Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki: Edward Redliński, „Transformejszen", czyli jak golonka z hamburgerem tańcowała

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Książki z zakurzonej półki: Edward Redliński, „Transformejszen", czyli jak golonka z hamburgerem tańcowała
Książki z zakurzonej półki: Edward Redliński, „Transformejszen", czyli jak golonka z hamburgerem tańcowała Archiwum KMZ
Edward Redliński to jeden z niewielu pisarzy peerelowskich z tzw. górnej półki, któremu udało się przebić przez zasieki transformacji ustrojowej 1989 roku. Dziś już chyba w stanie spoczynku, ale jeszcze na początku lat dwutysięcznych bardzo popularny. Wystarczy przypomnieć słynny film „Szczęśliwego Nowego Jorku”, będący ekranizacją jego „Szczuropolaków”.

Twórczość Edwarda Redlińskiego krytycy początkowo zaliczali do nurtu tzw. literatury chłopskiej. Później, urodzony na Podlasiu pisarz, sięgnął po groteskę. Jako młody reportażysta swoją „Konopielką” i „Awansem” wszedł w świat wielkiej literatury. Polska wtedy jeszcze „rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Towarzysz Edward Gierek miał zapewnić Polakom miejsce w pierwszej dziesiątce najbardziej uprzemysłowionych państw świata. Zaś Redliński wiedział swoje, wyśmiewał i, o dziwo, nie był z tego powodu prześladowany przez komunistyczne władze. Przeciwnie, wydawano go w ogromnych nakładach, jego utwory były filmowane, adaptowane do teatru.

Działo się tak być może dlatego, że pisarz nigdy nie deklarował się jako wróg komuny, nie podpisywał listów protestacyjnych, nie utrzymywał kontaktów z ośrodkami emigracyjnymi i tzw. opozycją demokratyczną. Traktowano go więc jako wentyl, którym bunt uchodził wraz ze śmiechem w powietrze. W roku 1980 Redliński nie przyłączył się do grona entuzjastów Solidarności, przy polaryzacji stanowisk został więc uznany za „reżimowca”.

W roku 1984 niespodziewanie wyjechał do USA i słuch po nim zaginął. Zdawało się, że jako pisarz jest już skończony. Powrócił do kraju po blisko ośmiu latach, zaskakując czytelników kapitalną książką „Szczuropolacy” i sztuką „Cud na Greenpoincie”.

Bohaterami obu utworów są polscy emigranci w Ameryce. Stara emigracja i ta nowsza - zarobkowa. Okazało się, że czas spędzony za oceanem nie był czasem straconym. Redliński, jak sam o sobie mówi, „badał kapitalizm metodą obserwacji uczestniczącej”. Pracując na budowach czy w restauracjach McDonald’s, pisarz nie tylko zdobywał pieniądze potrzebne na przeżycie, ale przede wszystkim podsłuchiwał, podpatrywał, obserwował.

To podpatrywanie trwało i później, po powrocie do kraju. Dopiero w roku 1999 Redliński wydał kapitalną książkę „Krfotok”, w której nawiązuje do najlepszych wzorów Witolda Gombrowicza, Sławomira Mrożka i Tadeusza Konwickiego.

„Transoformejszen” to jakby rozwinięcie i uzupełnienie „Krfotoku”. Pisarz wraca na teren, który od początku twórczości najbardziej mu odpowiadał: zacofana prowincja, pogranicze wsi i równie zacofanego miasta. Bar Jerzego, gdzie podaje się bigos, golonkę i kotlet schabowy, jest usytuowany gdzieś na rozstaju dróg - dawniej kwitło tu państwowe gospodarstwo ogrodnicze, po którym pozostały klockowate bloki i bezrobotni w pijanym widzie, ciągnący popularną niegdyś piosenkę: „Nie płacz, kiedy odjadę”.

Jerzy to taki mały Wałęsiak - dawniej zwinny, energiczny, pyskaty. W PRL organizował strajki, walczył o wolność. Lecz gdy w nowej rzeczywistości jego zakład został sprywatyzowany, a następnie zlikwidowany i załoga znalazła się na „kuroniówce”, zbuntował się, odwracając do władzy plecami. Jego dawni koledzy poszli w „ministry”, on wylądował za kontuarem baru, w prowadzeniu którego pomaga mu żona i dorastająca córka.

Nadzieją na lepszą przyszłość ma być stolarnia, którą obiecuje wybudować jeden z miejscowych biznesmenów. Dwustu hipotetycznych robotników byłoby naturalną klientelą Jerzego. Ale do budowy stolarni nie dochodzi, a naprzeciw skromnego baru powstaje restauracja McDonald’s.

I wtedy zaczynają się dziać przedziwne rzeczy. Działka, na której stoi bar, okazuje się niezmiernie cennym terenem. Jerzy otrzymuje coraz bardziej atrakcyjne oferty. Groteska nabiera tempa. Mamy tu coś w rodzaju „lepperiady” - są „prawdziwi Polacy”, jakby prosto z Ligi Polskich Rodzin, kapitaliści rodzimi i zagraniczni. Jest prywatyzacja szkoły, dokonana rękami uczącej się w niej młodzieży, jest wątek Wali, tłustej żony Jerzego, potem „Miss Odchudzania”. Jest były wójt - „komuch”, który nie może przeboleć zagłady pegeerów.

Oto fragment jego monologu na ten temat:

„Tak, niektóre były deficytowe. Jak deficytowe były niektóre fabryki czy kopalnie. Mój był dochodowy! Cacuszko! Przedszkole, dom kultury! Sala sportowa! Dwa domy wczasowe... Z nienawiści zlikwidowali. Z nienawiści do ustroju! Do Polski Ludowej. Na złość! Na złość! - komunistom! Och, zabito dzieło mojego życia, moją dumę, moje dziecko. Zabito? Nie! To ja zabiłem! Ja, dureń, zabiłem - głosując na tych oszustów!”.

Redliński nie oszczędza nikogo. Każdemu potrafi przylepić łatkę. Ów wójt jest tak samo głupi i śmieszny, jak głupi i śmieszni są jego adwersarze. Pisarz nie ma złudzeń odnośnie polityków oraz tzw. elit. Wszystko, co mówią i robią, to gra. A jedynym ich celem są pieniądze.

Nie omija to nawet duchowieństwa, choć z przedstawicielami Kościoła autor „Transformejszen” obchodzi się w miarę delikatnie. Ale i tu musiał zadrwić, proponując ustami „cywilnego pracownika Kurii” wprowadzenie płatnej spowiedzi i komunii, bo ludzie dziś nie cenią tego, za co nie płacą.

Głównym wrogiem autora jest Ameryka. W jej ekspansji widzi największe zagrożenie dla Polski i świata:

„Pierwszymi Indianami na drodze anglosaskiej cywilizacji byli różni Siuksowie, Irokezi, Mohikanie. Ostatnimi jesteśmy my, Słowianie. Podobnie kupujemy błyskotki... dżinsy, kolę, hamburgery, seriale. Kupujemy... nie zauważając, że wokół nas grodzone są rezerwaty”.

Zdaniem autora światowemu imperializmowi pisana jest jednak zagłada:

„USA jako jedyne supermocarstwo weszło już w stadium pychy i arogancji. Potem wiadomo: rozkład. Imperia zawalają się od środka. Jak Rzym. Wkrótce wybuch antysemityzmu, rozruchy murzyńskie i muzułmańskie. Secesja stanów południowych”.

Przepowiednie Redlińskiego jak dotąd się nie spełniły. Jednak ani Rzym, ani ZSRR nie upadły z dnia na dzień… Poza tym „Transformejszen” nie jest traktatem politycznym, więc nie można tej powieści traktować do końca poważnie. Nie oznacza to jednak, że spostrzeżenia pisarza należy lekceważyć. Dla człowieka tak bystro i krytycznie patrzącego osiem lat pobytu w Ameryce to czas wystarczający, aby poznać jej mocne i słabe strony.

„Transformejszen” to zbiór przezabawnych sytuacji. To powieść mająca znakomite tempo i przykuwająca uwagę czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. Posiada wszystko, co powinna zawierać taka powieść. Nawet happy end… I tylko jedno pytanie pozostaje bez odpowiedzi: „skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle?”.

Edward Redliński, jak nikt przed nim, sparodiował młody polski kapitalizm, doprowadził go do groteski i absurdu. Ale jest to śmiech przez łzy, bo pomimo upływu 34 lat Polska i świat nadal w wielu aspektach przypominają groteskową krainę, podglądaną zza płotu przez autora „Konopielki”.

Zobacz również w serwisie dziennikbaltycki.pl

Rio de Janeiro, czyli… tam, gdzie Judasz zgubił buty

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki