Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie na kocich łbach

Barbara Szczepuła
Kiedyś tu było pięknie. Słychać było ryczenie       krów, kwiczenie świń, turkot maszyn...Anna Karwowska , a w tle byłe PGR
Kiedyś tu było pięknie. Słychać było ryczenie krów, kwiczenie świń, turkot maszyn...Anna Karwowska , a w tle byłe PGR fot. marek ponikowski
Czy można tęsknić za pegeerem? Opiewać go w wierszach? O Annie Karwowskiej, poetce z Dobieszewka, opowiada Barbara Szczepuła

Anna podgrzewa pierogi z grzybami, zapach gąsek i opieńków, które sama zbierała jesienią, rozchodzi się po mieszkaniu, wygląda przez okno, chyba autobus ze Słupska przyjechał, bo do sąsiadów dzieci od przystanku idą, to sobota przecież, sąsiadka wybiega i z wnukami się wita, a przed domem naprzeciwko samochód staje, syn z synówką wysiadają, no tak, ludzie teraz się dorobili i nie wszyscy autobusami jeżdżą… Serce boli, bo do jej drzwi nikt nie puka/ telefon milczy/ kwiaty w flakonie/ przestały pachnieć/ listonosz nic nie przyniósł… Więc wszystko z rąk wypada, a ciśnienie skacze jak zając na łące.*
Rozkłada zeszyt w kratkę na przykrytym ceratą kuchennym stole i czyta:

Rozrzuciło nas życie
Za lasy góry wody i słupy graniczne
Rozłąki dreszczem wstrząsa każda minuta
Każda pora roku (…)
Rozrzuciło nas życie
jak kamienie przy drogach
jak wiatr nasiona drzew jesienią
I czyja to wina?

***
Dobieszewko. Mała wioska jak kropla w morzu pośród tego świata. Trochę domków, między nimi trzy bloki jak łaciate klocki sterczą w polu wzdłuż drogi, która kiedyś prowadziła do dworu (te kamienie układała ręka Helmuta, Hansa czy Erwina). Po wojnie we dworze ulokowano pegeerowskie biura i świetlicę, ale po likwidacji pegeeru budynek, niepotrzebny nikomu, zniknął i dziś wśród chwastów ledwo widać kilka zlepionych zaprawą głazów, które kiedyś stanowiły fundament. Nie ma już nic pustka/dachy potrzaskane wszędzie badyle/wszystko co zbudowano/sprzedano zniszczono /tylko powietrze toczy siwym popiołem/padliśmy w kurzu jak zmęczone uschnięte liście.

Czytaj także: A.Wajda: Monica Bellucci mi nie odmawia

Kiedyś tu było pięknie, jaki ruch, jaki gwar, te mury tętniły życiem, słychać było ryczenie krów, kwiczenie świń i turkot maszyn, wśród pól kolorowe traktory pługiem grały i po polach pędziły tam i z powrotem, a czarna ziemią odziewała się zieloną trawą. Na żniwa i wykopki żołnierze przyjeżdżali, w dzień w polu, wieczorem zabawa, panny śmiały się zalotnie, śmigały w tańcu warkocze, tiule, koronki, błyszczące lakierki…

Czytaj także: Dziewczynka na plaży

Wstawało się przed piątą, gdy koguty piały, albo i wcześniej, Anna czasem o trzeciej nawet, żeby krowy w porę wydoić i wyczyścić, obornik wyrzucić, lubiła te swoje krowy, miała ich prawie 30, znała wszystkie po imieniu i one ją kochały, a najbardziej Kanciata, ta wodziła za Anną swoimi pięknymi oczami, przywiązana jak pies. Gdy krowy wracały z pastwiska, a Kanciata zobaczyła Annę, biegła do niej, nie zważając na krzyki pastucha.

Czytaj także: Jasiu Góra i jego polish Polka

- Dobrze miałam w pegeerze - wstaje od stołu, bo przechodzimy do pokoju, gdzie smętna szarość, wypłowiałe obrazy na ścianach, na stole poniemiecki flakon, w nim sztuczne kwiaty, portrety dzieci, co jeszcze trzymają na duchu, z mebli kupionych "za trzynastkę", ciągle jakiś smutek cieknie. - Doiłam te moje krowy - powraca do przerwanego wątku - i nuciłam im: "Ja śpiewam piosenki, brzmią czułe dźwięki ludziom na pocieszenie…". Tak im śpiewałam, bo zwierzęta pocieszenia potrzebują jak ludzie, one to lubiły i więcej mleka dawały, a o to właśnie chodziło, bo kto więcej mleka wydoił - premię dostawał! Urlop brałam jesienią, na wykopki, do zbierania ziemniaków, buraków i brukwi w naszym pegeerze się najmowałam i zarabiałam tyle, że mogłam dzieci wysłać do szkół.
Kochałam wczesnym rankiem/gdy świt budził do pracy/kochałam dniem/gdy patrzyłam jak rosną/wołają mamo/kochałam wieczorem/aby nikt nie słyszał/zmęczonego głosu aby nikt/nie widział wylanego potu/spracowanych rąk.

- Moi rodzice byli biedni jak myszy kościelne, sześcioro nas mieli, które tylko podrosło i podstawówkę skończyło, szło do pracy w pegeerze, żeby na buty zarobić albo na kurtkę. I ja poszłam do tych krów, choć chciałam się uczyć, marzyłam, żeby zostać nauczycielką. Na zabawie poznałam chłopaka, to był wojskowy, a wojskowi to wie pani, dziś tu, jutro tam, z kwiatka na kwiatek, teraz tak spokojnie o tym mówię, ale wtedy…
Oczy jak bezdomne psy wypatrują twego cienia
O zdradzie dowiedziała się, gdy była w ciąży. Poszła nad rzekę. Długo stała, w wodę patrzyła, nogi jak z waty, płacz wstrząsa całym ciałem…

- Więc stałam nad tą Skotawą, ale zrobiło mi się żal dziecka. Tomka urodziłam na Gwiazdkę siedemdziesiątego roku, zeszłam się znowu z jego ojcem, przysięgał, że mnie kocha i się zmieni. Znowu zaszłam w ciążę, usuń, namawiał, dowiedziałam się wtedy, że miał dzieci z innymi kobietami…
Wróciłam z synkiem i córką do rodziców do Dobieszewka, panna z dziećmi, ludzie pogadali i przestali, bo na wsi nie takie rzeczy się widuje. Wiele nieszczęśliwych miłości widzieli. Widzieli dziewczynę, co księdzu dziecko urodziła, widzieli, że matka udusiła niemowlę i utopiła w stawie, widzieli, że kochanek matki córce dziecko zrobił.

***
Pegeer był jak jedna wielka rodzina. To co, że się kłócili, wyzywali, do gardła skakali o każdy grosz, o każda dniówkę się bili, szczególnie po pijaku, a w prawdziwej rodzinie inaczej jest? Nawet ojca, matki synowie nie uszanują.
W pegeerze kierownik był jakby ojcem rodziny, a może nawet kimś ważniejszym, prawie Panem Bogiem. Nikt mu nie podskoczył, bo od niego zależały zarobki, premie, przywileje, nagany i kary oczywiście też. Kierownik zachęcał na przykład, żeby do PZPR wstępować, bo musiał się przed władzami wykazać, to ludzie się zapisywali. Anna też się zapisała, bo co jej szkodziło? Nawet była zadowolona, bo kurs mistrzowski produkcji zwierzęcej dzięki partii skończyła (jej praca na temat mleka była tak dobra, że przeczytano ją głośno na zakończenie kursu) i dostała większą stawkę. Gdy ktoś skrzywdził, ktoś niesprawiedliwie ocenił, ktoś nogę podstawił, można się było odwołać do kierownika.
I tak życie leciało, dzieci rosły. Mleko codziennie dostawała z pegeeru, kartofle na zimę miała z przydziału, warzywa w ogródku każdy sobie sadził, kurki i kaczki hodował, wieprzka trzymał. Anna kiedyś nawet do Karpacza na wczasy pojechała.

***
Pochylam się nad pościelą/szukając dłoni/z dwóch krwi zrodzonej/ chodzę/ od okien do drzwi/ łowiąc chciwie każdy szmer/mając cichą nadzieję/ że stanie w progu (…) śledzę rysy i to znamię/co masz po mnie/a grymas po ojcu
Mama była w domu, więc trochę pomogła, zresztą gdy tylko Anna oporządziła krowy i wydoiła je, a do siódmej mleko musiało być już w kankach, bo samochód z mleczarni przyjeżdżał, wpadała do domu, budziła córkę i syna i szykowała do szkoły. Gdy wróciły, biegła obiad im podgrzewać. Po śmierci mamy tatuś pomagał, bo zakochany był we wnukach strasznie.
Urosły, pokończyły szkoły i z pegeeru uciekły.
Piszę i mam nadzieję/że przywieziesz płyn/krzepiący serce/bo tu w Dobieszewku/nie ma go na żadnej półce/możesz uratować rozbitka/matkę.
***
Dziś człowiek nikogo nie obchodzi, i to jest najgorsze. Sąsiedzi niby ci sami, ale jacyś inni, osobni, jakby kulki, które się wysypały z pudełka, każda toczy się w inną stronę. Każdy siedzi tylko w swoim kółeczku/ opasanym grubą linią. W pegeerze jednak coś ich łączyło, nawet gdy się nienawidzili. Bo nienawiść też łączy, naprawdę dzieli obojętność. Nie ma się komu pożalić, dusza ciężka od wspomnień, serce od krzywdy.
To życie/stało się jak morze/nie wiadomo jak je przepłynąć/…/ Zdrowie oddano tej ziemi/a twarz została/splamiona łzami/i wyrwane zostały korzenie./…/ życie nikomu już niepotrzebne/nieraz wyjrzy spod chmury/blade jak po chorobie…
Likwidacja pegeeru była jak śmierć.

Nikt nie mógł zrozumieć, co się stało. Przecież pegeery żywiły miasta, ludzie ciężko pracowali, a teraz okazało się, że to wszystko było jakąś wielką mistyfikacją. Lipą. Zostawiono ich samych, w tych blokach wśród pól, które zamykają się i otwierają jak wachlarz/marszczy je wiatr/nocą spadają na nie zimne gwiazdy/w dzień słońce dosusza/pot pegeerowskich żniwiarzy sprzed lat/ Z podciętymi skrzydłami patrzą/czując powiewy dawnych czasów/a powietrze spiralę bólu wznosi wysoko
Zabrakło jej półtora roku do wcześniejszej emerytury.
Zgaszono ją jednym pstryknięciem/tak jak się gasi żarówkę/pozbawiono światła złudzeń/za mało do życia/za dużo do śmierci/omijała sklepy by nie kusił smak wędlin/…/ Jak przerwać ten łańcuch życia/i odlecieć wysoko do nieba/z prędkością odrzutowca.

Szukała ratunku u posła w Słupsku. Jan Sieńko nie tylko wysłuchał, ale kazał podać herbatę z cukrem! Tak się wzruszyła, że zaczęła płakać.
Czemu płakała?
- To się nie zdarza, żeby w urzędzie ktoś zwykłego człowieka poczęstował herbatą.
Praca była od zaraz/ I jedno życie zostało uratowane.

***
Karola poznała przed wyborami prezydenckimi w 1990 roku, gdy Mazowiecki walczył z Wałęsą. Pojechała do siostry do Koszalina, a Karol zbierał tam podpisy na Tymińskiego, który miał ludziom takim jak oni, porzuconym i oszukanym, pomóc. Podpisała.

Teraz Karol mieszka z Anną w Dobieszewku, bo co dwie emerytury to nie jedna, ale nie tylko o emeryturę chodzi. Przede wszystkim o samotność. Nie lękaj się krótkich dni/nieprzebytej ciemności/spróbuj rozdmuchać noc/zapal lampę/jeśli masz przyjaciela - zatrzymaj go.
Więc on siedzi przy stole i rozwiązuje krzyżówki, ona leży na wersalce i karmi kartki papieru literami.
Gdy księżyc pochyla się ku ziemi/księżyc świeci jasno/chwytasz za torbę i ukradkiem/wygrzebujesz kartofle/niby na polskiej ziemi/a jednak u Holendra/ Gdziekolwiek zwrócisz oczy - nie twoje pole/chleb jesz nie z tej ziemi - nic nie zostało…

Raz na miesiąc Karol wiezie mnie fiatem do Słupska, na spotkanie artystów ludowych. Czytamy swoje utwory, jest po prostu cudownie. Spotkałam tam samych dobrych ludzi, teraz to jest moja nowa rodzina. No i pokazałam, że kobieta z pegeeru umie nie tylko krowy doić, ale i pisać.
Myślę sobie, że już mogę umierać: dzieci wychowałam, tomik poezji wydałam, na pierwszej stronie gazety "Klimaty gminne" się znalazłam i nawet sushi zjadłam. Z ciekawości. W barze w Słupsku kupiłam sobie małą porcję na wynos. Pycha.

I powiem pani coś jeszcze. W Wielki Piątek rano czyszczę karasia, zerkam w okno, a tu nasz wójt idzie, Eugeniusz Dańczak z Dębnicy Kaszubskiej. Do mnie idzie.

Dla mnie komputer niesie!
Starzeję się jak jabłoń w ogrodzie
sadzona przez ojca
i z trudem dźwigam swoje wiersze
choć są lekkie jak jesienny liść
Gdy puka ktoś do drzwi
szybko je chowam
w obawie że nie sprawdzę się
nie znajdę uznania i znów powiedzą
pierdolona pisarka.

* Wszystkie cytaty pochodzą z tomiku Anny Karwowskiej "Kocie łby", wydanego przez Starostwo Powiatowe w Słupsku w 2010 roku. Wiersze Anny Karwowskiej zebrał i zredagował Jerzy Fryckowski, poeta, polonista i animator kultury. "Jest to pierwsza poetycka próba ocalenia pamięci po pegeerowskiej wsi" - napisał w przedmowie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki