MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ból, kontuzje, wysiłek - to cenne doświadczenia. Hartują przed kolejnymi wyzwaniami...

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Punkt kulminacyjny jednej ze wspinaczek - tym razem zdjęcie Michała Leksińskiego wykonane na zdobytym szczycie Masywu Vinsona
Punkt kulminacyjny jednej ze wspinaczek - tym razem zdjęcie Michała Leksińskiego wykonane na zdobytym szczycie Masywu Vinsona arch. prywatne
Do zdobycia Korony Ziemi, wszystkich najwyższych szczytów naszej planety Michałowi Leksińskiemu brakuje dwóch. W przyszłym roku alpinista, podróżnik, organizator wypraw górskich, autor książki „Projekt wyprawa” i wykładowca akademicki spróbuje swoich sił na Mount Everest. Ruszają przygotowania do wyprawy.

Czy Everest będzie największym wyzwaniem w Twojej dotychczasowej karierze górskiej? Doświadczeni wspinacze, pod względem wymagań i umiejętności wspinaczkowych, nie uznają Mount Everest za poważny problem. Zdobycie tego szczytu to jednak na pewno wysiłek, kawał drogi w górę i czająca się od wysokości 8 tys. m. nad poziomem morza strefa śmierci, w której ludzki organizm podlega systematycznemu wyniszczeniu.

Everest to rzeczywiście nietypowe wyzwanie. Mówi się, że jest to bardziej góra marzycieli niż alpinistów. Everest nie prezentuje bowiem technicznych trudności. Droga na szczyt od strony nepalskiej jest stosunkowo prosta. Natomiast oczywiście wysokość i logistyka wyprawy sprawiają, że taka ekspedycja może niewątpliwie zostać nazwana wyzwaniem. Cała wyprawa trwa dwa miesiące, z czego 1,5 miesiąca przypada na działalność na zboczach góry. Z bazy położonej na 5,300 m. stopniowo trzeba wychodzić coraz wyżej, by zadbać odpowiednią aklimatyzację, pozwalającą organizmowi funkcjonować w na wysokościach. Atak szczytowy jest prowadzony z obozu IV na Przełęczy Południowej, znajdującej się na wysokości 7,9 tys. m, a zgodnie ze sztuką, w tzw. strefie śmierci powinno się przebywać jak najkrócej. Natomiast wyzwaniem samym w sobie jest by w czasie wyprawy nie podupadać na zdrowiu. Jeśli pojawią się jakieś komplikacje zdrowotne, to na 5,300 m, w takich warunkach organizm nie będzie się regenerował tak dobrze, jak na nizinach. Na ośmiotysięczniku jeszcze nie byłem, natomiast moje doświadczenie górskie pozwala mi być optymistą w kontekście zdobycia Everestu, oczywiście z należytym szacunkiem do potęgi natury. Wyzwaniem również są na pewno kwestie bardzo praktyczne, m.in. jej finansowanie. Jest ona po prostu bardzo droga. Wachlarz cen bardzo różni, ale nadal są to koszty rzędu ok. 200 tys. zł. Pozyskania partnerów, którzy chcieliby w czymś takim uczestniczyć jako sponsorzy jest zatem pewną drogą do pokonania, samą w sobie. Do tego dochodzi jeszcze aspekt osobisty. Wyprawa trwa długo więc trzeba życie prywatne i zawodowe na czas jej trwania, w pewnym sensie zaprojektować, zaplanować, z dużym wyprzedzeniem. W zeszłym roku samodzielnie organizowałem wyprawę na Denali na Alasce, najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Jest to zupełnie inna liga wypraw górskich. Idąc na Denali trzeba cały ekwipunek ciągnąć na saniach do wysokości 4,300 m. Do tego trzeba mierzyć się z trudnymi warunkami pogodowymi. Wiele osób mówi mi, że Denali, którą próbowałem zdobyć dwa razy, jest zdecydowanie trudniejsze od Everestu. Co stanowi na pewno doskonały poligon do zdobywania doświadczenia przed wyprawą na Dach Świata.

O przygotowaniach fizycznych do ekstremalnych wyzwań rozmawialiśmy przy okazji twoich wcześniejszych wypraw, m.in. na Masyw Vinsona na Antarktydzie. Jestem przekonany, że tego aspektu treningowego, budowania siły i wytrzymałości nie odpuściłeś.

Kiedy jest się cały czas w trybie treningowym, element przygotowań fizycznych do konkretnej wyprawy jest jedynie pewnym fragmentem całości. Trenuję cały czas. Niemniej, jeśli uda mi potwierdzić w 100 proc., że wyprawa na Everest się odbędzie, gdy uda się pospinać wszystkie elementy organizacyjne, to na kilka miesięcy przed wyjazdem w Himalaje tempo moich treningów oraz ich ilość, będzie musiała znacząco wzrosnąć. Przed Everestem organizm musi być w życiowej formie.

Zapewne w planie treningowym masz długie wybiegania, siłownię i bardziej specjalistyczne ćwiczenia na ściance wspinaczkowej.

W moich przygotowaniach przy wyprawie nad Denali w zeszłym roku korzystałem z pewnego narzędzia, które niedawno poznałem. Chodzi o trening hipoksyjny. To ćwiczenia w warunkach przybliżonych do tych, które panują na wysokościach. Trenuje się w specjalnych pomieszczeniach, w których obniżana jest zawartość tlenu i zwiększane ciśnienie. One nie aklimatyzują organizmu do warunków panujących np. na 5,600 czy 7000 metrów, natomiast z pewnością usprawniając mechanizm aklimatyzacyjny ciała. Oczywiście, biegi i ścianka są elementem moich przygotowań. Natomiast treningi te muszą uwzględniać w swojej specyfice działanie w górach, przygotowywać do marszu pod górę. W moim treningu najwięcej jest tradycyjnego chodzenia po schodach z obciążeniem. To jest proste ćwiczenie odzwierciedlające najlepiej działalność w górach i przygotowujące organizm do takiego wysiłku. Mam nadzieję zameldować się we wrześniu na szczycie Kasprowego Wierchu w ramach biegu na tę górę. Będzie jeszcze kilka innych celów górskich w ramach przygotowań.

Czy doświadczenia, które opisałeś w książce „Projekt wyprawa” poświęconej organizacji wypraw, którą opublikowałeś kilka lat temu, pomagają dziś w fazie przygotowań do zdobycia Everestu?

Everest będzie dla mnie, jeśli wszystko dobrze pójdzie 8 z 9 gór Korony Ziemi. Doświadczenia związane z organizacją czy zdobywaniem wsparcia oraz sponsorów, które opisywałem w książce, są dzisiaj jak najbardziej żywe i pomocne. Moje doświadczenie dotyczące procesu organizacji wypraw oraz współpracą ze sponsorami rośnie z roku na rok. Zdecydowanie łatwiej jest rozmawiać ze sponsorami pokazując współpracę na poprzednich etapach projektu - ile marek oraz mediów mi zaufało.
Projekt zdobycia Korony Ziemi ma aspekt charytatywny. Współpracujesz z Fundacją Happy Kids, wspierasz ich podopiecznych.
To część szerszej, dłuższej drogi. Rzeczywiście, współdziałam z Fundacją Happy Kids, która zajmuje się rodzinnymi domami dziecka. Od siedmiu lat wspólnie maszerujemy przez kolejne góry i realizujemy działania na rzecz najmłodszych. Zdobywanie Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów wszystkich kontynentów jest wspólnym mianownikiem tego projektu, choć sporo dzieje się także pomiędzy wyprawami. Niedawno byliśmy na obozie wspinaczkowym z podopiecznymi Fundacji, który udało mi się sfinansować dzięki pozyskaniu środków z różnych źródeł. Sponsorzy wsparli fundację, z czego bardzo się cieszę. Bardzo cenię sobie współpracę z Fundacją.

Projekt zdobycia Korony Ziemi jest coraz bliżej zakończenia. Są jeszcze Mount Everest i Denali.

Na Denali byłem już dwukrotnie. Niestety, ta góra jest bardzo uparta. Być może za trzecim razem wpuści mnie na swój szczyt. Natomiast na Everest jadę w przyszłym roku. Liczę, że końcówka tego projektu ułoży się następującą sekwencję: w przyszłym roku swój szczyt pozwoli mi zdobyć najwyższa góra Ziemi. Rok później, w 2026 będę zdobywał Denali, a raczej jak lubię mówić, ostatnie 70 m. Denali. W 2018 roku byłem 70 m poniżej szczytu, ale, niestety, burza śnieżna uniemożliwiła skuteczne dotarcie na sam wierzchołek. Byłby to efektowny finał całego projektu.

Szczyt komercyjnego sezonu wejść na Mount Everest przypada na maj. To właśnie wtedy tworzą się w drodze na szczyt kolejki. Zdjęcia takich zatorów np. na Uskoku Hillary’ego, tuż przed szczytem… Górę zaatakuje pan w maju, czy w bardziej „sportowym” terminie, np. jesienią?

Lubię rozprawiać się z mitem owych kolejek na Evereście. Spójrzmy na statystyki wejść na szczyty nieco szerzej. Kilimandżaro próbuje zdobyć rok rocznie 35tys. osób. Park Narodowy na Alasce wydaje około tysiąca pozwoleń rocznie na wejście na Denali. Jeszcze więcej jest w kwestii Mount Blanc. Przy czym Kilimandżaro można zdobywać cały rok, a Denali w ograniczonym czasie. Na Everest w tym roku wydano 414 pozwoleń. Co prawda przepisy nepalskie wymagają, aby powyżej 7000 m wspinaczowi towarzyszył Szerpa, wspierający go w zdobywaniu góry. Wydaje się, że problemem Everestu są wąskie, okna pogodowe, czyli okresy, w których warunki atmosferyczne umożliwiają zdobycie najwyższej części góry, odcinka z Przełęczy Południowej na szczyt. Jeśli tych okien pogodowych jest więcej lub są dłuższe, ruch na Evereście jest „unormowany”. Codziennie wchodzi na wierzchołek po kilkadziesiąt osób i tłoku nie ma. Niestety, zdarzają się sezony, kiedy okno pogodowe jest szalenie wąskie. Wtedy wszyscy, którzy chcą zdobyć szczyt ruszają w górę, niemal w tym samym czasie. Stąd kolejki. Prawdą jest, że Everest padł ofiarą swojej popularności, niemniej odmawiać zdobywania szczytu nikomu nie sposób. Góry są dla każdego - tak uważam. Będę pod Everestem właśnie w okresie kwiecień/maj, kiedy pogoda jest najstabilniejsza w całym roku. To wtedy szansa na zdobycie szczytu jest największa.

Wrócę do kwestii wyzwania, skali trudności. Która z dotychczasowych wypraw wymagała od Ciebie szczególnego trudu, zaangażowania?

Zdecydowanie była to zeszłoroczna wyprawa na Denali. Z jednej strony była wyzwaniem organizacyjnym, bo przygotowywaliśmy ją z innymi uczestnikami samodzielnie, od A do Z. W trakcie wyprawy na Denali cały dobytek wyprawowy ciągnie się na saniach do wysokości 4,300m a następnie przerzuca się to na plecy. Przed wyruszeniem na lodowiec, skąd zaczyna się wyprawa, nie ma miejsca na pomyłkę czy nieuwagę. One mogą prowadzić do fiaska wyprawy, jeśli np. czegoś nie weźmiemy, o czymś zapomnimy. Każde, najmniejsze elementy wyposażenia, zapasów, trzeba sprawdzić, zweryfikować, nawet pięciokrotnie. My tę logistykę na ostatniej wyprawie na Denali w 120 proc. zrealizowaliśmy. Szło nam świetnie i spróbowaliśmy zdobyć wierzchołek. Nie udało się z uwagi na złą pogodę. Natomiast w drodze powrotnej mieliśmy wypadek. Jeden z członków zespołu stracił równowagę z uwagi na silny wiatr. Cały zespół zaczął „lecieć” po ścianie lodowca. Dorośli mężczyźni plus sanie - był to rozpędzający się pocisk ważący kilkaset kilogramów. Byłem od pierwszy na linie, więc jako ostatni przyjmowałem uderzenie. Wyhamowałem zsuwający się zespół. Okupiłem to zderzenie wybitym barkiem. Taka kontuzja w warunkach domowych lub na nizinach jest raczej niegroźną kontuzją. No ale na wysokości 3.500m, na Denali, które jest oddalone o jakieś kilkadziesiąt kilometrów od cywilizacji, staje się poważnym problemem. Udało się zejść „na adrenalinie” do obozu położonego niżej. Przypadkiem jeden z uczestników wypraw, którego tam spotkaliśmy, był lekarzem. Z jego pomocą próbowaliśmy ten mój bark nastawić, bez znieczulenia, ale niestety się to nie udało. W dodatku Rangersi, czyli opiekunowie Parku Narodowego na Alasce rozwiali nasze nadzieje na przylot śmigłowca. Nie pozwalała na to pogoda. Ostatecznie naszym jedynym ratunkiem, wyjściem z sytuacji, było realizowanie pierwotnego planu, czyli po prostu zejście 15 km przez lodowiec, do polowego lotniska. Schodziłem z wybitym barkiem, po drodze spędziliśmy jeszcze na lodowcu noc. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Dziś opowiadam o tym jako o przygodzie, ale wtedy trzeba było włączyć poważny „tryb kryzysowy”.Natomiast uważam, że takie doświadczenia „budują” człowieka, przygotowują go do kolejnych wyzwań. Obecnie, kiedy kontaktuję się z agencjami, z którymi być może będę wchodził na Everest i opowiadam im o swoim górskim doświadczeniu, to słyszę, że Everest przy tych przygodach na Denali nie powinien być dla mnie zaskoczeniem.

Denali było gorsze od temperatury na Antarktydzie, na której zdobywał pan Masyw Vinsona?

Trzeba pamiętać, że Antarktyda jest zaliczana do obszarów pustynnych - to jest pustynia polarna. Wilgotność jest bardzo niska. Dlatego temperatura na Antarktydzie, nawet bardzo niska, jest odczuwalna w, powiedziałbym, przyjemny sposób. Co innego jest na Denali, które otoczone jest z wielu stron wodą, gdzie ocean jest kilkadziesiąt kilometrów od szczytu. W takim mokrym, specyficznym mikroklimacie mróz jest bardzo mocno odczuwalny. To właśnie pod Denali, w 2018 roku doświadczyliśmy z kolegami temperatury w okolicach minus 50 st. C, po tym jak burza śnieżna złapała nas tuż pod szczytem i musieliśmy schodzić kilkanaście godzin do obozu w tak ekstremalnych warunkach. Następnego dnia spotkaliśmy przewodniczkę, która zdobywała wielokrotnie Everest. Pytała nas o to zejście w warunkach burzy śnieżnej spod szczytu. Pamiętam jej słowa - powiedziała, że jeśli ktokolwiek z nas, będzie planował zdobywać Everest, to mamy już zdobyte wielkie doświadczenie tej burzy, które nas mocno zahartowało. Lubię patrzeć czasem wstecz, na swoją górską drogę, jak na elementy układanki, które prowadzą do tego wyzwania, które mam podjąć w maju 2025 r. - zdobycia Dachu Świata.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Grosicki kończy karierę, Polacy przed Francją czyli STUDIO EURO odc.5

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki