Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strażak niesie pomoc dla Jagódki. Ma to we krwi

Ryszarda Wojciechowska
Jagódka to wesoła dziewczynka, ale ciągle zamknięta w domu
Jagódka to wesoła dziewczynka, ale ciągle zamknięta w domu Archiwum prywatne
Ona jest małą waleczną, a on chce walczyć dla niej. Łączy ich szczególne braterstwo. Braterstwo krwi, dokładniej - granulocytów... 1 września strażak Paweł Koch wyruszy samotnie rowerem z Elbląga do Aten.

Pojedzie pod hasłem "Rozjedź z nami raka Jagody". Podróż ma wesprzeć zbiórkę pieniędzy na rehabilitację czterolatki, która od trzech i pół roku dzielnie zmaga się z ciężką białaczką szpikową. Jedna z chemioterapii spowodowała w jej organizmie liczne komplikacje, m.in. uszkodzenie rdzenia kręgowego, pęcherz neurogenny i znaczne opóźnienie mowy. Żeby dziewczynka mogła wrócić do sprawności, potrzebna jest systematyczna rehabilitacja, która dużo kosztuje.

Beata Abramowska jest ciocią Jagódki. I to ona wzięła na swoje barki organizowanie wszelkich takich pomocowych przedsięwzięć, także tych w internecie. Kiedy pytam niezręcznie, dlaczego to ciocia, a nie mama bierze sprawy w swoje ręce, Beata odpowiada, że dla jej siostry to zbyt trudne opowiadać o swoim dziecku. O tym jak bardzo jest chore i że czasami znajdowało się na granicy życia. A tata Jagody pracuje na kilka etatów, żeby zapewnić byt rodzinie, i kiedy żona jest z córeczką w szpitalu, zastępuje ich starszemu synkowi Filipowi mamę. Beata wspiera więc siostrę i robi wszystko, aby pomóc siostrzenicy.

Nikt się zresztą temu nie dziwi. Bo dla Beaty pomaganie jest jak oddychanie. Bez tego nie da się żyć. Pomaga nie tylko w rodzinie. Jest współzałożycielką fundacji wspierającej ludzi po przejściach, wolontariuszką Fundacji DKMS czy stowarzyszenia chorych na boreliozę. Prowadzi też bloga przedstawiającego formalną i emocjonalną stronę adopcji dziecka. Sama ma adoptowanego synka.

W przypadku Jagódki wszystko się zaczęło trzy i pół roku temu. Dziewczynka pięknie się rozwijała, miała odpowiednią wagę, dobre wyniki hemoglobiny. I nagle w okolicach świąt Bożego Narodzenia na jej główce pojawiły się dwa niewielkie guzki. Wyglądały jak po ukąszeniu komara. Także lekarze na początku twierdzili, że to pewnie sprawka komara. Rodzina się jednak dziwiła, skąd komar w grudniu. I dalej szukała pomocy, bo guzki nie znikały. Dopiero jeden ze znajomych lekarzy, widząc Jagódkę, od razu dał skierowanie na onkologię. Szok, niedowierzanie i strach, wszystko razem. Jak to możliwe? - pytali. Wynik po dwóch tygodniach był dla rodziny jak uderzenie obuchem - białaczka szpikowa. Potem przyszedł czas na bardzo ciężką chemioterapię. Rodzinie lekarze tłumaczyli, że muszą się przygotować na wszystko.

Pierwsza chemia powaliła małą całkowicie. Do różnych infekcji przyplątała się jeszcze sepsa. Lekarze zasugerowali więc sposób na wzmocnienie. Musi się tylko znaleźć ktoś, kto ma zgodną z Jagódkową grupę krwi i zgodne granulocyty. Bo to one są w tej wojnie ważne, walczą bowiem z infekcją i bakteriami.

Nadszedł czas alertu, mobilizacji krewnych, przyjaciół i znajomych. Szukania kogoś, kto poratuje granulocytami. Zgłosił się wujek Jagody, który jest strażakiem, ale okazało się podczas badań, że nie może być dawcą, bo sam ma jakąś bakterię we krwi. W rodzinie panika. Jagoda coraz słabsza. I wtedy Paweł powiedział: - Słuchajcie, mam kolegę strażaka, też Pawła, który na pewno będzie chciał pomóc. I tak Paweł Koch spotkał się z Jagódką. W życiu dziewczynki pojawił drugi wujek Paweł.

- On się już wgryzł w naszą rodzinę - mówi Beata. I opowiada, że to wcale nie jest takie łatwe oddawanie granulocytów. Bo człowiek musi poświęcić na to dwa, trzy dni. Tego się nie zrobi tak od ręki.

Paweł przyjechał na badania i okazało się, że może być dawcą granulocytów dla Jagódki. Ale wtedy stało się coś, na co czekali - mała sama sobie poradziła z odpornością. Paweł jednak od tej pory był już zawsze w pogotowiu. I kiedy tylko mała potrzebowała granulocytów, a takich sytuacji było kilka, gnał do szpitala jak do pożaru. Nigdy nie trzeba go było prosić. Dawało się znak, że z Jagódką jest słabo, i natychmiast przyjeżdżał. Siedział w klinice, czekając na to, co się będzie działo. Bo w takich chorobach czeka się. Organizm najpierw dostaje szansę, żeby mógł obronić się sam. A dopiero jak jest bardzo źle, wtedy podaje się granulocyty. Paweł Koch włączył się też do akcji poszukiwania dawców szpiku dla dziewczynki. Stał się na dobre takim dobrym wujkiem.

Ale ta choroba potrafi z różnych stron zaatakować. Podczas podania dolędźwiowo chemioterapii nastąpiły powikłania, które się zdarzają raz na milion, a może nawet na dwa miliony przypadków. Ciśnienie w rdzeniu wzrosło i spowodowało pęknięcie.

- Kiedy jeździliśmy do neurologów z wynikami, słyszeliśmy, że Jagoda nie będzie chodzić, że nie ma dla niej szans. Ale, na szczęście, ich prognozy się nie sprawdziły. Dzisiaj dziewczynka co prawda nie biega, ale jednak chodzi. Wolno i powłóczy troszkę nóżką, ale nie siedzi w wózku. W dodatku lekarze twierdzą, że rehabilitacja może jeszcze bardzo pomóc. Największym jednak problemem jest pęcherz. Nie działa tak, jak powinien. I to powikłanie może prowadzić do ciężkich zakażeń.
Jagódka jest waleczna, silna i zawzięta.

- To wesoła dziewczynka, ale ciągle zamknięta w domu przez to, że ma problemy z odpornością. Nie może przebywać z rówieśnikami. Jej jedynym przyjacielem zabaw jest mój synek, 10 dni od niej młodszy - opowiada Beata. I dalej: - To jedyne dziecko, które do niej dopuszczamy. Ona nie może chodzić do przedszkola, wychodzić na plac zabaw, bo zaraz złapie infekcję. Bardzo tęskni za dziećmi. Ale się nie skarży. Uwielbia naklejanki i bajki. Kocha zwierzątka, chociaż nie może mieć żadnego. To bardzo smutne dzieciństwo.

Pierwsze trzy lata spędziła głównie w szpitalu, a właściwie w izolatkach. Kiedy była w Poznaniu w związku z przeszczepem szpiku, zdarzały się tygodnie, że cała rodzina stała pod jej oknem i machała do niej, żeby ich zobaczyła i nie zapomniała o nich. To był wtedy ich jedyny kontakt, przez szybę.

Beata w szpitalu towarzyszyła siostrze niemal bez przerwy, żeby ją odciążyć, chociaż na chwilę. Przyznaje, że to ciężka sytuacja dla całej rodziny. Jagoda ma 10-letniego brata Filipa, któremu też trzeba było przez te lata stworzyć normalny dom. Przy dziewczynce zawsze była mama, a Filip był biedny, bo przez te lata mamę miał poza domem. Ciocia i babcia nigdy mu mamy nie zastąpią. Cała rodzina próbowała więc pomagać. Przeprowadzali się, grupowali, żeby być jakoś w tym razem.
Na pomysł tej samotnej podróży rowerem z celem zbierania pieniędzy dla Jagódki wpadł Paweł Koch.

Beata: - Zadzwonił do mnie pewnego dnia i powiedział, że tym razem wybiera się rowerem do Aten i chciałby tę podróż przekuć na coś pożytecznego. Oczywiście, przyklasnęłam, mamy Jagodę, działamy. I tak działają od półtora miesiąca.

- W internecie jest strona tej akcji "Rozjedź z nami raka". Ale ciężko się przebić gdziekolwiek. Może dlatego że są wakacje? A my potrzebujemy sponsorów, żeby troszkę Pawła wyposażyć na drogę, między innymi w koszulki z hasłem naszej akcji. Mamy nadzieję, że znajdą się sponsorzy, którzy będą chcieli zapłacić za kilometr przejechany przez Pawła. Te datki za kilometry zasilą konto pomocy dla dziewczynki - tłumaczy jej ciocia.

Paweł Koch, 29-latek, przed kilkoma dniami miał urodziny. Od kilku lat jest strażakiem w Elblągu.

- Okazało się, że z Jagódką mamy zgodną grupę krwi i zgodne granulocyty, więc zostałem wybrany. Los mnie wskazał. I tak już w jej życiu zostałem. Kiedy potrzebowała krwi, zawsze byłem w pogotowiu - tłumaczy.

Lubi długie wycieczki rowerowe. Pierwszy raz ruszył z Helu w Bieszczady. A w tamtym roku pojechał z Elbląga do Paryża. I kiedy stamtąd wracał, pomyślał, że ludzie tak sobie jeżdżą i poza czystą przyjemnością, nic z tego nie ma. A gdyby tak dołączyć do przyjemności jakiś pożyteczny cel? Jemu też od razu Jagódka przyszła do głowy. Te trzy i pół tysiąca kilometrów pojedzie dla niej. Podróż potrwa miesiąc. Każdego dnia planuje przejechać około 150 kilometrów. Nocował będzie na kempingach, bo tam najtaniej, i co ważne, jest prysznic. Pojedzie przez Słowację, Węgry, Chorwację, Czarnogórę i Albanię.
Żyje nieszablonowo, bo z myślą o innych. Na Facebooku już pojawiają się ciepłe słowa i żartobliwe wpisy, żeby powalczyć o jego beatyfikację. Byłby to pierwszy święty za życia - ktoś dopisał.

- Strażak ma to we krwi, że niesie pomoc - on sam próbuje to komentować.

Na razie z Jagódką rzadko się widują. Bo dziewczynka jest często w szpitalu. Ale wzrusza go ten jej hart ducha i ta walka. No i jej uśmiech, kiedy go widzi.

- Na razie Jagoda jeszcze nie bardzo rozumie, co inni chcą dla niej zrobić. - Ale przyjdzie czas, że kiedyś sobie o tym pogadamy - zapowiada Paweł.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki