotujących się kartofelków, aromat barszczu, kapuśniaku, jajecznicy… Nie mogła się od nich uwolnić, Boże czemu tak nas karzesz?

Ojciec wrócił z odmrożonymi rękami. Przez kilka dni leżał przed budynkiem administracji, w którym miał odebrać kartki. W końcu, dzięki człowiekowi który go podniósł, trafił do szpitala.

Mama zmarła w lutym. Odeszła cichutko, jej dusza lekko i jakby z ulgą, wzniosła się do nieba. Córki podejrzewały potem, że oddawała im część swoich racji. Pilnowała też, żeby nie zjadały swojego przydziału naraz, ale rozkładały go na cały dzień, by oszukać głód. Jeszcze przed jej śmiercią ojciec porąbał ostatnie krzesło, by zagrzać trochę wody i ugotować żonie garść kaszy, którą cudem gdzieś zdobył. Nie zdążyła już zjeść. - Raja, Rajeczka - jęczał cicho. - Czemu mama nie je? - pytały córki. - Ona jest już tam, gdzie nie ma głodu ani zimna - powiedział i dał im tę kaszę.

Mama przez miesiąc leżała w łóżku, bo nie mieli siły, by ją wynieść. W pokoju było zimno, zwłoki nie rozkładały się. Leżała przykryta kołdrą i wyglądała jakby spała. Zawieźli je wreszcie na sankach tam, gdzie leżały zesztaplowane zwłoki. Nie wiadomo, gdzie została pochowana. - Pewnie gdzieś we wspólnej mogile - wzdycha pani Wanda. - Wszystkich ich połączył ten sam los.

Ojciec odszedł w maju. Przy jego zwłokach Wanda przysięgła, że nie zapomni języka polskiego. Siedziały z siostrą skulone koło ciała ojca, niezdolne już nawet do rozpaczy. Zabrano je do sierocińców. Wanda trafiła na Syberię, gdzie w 1945 roku odnalazła ją ciocia Nina, siostra mamy. Ciotce udało się, nie bez trudności, odebrać mieszkanie przy prospekcie Gribojedowa enkawudziście, który już na dobre tu się ulokował. Na powitanie urządziła ucztę - ugotowała siostrzenicom barszcz z ziemniaczkami.

***

Tatiana popija sok pomarańczowy i przysłuchuje się opowieści pani Wandy, kiwając głową. Tak, wszystkie leningradzkie rodziny mają podobne doświadczenia. Jej prababka, teściowa ukochanej babci Marii Skrzydłowskiej, która bała się opuścić Leningrad, bo żal jej było mieszkania, została strasznie ukarana. Najpierw zmarł z głodu jej mąż, potem malutki wnuczek, syn Jana i Marii. Tego Maria nigdy teściowej przebaczyć nie mogła.
Tatiana przyprowadziła ze sobą swoją siedmioletnią córkę Ewę i chwali się: Ewunia jest Polką. - Nie mówiłam pani jeszcze, że wyszłam za mąż za Polaka.

Poznała go w polskim konsulacie. Prawda, jakie to romantyczne? Spojrzał na nią i już jej nie darował. Telefonował, zapraszał, emablował, uwodził, aż uległa. Polak z Polski - cieszyła się. - Wyjdę za mąż za Polaka. To będzie takie małżeństwo jak babci Marii i dziadka Jana. Miłość wielka aż po grób, jak Jana i Justyny z "Nad Niemnem", albo Baśki i pana Wołodyjowskiego. Roman był zamożnym człowiekiem, współwłaścicielem polskiej firmy, która handlowała mrożonkami. Interesy w Rosji szły mu dobrze. Miłość jak z bajki, ślub, wesele, wyczekiwana córeczka, zawsze chciała mieć córkę, która przed Wielkanocą szłaby z koszyczkiem ze święconką do kościoła…

***

Musimy przerwać rozmowę, bo jedziemy za miasto na cmentarz Lewaszowski, gdzie marszałek Senatu, Bogdan Borusewicz, który jest konstytucyjnym opiekunem Polonii, złoży wieńce na grobach ofiar stalinizmu. Cmentarz Lewaszowski jest szczególny. Do 1990 roku ta ogrodzona, dziesięciohektarowa dacza należała do NKWD, a potem do KGB. W masowych grobach grzebano tam zakatowanych i rozstrzelanych w latach 1937-54. Leży ich tu, jak się okazało, około 47 tysięcy. Rosjan, Polaków, Żydów, Litwinów, Łotyszy, Estończyków, Finów i kto wie, kogo jeszcze. Dopiero gdy w 1990 roku przekazano teren miastu, prawda wyszła na jaw. Ludzie, którzy w archiwach znaleźli nazwiska swoich bliskich, zaczęli stawić tu krzyże, przybijać do drzew zdjęcia i kartki z nazwiskami ofiar.

Obok niewielkiego krzyża z nazwiskiem Józef Goj stoi Katarzyna - córka Józefa.
Ojca zabrało NKWD czwartego września 1937 roku. Był - jak mówi - inżynierem na wojennom zawodie, czyli w fabryce zbrojeniowej. Kilka miesięcy przed aresztowaniem wiedział już, co go czeka.

Katarzyna wie od matki, że wracał do domu, ściskał głowę dłońmi, jakby bał się, że pęknie i mówił: tego wzięli, tamtego aresztowali, wkrótce moja kolej… Z dnia na dzień był coraz bardziej osaczony, pętla się zaciskała, obława już ruszyła, psy węszyły, biegły jego śladem, czuł ich oddech na plecach… Siedział i czekał, bo co mógł zrobić? Dokąd uciekać? Gdzie się schować? Katarzyna tego oczywiście nie pamięta, bo urodziła się miesiąc przed aresztowaniem ojca.

Skazano go za szpiegostwo. Jakie tam szpiegostwo! Skazano go, bo był cudzoziemcem. Polakiem, czyli wrogiem. Mama pisała wszędzie, nawet do Stalina, bo miała nadzieję, że może coś wskóra. Kiedy tak pisała, mąż już nie żył. Rozstrzelano go, o czym córka dowiedziała się dopiero w roku 1990, już szóstego października 1937 roku, krótko po aresztowaniu. W 1954 został zrehabilitowany.
Pani Katarzyna czytała protokoły przesłuchań ojca. Śledczy wmawiali mu sabotaż i chcieli wymusić przyznanie się do winy. Nazwisko ojca podała NKWD Maria J., także Polka, jego koleżanka ze szkoły, kiedyś nawet sympatia. Pani Katarzyna nie ma jednak do niej żalu, bo przesłuchujący Marię zapytali tylko, czy zna jakichś Polaków, a ona wymieniła kilka nazwisk. Pewnie nie wiedziała, że był to wyrok śmierci.

***

W Domu Polskim, który niedawno otworzyły dwie pierwsze damy: Maria Kaczyńska i Ludmiła Putin, znowu spotykam Tatianę. Tatiana jest osobą znaną wśród petersburskich Polaków, bo wykłada w rosyjskiej dziesięciolatce z rozszerzonym językiem wykładowym polskim. Uczy właśnie polskiego. Od kiedy poznała marszałka Macieja Płażyńskiego (dziś prezesa Wspólnoty Polskiej), organizuje w szkole konkursy na temat Gdańska, partnerskiego miasta Sankt Petersburga i wozi zwycięzców nad Motławę.

Pokazuje mi wiersz, jaki jedna z uczennic, Rosjanka, napisała o Lechu Wałęsie, "który zjednoczył robotników z inteligentami i stworzył siłę, która poruszyła bryłę świata". Ale wiersze wierszami, Wałęsa Wałęsą, a co z mężem Tatiany? Czy nadal kocha go tak, jak babcia Maria dziadka Jana?

Są już po rozwodzie. Interesy w Rosji zaczęły się psuć, Roman coraz więcej pił, w końcu wspólne życie stało się niemożliwe. Jej na szczęście została Ewka, więc jakby kawałek Polski ma w domu. Niedawno jej bratanica Dasza, wychowywana przez brata i bratową na prawdziwą Rosjankę, pokazała Ewie mapę i powiedziała: - Zobacz jaka twoja Polska jest mała, a jaka nasza Rosja ogromna. Ewa nie wiedziała, co jej odpowiedzieć, bo dysproporcja ją przeraziła, więc pobiegła poskarżyć się mamie.

- Duże jest lepsze?
- Nie - tłumaczy Tatiana. - Ważne jest to, gdzie się dobrze czujesz. A my czujemy się dobrze i w Polsce, i w Rosji, więc jesteś od Daszy bogatsza.

Tatiana bardzo przeżyła rozwód. Dlaczego się nie udało, skoro miało być tak pięknie? Chodziła do psychologa, bo nie mogła sobie dać rady. Psycholog wreszcie orzekł: - Pani wyszła za mąż za Polskę, nie za Polaka. Wyidealizowała pani ten związek.

- To co, teraz muszę się także z Polską rozwieść?
Tego rozwodu jednak nie będzie. Tatiana w maju wybiera się z uczniami do Gdańska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki