Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sztuka Jedzenia. Ewa Kasprzyk: Nie chodzi o to, żeby się najeść, tylko żeby się delektować [ROZMOWA]

rozm. Gabrysia Pewińska
Ewa Kasprzyk
Ewa Kasprzyk Grzegorz Mehring/Archiwum
W cyklu Sztuka Jedzenia i nie bez związku z Dniem Ojca, z aktorką Ewą Kasprzyk - rozmawia Gabriela Pewińska.

"Z moim ojcem o jedzeniu" - piękna książka córki Jarosława Iwaszkiewicza, Marii. Pani też jak ona gawędziła z ojcem o jedzeniu?
Pamiętam śniadania z ojcem. Te z dzieciństwa...

Jajecznica i konfitury?
Dzień ojciec zaczynał od czytania gazety przy stole. Musiał wszystko wiedzieć! On nos w gazetę, a my, ja, brat i siostra, wsypywaliśmy mu do kawy sól, pieprz... Na wszystko, o co pytaliśmy rozkojarzony odpowiadał "tak", więc rzucaliśmy: A kupisz nam nowy dom? A ferrari? A potem brał kubek, popijał i oszołomiony ohydnym smakiem pryskał kawą przed siebie, krzycząc do naszej babci: "Co mama mi tutaj podała!".

Te spotkania z ojcem przy stole. Mógłby być z tego niezły film. W odcinkach.
Spotykaliśmy się w naszej kuchni, przy stole od czasów mojego dzieciństwa aż do jego śmierci. Niezmiennie i regularnie. Stoły się zmieniały, ale ojciec trwał. Siadaliśmy przy tych zmieniających się stołach i rozmawialiśmy. Im ja starsza, tym rozmowy mniej mentorskie. Tak jakbym wszystko już o życiu wiedziała do końca. Tak na marginesie, przypomniało mi się, że ojciec miał niesamowite zdolności przekręcania nazw. Zamiast "kup mi dwa jogurty", mówił do babci, "kup mi dwa jaguary, takie białe, no wiesz"... (śmiech).

"Jaguar grecki"... Albo "zero procent"...
Ojciec pełnił w domu funkcję pedagoga, nauczyciela, organizował wycieczki, zabawy, dawał dobre rady, był kimś od rzeczy przyjemnych. Mama zajmowała się konkretami, życiem domowym. Dziś taki podział budzi powszechne oburzenie, ale w mojej rodzinie wnosił jakiś ład. Spokój. Tato nauczył nas jeździć na rowerze. Często z nami rozmawiał i te rozmowy, niby takie błahe, niby o niczym, budowały człowieka, jego osobowość. Bo wychowywać to nie zawsze znaczy mówić ex cathedra, pewne sprawy można przekazywać też zwyczajnie, po ludzku troskliwie. Okruchy tamtych rozmów głęboko tkwią we mnie, choć przecież przytoczyć je jako anegdotę trudno, bo one wykraczają poza zwykłe wesołe wspominanie. Ojciec ze swoim podejściem do życia przynależał do świata normalności. Kiedy myślę o nim, wiem, że wszystko to, czego młody człowiek potrzebuje, by dać sobie radę, kiedy go świat zagarnie, my otrzymaliśmy przy naszym domowym stole.

Okruchy tamtych rozmów...
Dotyczyły na przykład wyboru moich studiów albo wyboru moich chłopaków (śmiech). Ojciec zawsze mówił otwarcie, co o którym z nich myśli. Doradzał nawet, z którym mam chodzić, a z którym nie. Miał bardzo mądrą dewizę, której trzymał się przez całe życie. "Pamiętaj dziewczyno, przestrzegał, nigdy nie bądź przeciętna, przeciętność jest najgorsza ze wszystkiego". A kiedy wyznałam mu, że chciałabym być kimś, wtrącał: "Żeby być kimś, trzeba na to pracować. I nie bać się". Żeby być nieprzeciętnym nie można odwracać się plecami od świata, być wyjątkowym, to ciągle odkrywać coś nowego, pozornie nieosiągalnego, które jednak osiągalnym się staje. Jeśli oczywiście naprawdę tego chcemy. A gdy już byłam trochę znana, ojciec odwiedzał mnie w Warszawie. Uwielbiał, gdy chodziliśmy razem do restauracji. Bo wtedy zwykle, z wielką atencją, przychodził do naszego stolika właściciel lub sam szef kuchni i nalegał, byśmy byli ich gośćmi. Ojciec się śmiał, że to szalenie intratne wizyty... (śmiech)

Dobre!
Prawda? Pamiętam też, jak przyjeżdżał ze Stargardu Szczecińskiego do Krakowa, gdzie studiowałam. A przyjeżdżał z wałówką. Mama przygotowywała różne frykasy, bigosy, mięsa w słoikach, kilogramy ciasta. Ojciec pakował to wszystko w wielką paczkę, wsiadał w pociąg, przynosił do akademika i zaraz tego samego dnia wracał! Te kilkanaście godzin w jedną stronę to nie był dla niego żaden problem. Trzeba było zawieźć, to wiózł. Bez marudzenia, narzekania, raczej z misją, choć pewnie do głowy by mu nie przyszło, by tę drogę z ciastem do córki tak nazywać.

Cieszył się z tej Pani szkoły teatralnej?
Dzięki niemu nie musiałam za te studia - które były moimi, po pedagogice, drugimi studiami - płacić. Któregoś dnia ojciec włożył kaszkiet, wziął teczkę i pojechał do stolicy do ministra edukacji. Ministrowi wyjaśnił uprzejmie, że córka nie może płacić za te studia, ale aktorką zostać musi. Zostałam nią dzięki niemu.

W swojej książce Maria Iwaszkiewicz pisze tak: "Wszystko modo geometrico wywodzi się od Pawłowej i od kuchni - mawiał Ojciec. Można to pojęcie streścić w paru słowach: kuchnia to pomieszczenie, gdzie się przygotowuje posiłki. Ale można i tak: kuchnia to serce domu, to miejsce, gdzie dawniej płonął święty ogień, centrum życia, miejsce, gdzie Rzymianie stawiali wizerunki przodków, chcąc podkreślić jego wagę. Obie wersje określenia kuchni - i ta sucha, i ta pompatyczna - będą prawdziwe".
Mój ojciec miał w życiu etapy dogadzania sobie w kwestii jedzenia. A dogadzać sobie mógł, bo gotowała mu matka, czyli babcia, a gotowała genialnie. Tak wyśmienicie, że po jakimś czasie ukształtował mu się całkiem spory brzuszek. Nic dziwnego, jadł smakowicie, ale dość tłusto. Z pasją lubił buszować po spiżarni, czyli po zakazanym dla postronnych terytorium babci. Babcia miała zwyczaj, że kożuch od śmietany ubijanej w wiadrze, zbierała łyżką i dawała kurom. Którejś nocy ojciec wrócił z jakiejś zabawy i chciał się napić mleka. W wiadrze stało coś białego. Nie wiedział, że to dla kur... (śmiech). Kiedy myślę o nim, widzę jak zajada jajecznicę na boczku albo taką z dużą ilością masła. Jedzenie traktował na serio.

Tak jak Pani?
Ważne jest co się je, ale i to jak się je. Nie chodzi o to, żeby się najeść, tylko żeby się delektować, rozmawiać przy jedzeniu. To jest element kultury. Widzę, jak to działa na planach filmowych, przy stole siadają ludzie zupełnie sobie obcy i nagle ten posiłek ich jednoczy, wyzwala tajemniczą energię, moc. To samo jest ze wznoszeniem toastów. Jest w tej czynności, w tym rytuale jakieś zaklinanie świata. Jakieś czary. Stałe, niezmienne godziny spotykania się przy stole to też magia. Dziś dla niektórych abstrakcja bliska science fiction. W domu jadaliśmy o ustalonej porze. Śniadanie - obowiązkowo, wspólny obiad, ale kolacja to już różnie. Jedno jest pewne i jakby nie do odtworzenia, że myśmy naprawdę wszyscy razem siadaliśmy do tych stołów. Dziś jednak trochę żal, że w tym naszym życiu domowym nic nie jest na stałe, nic nie jest na pewno, a już tym bardziej posiłek zjedzony z kimś bliskim, z rodziną. Stołujemy się po barach, po restauracjach albo objadamy się do nieprzytomności na noc. Czasem brakuje mi tego, tej prawdziwej przyjemności, którą daje jedzenie, biesiadowanie, rodzinne gadanie przy stole. Może to jest właśnie prawdziwe życie?

A kiedy po śmierci mamy jeździła Pani do ojca, czekał przy stole? Z obiadem?
Gotowanie to nigdy nie była jego mocna strona. Nie zajmował się tym. Nie wiem, czy w ogóle umiał zagotować wodę na herbatę. Był rozpieszczony w tym względzie przez kobiety, matkę i żonę. Kiedy one odeszły, zawsze przychodził ktoś do pomocy w kuchni. Nie chciał stać przy garach, nie znał się na tym, wolał iść ze mną do knajpy. Po śmierci ojca, w hołdzie dla niego skoczyłam ze spadochronem...

Co takiego?!
Jego śmierć sprawiła, że z moim życiem stało się coś bardzo dziwnego. Czułam, że w jakiś sposób muszę to zaznaczyć. To jego odejście, tę wyrwę we mnie. Więc zrobiłam coś, czego bym wcześniej nie zrobiła, o czym nawet nie marzyłam. Ale to chyba było związane z tą jego maksymą, żeby nigdy nie być przeciętnym.

Poza tym ten skok to było chyba w jego stylu.
Dobiegał 80., a dziennie przemierzał rowerem 30 kilometrów. Albo gdy pojechaliśmy na narty. Młodzież wykończona poszła odpoczywać, a on niezmordowany! Przyjeżdżał do Warszawy na każdą moją premierę. Zawsze był. Pod koniec życia, gdy dobiegał 90. zdrowie szwankowało, ale się nie poddawał. Życie go pchało do przodu, do życia. Był namiętnym kibicem piłki nożnej. Zabierał mnie na mecze, ale wracając ze stadionu, z tych emocji chyba, zawsze gubił parasolki, więc po powrocie nam się od mamy dostawało. Życie smakuje mi, jak kiedyś smakowało jemu. Mam po nim życiowy optymizm, dla obcych ludzi twarz jednakową. Odziedziczyłam po nim gen radości.

Śmieje się Pani jak ojciec?
Chyba tak. On też śmiał się z rozmachem, głośno, na całego. Lubił się bawić, lubił tańczyć, podrywać babki...

Pani też do śniadania czyta gazetę?
Moje śniadanie jem, patrząc w ekran komputera...
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki