Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

My tu gadu-gadu a Niemcy… błąkają się w politycznej mgle

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Niemcy nie są zadowoleni z rządów kanclerza Olafa Scholza
Niemcy nie są zadowoleni z rządów kanclerza Olafa Scholza Adam Jankowski
Rząd Olafa Scholza traci coraz bardziej na popularności. Według najnowszego sondażu instytutu Badań Społecznych i Analiz Statystycznych Forsa aż 77 proc. Niemców jest niezadowolonych z koalicji SPD, Zielonych i FDP. A tylko 22 procent ankietowanych twierdzi, że rząd tzw. „sygnalizacji świetlnej” zmierza w dobrym kierunku. To najgorszy wynik od momentu zaprzysiężenia rządu.

Olaf Scholz stoi na czele gabinetu od 8 grudnia 2021 roku. W jego skład wchodzą przedstawiciele trzech ugrupowań: Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, partii Zielonych i Wolnej Partii Demokratycznej FDP.

Umowa koalicyjna, podpisana w przeddzień zaprzysiężenia rządu zakłada kilka priorytetów. Do najważniejszych należą kwestie klimatyczne i modernizacja gospodarki. Koalicjanci obiecali wyborcom także zintensyfikowanie polityki prorodzinnej, poprawę sytuacji materialnej najsłabiej zarabiających oraz istotne zmiany w polityce mieszkaniowej. Scholzowi, jak dotąd, niewiele udało się z tych obietnic spełnić.

Władza, władza ponad wszystko

Większość obserwatorów niemieckiej sceny politycznej od początku funkcjonowania gabinetu Scholza podejrzewało, że ten rząd będzie słaby, a zapowiadane reformy trudne do realizacji. Spójność działań „sygnalizacji świetlnej” w zasadniczy bowiem sposób zakłócać będą sprzeczne interesy polityczne poszczególnych partii. Jak widać na półmetku kadencji - niespecjalnie się pomylili.

Zgodnie z przewidywaniami ekspertów, najwięcej kontrowersji pojawiło się w obszarach polityki gospodarczej, fiskalnej i klimatycznej. Na przykład pomysł zwiększenia redystrybucji dochodów państwa, forsowany przez socjaldemokratów, od początku miał się nijak do prorynkowego stanowiska polityków Wolnej Partii Demokratycznej. Podobnie było w sferze podatków - SPD i Zieloni chcieli ich obniżenia - szczególnie dla uboższej części społeczeństwa a podniesienia dla najbogatszych. Z kolei liberałowie preferowali redukcję większości danin.

Koalicjantów dzielą także poważne różnice zdań co do polityki zagranicznej - m.in. w kwestii współpracy z Chinami, Rosją czy USA. Socjaldemokraci starali się za wszelką cenę podtrzymywać dobre relacje gospodarcze z Rosją – nawet po inwazji Putina na Ukrainę. O wiele bardziej krytyczni wobec „cywilizowania” Rosji poprzez współprace gospodarczą („Wandel durch Handel”) byli liberałowie i Zieloni, którzy dostrzegali konieczność budowania aliansów gospodarczych opartych o kontakty transatlantyckie.

Tym, co łączyło i nadal łączy partie tworzące obecny rząd, to nacisk na zwiększenie roli Berlina w kształtowaniu polityki międzynarodowej, a zwłaszcza unijnej. Wszyscy trzej koalicjanci postulują likwidację zasady jednomyślności w sprawach dotyczących polityki zagranicznej Unii i wprowadzenie głosowania większościowego, co umożliwiłoby ostateczną neutralizację sprzeciwu ze strony takich państw jak Polska czy Węgry, a co za tym idzie umocnienie pozycji Parlamentu Europejskiego zdominowanego przez Niemcy i Francję.

Europa - tak, ale…

SPD, Zielonych i FDP różni natomiast podejście do ostatecznego kształtu UE i jej znaczenia w świecie. Dwie pierwsze partie opowiadają się za szybką i pogłębioną integracją europejską. Zielonym marzy się scentralizowane europejskie superpaństwo z rozbudowanymi instytucjami - takimi jak Komisja Europejska, Parlament Europejski i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej - które posiadałyby decydujący wpływ na politykę wewnętrzną państw członkowskich. Z kolei stanowisko liberałów opiera się na koncepcji federalnej i zdecentralizowanej UE, posiadającej własną konstytucję, parlament dysponujący prawem inicjatywy ustawodawczej, z ujednoliconym systemem wyborczym, ale bez możliwości wyznaczania wspólnych podatków na poziomie unijnym.

SPD, Zielonych i FDP jeszcze więcej dzieli w kwestiach klimatycznych. W obszarze tym zarówno SPD, jak i Zieloni dążą do intensyfikacji tempa rozwoju energetyki odnawialnej i likwidacji siłowni atomowych na szczeblu unijnym. Zieloni chcą ponadto całkowitej dekarbonizacji Europy. Obie partie są też admiratorami przyspieszenia transformacji klimatycznej i bezwzględnego wprowadzenia pakietu Fit for 55. Z kolei FDP nalega na porozumienie w polityce klimatycznej na poziomie międzynarodowym – ale jak widać mało skutecznie.

Zauważalne różnice wśród koalicjantów istnieją również w podejściu do obronności. FDP jest postrzegana jako ugrupowanie najbardziej „proobronne”. Liberałowie opowiadają się bowiem za zwiększaniem budżetu wojskowego i za modernizacją armii. SPD i Zieloni jeszcze do niedawna byli bardzo niechętni udziałowi Bundeswehry w interwencjach poza terytorium Republiki Federalnej - co widać było wyraźnie w pierwszej fazie wojny rosyjsko-ukraińskiej.

Wszystko to wskazuje więc na to, że jedynym, prawdziwym spoiwem tej koalicji jest chęć sprawowania władzy. A to za mało, żeby w państwie działo się dobrze… Nic więc dziwnego, że na półmetku kadencji rząd Olafa Scholza dostał od Niemców czerwoną kartkę.

Alternatywa drugą siłą

Partie tworzące koalicję rządową w Niemczech mają obecnie w sumie 39-procentowe poparcie. Jak wynika z sondaży, na SPD zagłosowałoby 19 proc. Niemców. Na Zielonych zadeklarowało oddanie głosu 13 proc. badanych, a na FDP - 7 proc. Dla porównania w ostatnich wyborach do Bundestagu na SPD głosowało 25,7 proc., na Zielonych 14,8 proc., a na FDP 11,5 proc. obywateli RFN. CDU/CSU zajęła wówczas drugie miejsce z wynikiem 24,1 proc. Teraz poparcie dla chadeków oscyluje na poziomie 27 proc., co czyni ich pierwszą siłą polityczną w Niemczech. Problem w tym, że po piętach depcze im całkiem nowe, pozasystemowe ugrupowanie - Alternatywa dla Niemiec, kierowana przez dr ekonomii i zarządzania Alice Weidel i lakiernika Tino Chrupallę…

Berliński establishment najbardziej martwi fakt, że AfD błyskawicznie zyskuje na popularności i - jak wynika z ostatniego badania instytutu Infratest dimap - ma już 20 proc. zwolenników w skali całego kraju, a w Turyngii nawet 34 procent poparcia. Trochę mniej, bo jedynie 29 proc. Niemców chciałoby oddać głos na AfD w Meklemburgii-Pomorzu Przednim, gdzie od dwóch kadencji rządzi koalicja SPD i postkomunistycznej Lewicy. Co nie zmienia faktu, że AfD jest już najsilniejszym ugrupowaniem politycznym w obu tych landach. Nie jest także wykluczone, że partia ta w najbliższym czasie uzyska pozycję lidera również w Saksonii (obecnie 32,5 proc.), Saksonii-Anhalt (29 proc.) i Brandenburgii (28 proc.), czyli w całym byłym NRD z wyjątkiem Berlina.

Alternatywa dla Niemiec podbija Republikę Federalną nie tylko w sondażach. 25 czerwca br. zdobyła władzę w powiecie Sonneberg. Tydzień później odniosła kolejne zwycięstwo wyborcze. Jej kandydat wygrał głosowanie na burmistrza miasta Raguhn-Jessnitz w Saksonii-Anhalt.

Liderzy AfD zapowiadają, że to dopiero początek marszu po władzę. Najbliższe wybory landowe w Meklemburgii-Pomorzu Przednim odbędą się za trzy lata. Nowy skład Bundestagu Niemcy wybiorą rok wcześniej - późnym latem lub jesienią 2025 roku. Jednak Alice Weidel już zapowiedziała, że jej ugrupowanie po raz pierwszy od chwili założenia partii zaprezentuje własnego kandydata na kanclerza Niemiec.

Weber stawia zaporę ogniową

Sukcesy Alternatywy dla Niemiec coraz bardziej niepokoją polityków partii systemowych. Nie tylko Manuelę Schwesig, premier Meklemburgii-Pomorza Przedniego, kojarzoną powszechnie z niemiecko-rosyjskim projektem biznesowo-politycznym Nord Stream 2.

AfD panicznie boi się także szef Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber, znany m.in. ze stawiania „zapory ogniowej” przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, Frontowi Narodowemu Marine Le Pen i Fideszowi Wiktora Orbana. Następca i przyjaciel Donalda Tuska zapowiedział ostatnio, że „zapora ogniowa” wobec AfD już jest gotowa. Przy okazji partię Alice Weidel i Tino Chrupally oskarżył o prawicowy ekstremizm, czy wręcz nazizm. A także o to, że chce zniszczyć centroprawicę. Postraszył też Niemców, którzy chcą głosować na „prawicowych populistów”, że torując AfD drogę do władzy, będą współodpowiedzialni za upadek demokracji i zniszczenie połowy miejsc pracy w Niemczech.

„AfD jest dla nas nie tylko konkurentem politycznym, lecz także przeciwnikiem i wrogiem. […] Niemcy żyją z eksportu i każdy, kto kwestionuje europejski wspólny rynek, kładzie pod topór nasz dobrobyt. I tak samo bezpieczeństwo Niemiec, ponieważ AfD to nic innego jak ramię Putina” – powiedział ostatnio w jednym z wywiadów.

Zdanie Manfreda Webera podziela również szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji Thomas Haldenwang. Według niego cała młodzieżówka AfD to „prawicowi ekstremiści”. Ekstremistami ma być też ok. 10 tys. członków „dorosłej” Alternatywy dla Niemiec oraz grupy kojarzone z ruchem „Obywateli Rzeszy”.

- To, co łączy te wszystkie grupy, to to, że nienawidzą naszego kraju i naszej demokracji, odrzucają ją i pragną ją obalić – powiedział w wywiadzie dla Associated Press szef BfV.

Ekstremistom prawicowym Haldenwang przeciwstawia lewicowych działaczy klimatycznych z „Ostatniego pokolenia”. Jego zdaniem jest to „specjalna grupa”, która również popełnia przestępstwa, „ale popełnianie przestępstw nie czyni z tej grupy ekstremistów” – zwierzył się tygodnikowi „Der Spiegel”.

Niemcy są zmęczeni

Swoje zdanie na temat sukcesów AfD ma oczywiście prezydent federalny Frank-Walter Steinmeier. W wywiadzie dla publicznej stacji telewizyjnej ZDF nazwał wyniki sondaży zjawiskiem „niepokojącym”. Podkreślił jednak, że „nie każde krytyczne pytanie musi być populistyczne lub prawicowo-ekstremistyczne”. Zaapelował przy tym do Niemców o więcej wyrozumiałości w interakcjach społecznych.

Prezydent najwyraźniej stoi na stanowisku, że niemieckie społeczeństwo musi na nowo nauczyć się „jak prowadzić demokratyczny dialog - bez agresji i mowy nienawiści”. Steinmeier uważa ponadto, że AfD stawia pytania, na które „wielu Niemców oczekuje odpowiedzi”. Na przykład: „Co stanie się z moją pracą, jak rozwinie się inflacja, jakie właściwie zajmujemy stanowisko wobec wojny Rosji z Ukrainą, co stanie się z uchodźcami na granicach Europy?” Jego zdaniem, odpowiedzi na te pytania muszą udzielić społeczeństwu politycy. A ci chyba nie bardzo wiedzą, co powiedzieć.

Frank-Walter Steinmeier nie jest odosobniony w krytyce głównych partii systemowych. Współprzewodniczący SPD, Lars Klingbeil, stwierdził ostatnio że: „Jako demokraci musimy uważać, aby prawicowe ekstremistyczne narracje nie docierały do głównego nurtu społeczeństwa”. Bo społeczeństwo jest „zmęczone”. I boi się przyszłości, co stwarza „wylęgarnię populizmu”.

Opinie polityków to jedno, a zdanie tzw. „zwykłych ludzi” to często coś zupełnie innego… Ludzie bowiem myślą głównie żołądkiem, a politycy postrzegają rzeczywistość przez pryzmat władzy - upajają się nią i nie znoszą sprzeciwu.

Statystyczny Müller, choć bardziej zdyscyplinowany od Kowalskiego czy Nowaka, nie toleruje nadmiernej arogancji władzy. Jeśli się połapie, że został oszukany, zaczyna być zły. Jeżeli władza w odpowiednim momencie tego nie dostrzeże, to po niej… I zdaje się, że ten moment nadchodzi wielkimi krokami. Bo ani krajowi politycy partii systemowych, ani tym bardziej kompletnie odklejeni od rzeczywistości urzędnicy unijni, zdają się kompletnie nie przejmować opiniami swoich wyborców.

Źródła kryzysu zaufania

Erozja zaufania do rządu Olafa Scholza zaczęła się na dobre od ustawy grzewczej. Potem doszły spory kompetencyjne pomiędzy jej autorem, Zielonym wicekanclerzem Robertem Habeckiem a szefem Ministerstwa Gospodarki i Ochrony Klimatu, liberałem Christianem Lindnerem… Po drodze były jeszcze korupcyjne „afery z drużbami”, obsadzanymi przez Zielonych na intratnych stanowiskach m. in. w Niemieckiej Agencji Energetycznej.

5 lipca br. kontrowersyjna ustawa grzewcza, autorstwa wicekanclerza Habecka, została chwilowo zablokowana przez Federalny Trybunał Konstytucyjny. Jej projekt zakładał, że od 2024 r. każdy nowo instalowany system ciepłowniczy musi pobierać co najmniej 65 proc. energii ze źródeł odnawialnych. W praktyce oznaczałoby to, że większość posiadaczy nieruchomości będzie zobowiązana dokonać modernizacji swoich instalacji grzewczych, co wiązałoby się z kosztami rzędu 400 do 600 € za m² powierzchni mieszkalnej.

Kolejnym powodem zmęczenia Niemców polityką, była permanentna wręcz przepychanka pomiędzy Zielonymi a FDP. Spór ten wynika m.in. ze specyficznej konstrukcji rządu - minister finansów, którym jest lider FDP, musi zatwierdzać każdą propozycję legislacyjną. Nie podoba się to oczywiście Zielonemu wicekanclerzowi, który jest jednocześnie szefem Ministerstwa Gospodarki i Ochrony Klimatu. Konflikt podgrzewał dodatkowo socjaldemokratyczny kanclerz Scholz, któremu kłótnie FDP z Zielonymi były na rękę, bo rola mediatora przynosiła mu polityczne zyski.

A jednak w ostatnich miesiącach taktyka Scholza coraz częściej zawodziła. Przejawem tego jest choćby drastyczny spadek popularności SPD w sondażach. Coraz donośniej słychać też głosy, że Republika Federalna potrzebuje silniejszego przywództwa.

Na awanturach w rządzie najbardziej skorzystała opozycyjna AfD. Jej przywódcy prócz wytykania koalicjantom nieudolności w kwestiach klimatycznych, zaczęli zbijać kapitał polityczny tematem powstrzymania

imigracji. Najprawdopodobniej właśnie dzięki temu, rząd „sygnalizacji świetlnej” postanowił ograniczyć napływ uchodźców do Niemiec i przerzucić ich nadmiar do państw członkowskich UE w tym do Polski.

Ruchy wykonywane przez Scholza nie poprawiły zasadniczo sytuacji wewnętrznej. W ostatnich tygodniach w Niemczech trwa ożywiona dyskusja na temat przyszłości „sygnalizacji świetlnej”. Zdaniem większości systemowych polityków jest całkiem jasne, że na rozłamie w rządzie zarobiłaby tzw. „skrajna prawica” w tym przede wszystkim AfD. A to żadnej partii systemowej nie odpowiada. Dlatego przedstawiciele rządu i opozycji chcą się po wakacjach parlamentarnych spotkać i wypracować zasady „nowego startu”. Problem w tym, że jesienią odbywać się będą wybory landowe do parlamentów Hesji i Bawarii. Poprzedzająca je kampania wyborcza może z kolei uniemożliwić jakiekolwiek porozumienie i utrzymanie AfD poza „zaporą ogniową”. Tym bardziej, że niektórzy politycy CDU już uśmiechają się do Weidel i Chrupally.

Trzy dekady temu na Zjednoczeniu Niemiec zarobili konserwatyści. Dziś - jeśli nic się nie zmieni - zwycięzcą może być Alternatywa dla Niemiec. Partia ta raczej nie zdobędzie samodzielnej władzy, ale uczestnictwo jej polityków w przyszłym rządzie staje się coraz bardziej prawdopodobne.

Więcej aktualności na temat krajów niemieckojęzycznych na kanale autora:
https://www.youtube.com/@DACHL

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki