Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie zgadzam się z wyrokiem ws. Grudnia'70

Bogdan Szegda, prokurator
Z prokuratorem, oskarżyciele w procesie Grudnia '70, rozmawia Barbara Madajczyk-Krasowska.

Zaskoczyło Pana uniewinnienie przez sąd Stanisława Kociołka?

- Nie zgadzam się z tym uniewinnieniem. Sąd w uzasadnieniu stwierdził, że odpowiedzialności karnej muszą podlegać osoby, które pełniły funkcje polityczne. A najwyższy rangą w tym czasie na Wybrzeżu był Stanisław Kociołek.

Skąd zatem ta rozbieżność?

- Sąd pominął wiele dowodów, które przedstawiliśmy na poparcie tezy, że Stanisław Kociołek działał i podejmował decyzje. Przywołał tylko jedną z tych decyzji, a mianowicie żądanie od resortu obrony narodowej, żeby skierował do Gdańska dwie dywizje i obsadził nimi obiekty publiczne. Absolutnie nie odniósł się do tego, co Kociołek zrobił po uzyskaniu informacji o blokadzie Stoczni Gdyńskiej, gdy wygłosił przemówienie nawołujące do pójścia do pracy, a także do tego, że Kociołek już 15 grudnia wiedział, że Bolesław Chocha [szef sztabu Generalnego WP i wiceminister MON, przyp. red.] podjął decyzję o użyciu broni palnej nawet w przypadku osób gromadzących się, nie demonstrujących. Już to powinno skłonić Kociołka do konstatacji, że zgromadzenie tych osób będzie skutkowało użyciem broni. On nic nie zrobił, żeby temu zapobiec. Nie zgadzamy się, będziemy ten wyrok skarżyć.

Sąd jednak obalił Pana tezę, że apel o powrót do pracy miał związek z użyciem broni.

- Prokuratura jest przekonana, że istnieje związek przyczynowy pomiędzy apelem a użyciem broni palnej, bo skoro Kociołek wiedział o pozwoleniu na użycie broni palnej, to nie tylko mógł, ale powinien przewidywać, że zostanie ona użyta wobec osób, które udawały się do pracy, bo to przecież było gromadzenie się ludzi. Wielu świadków zeznało, że szło do pracy z powodu apelu Kociołka. Sąd absolutnie nie odniósł się do dowodów w zakresie składania meldunków Kociołkowi i składania meldunków przez Kociołka, a także codziennego konsultowania się z Grzegorzem Korczyńskim [wiceminister obrony, dowódca oddziałów pacyfikujących demonstracje na Wybrzeżu, przyp. red.] i wiceministrem spraw wewnętrznych Henrykiem Słabczykiem.

A jak Pan ocenia wyrok wobec dwóch dowódców wojskowych?

- Wymiar kary jest zgodny z sugestiami, o których mówiła prokuratura, czyli upływ czasu, stan zdrowia nie uprawnia do wysokich kar. Ta wina została stwierdzona.

Ale uzasadnienie jest kuriozalne, zostali skazani nie za zbrodnię, tylko za zabójstwo ze skutkiem śmiertelnym...

- ... za pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Nie przekonuje mnie to. Ale oceniam na podstawie ustnego uzasadnienia. Wydaje mi się, że odwołanie prokuratury będzie dotyczyło również tych dwóch oskarżonych.
Ale jeszcze się Pan nie zdecydował?
Sądzę, że taką decyzję podejmiemy, ale rozmawiamy dwie godziny po rozprawie, to są moje przemyślenia na gorąco. Ważne jest też to, że sąd wyraźnie zasygnalizował, iż osoby, które pełniły wyższe rangą funkcje dowódcze, ministerialne, również podlegałyby odpowiedzialności karnej.

Generał Wojciech Jaruzelski, gdyby nie był chory, podlegałby odpowiedzialności karnej, ale równie dobrze mógłby zostać uniewinniony?

- Być może. Aż tak nie mogę wniknąć w intencje sądu. Proszę zwrócić uwagę, że wyrok w sprawie Kociołka zapadł większością jednego głosu. Dwa zdania były odrębne.

Ale tylko ławników, nie sędziów.

- To nie ma znaczenia. Dwie osoby podzieliły mój punkt widzenia, który przedstawiłem w akcie oskarżenia.

Ale uniewinnianie Kociołka wzburza rodziny ofiar!

- Nie mogę dokonywać oceny emocjonalnej. Ja patrzę na dowody, które przedstawiłem sądowi. To jest oczywiste, że gdyby materiał dowodowy był innego rodzaju, Kociołek nie zostałby oskarżony. Sąd wielokrotnie podkreślał, że sztab lokalny nie pozostawił żadnego śladu po swojej działalności. To nie może przesądzać, że tego sztabu nie było, że on nie działał i nie podejmował decyzji. To, że na szczeblu decyzyjnym na Wybrzeżu panował rozgardiasz, wiemy od 43 lat. Nie jest to żadną tajemnicą. Sąd zaakcentował, że Kociołek zadzwonił do Ludwika Janczyszyna (admirał, dowódca Marynarki Wojennej) 17 grudnia około południa, zakazując mu używania broni palnej, działał więc przeciwko rozlewowi krwi. Ja patrzę na to z innej strony: skoro Kociołek mógł wydać polecenie Ludwikowi Janczyszynowi, by nie używał broni palnej, to oznacza, że posiadał prerogatywy, by móc takie polecenie wydać wcześniej, w godzinach rannych. Zresztą sąd przyznał, że w żaden sposób, w żadnym momencie używanie broni palnej podczas wydarzeń grudniowych nie było usprawiedliwione. Podzielił mój punkt widzenia zawarty w akcie oskarżenia. Wielokrotnie podkreślałem, czemu przeciwstawiali się oskarżeni, że żaden przepis wojskowy, żaden regulamin służby wartowniczej, garnizonowej, nic nie uprawniało do tego, żeby tej broni użyć.

Wystąpił jednak wyraźny rozdźwięk między wyrokiem a uzasadnieniem.

- Też odniosłem takie wrażenie. Na marginesie, po raz pierwszy w czasie swojej drogi zawodowej usłyszałem, że ktoś publicznie mnie pochwalił za ogrom pracy, materiał dowodowy i akt oskarżenia przedstawiony sądowi. Byłem zdziwiony. Nie wiem, co to miało oznaczać? Nie zgadzam się z tym wyrokiem.

Rozmawiała Barbara Madajczyk-Krasowska
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki