Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kim było pięć strażniczek z KL Stutthof, które zawisły na Stolzenbergu?

Barbara Szczepuła
Archiwum Państwowe w Gdańsku
Dwudziestodwuletnia Jenny była najładniejsza. Niewysoka szczupła blondynka z niebieskimi oczami. Ale nie dajmy się zwieść pozorom. "Jestem Niemką, jestem na służbie" - mówiła. A więźniarki między sobą nazywały ją "pięknym upiorem".

Patrzę na zdjęcie pięciu młodych kobiet wiszących na szubienicy i dreszcz przechodzi mi po krzyżu. Wielokrotnie zastanawiałam się jakie były naprawdę te strażniczki ze Stutthofu? W jakich rodzinach się wychowały, czy miały narzeczonych, mężów, dzieci? Czy były zakochane? Wykształcone? Religijne? Czym się zajmowały nim trafiły do obozu?

Szubienice zbudowano na początku lipca 1946 roku. W czwartek czwartego lipca w fabrykach i urzędach Gdańska zakończono pracę wcześniej, by wszyscy mogli przekonać się na własne oczy, że ręka sprawiedliwości dosięgła tych, którzy w Stutthofie tysiącom ludzi zgotowali piekło. Pogoda była piękna więc na Stolzenberg przyszło mnóstwo mieszkańców miasta. Niektórzy przyprowadzili ze sobą dzieci. Tak właśnie mówiono: "Stolzenberg", bo wzgórze nie miało jeszcze polskiej nazwy. Obecnie zresztą też nie ma, bo w tym miejscu biegnie trasa szybkiego ruchu prowadząca ku osiedlu Chełm i trójmiejskiej obwodnicy.
Skazane przywieziono ciężarówkami. Po jednej na każdym samochodzie. Pięć strażniczek (Aufseherinnen) z Konzetrationlager Stutthof. Przywieziono też sześciu strażników z takimi samymi wyrokami. Przy każdym jechał żołnierz z karabinem oraz były więzień lub więźniarka w obozowym psiaku. Ich zadaniem było założenie pętli na szyję skazańca. Podobno nie było wielu chętnych do roli "pomocnika kata" więc w niektórych przypadkach tę rolę pełnili przebrani w pasiaki ubecy.

- Materiałów na temat Aufseherinnen jest niewiele. - W naszym archiwum prawie wcale - mówi mi doktor Danuta Drywa z Muzeum Stutthof. - Jest jeden tekst nieżyjącego już profesora Marka Orskiego o procesie i to właściwie wszystko. Z pomocą przychodzi mi Waldemar Kowalski z Muzeum II Wojny Światowej. Zbierał materiały do scenariusza filmu "Szubienice Wzgórza Stolzenberg", film jednak nie powstał, więc podzieli się ze mną tym, co zdołał znaleźć i ustalić.

Jenny Wanda Barkmann
Dwudziestodwuletnia Jenny była najładniejsza. Niewysoka szczupła blondynka z niebieskimi oczami. Wychowała się w rodzinie ewangelickiej w Nowym Porcie. Gdy skończyła szkołę podstawową zaczęła pracować w cukierni. Podawała eklerki i drożdżówki uśmiechając się wdzięcznie i być może właśnie w cukierni poznała chłopaka, który przyjechał z frontu na urlop i wpadł tu na pączka. Jak pięknie wyglądał w mundurze żołnierza Wehrmachtu! Spacery nad Motławą, seanse filmowe w kinie Tobis przy Langgasse, ukradkowe spotkania tu i tam. Czy mówił, że ją kocha? Czy ona była zakochana? Gdy wyjeżdżał obiecał zapewne, że będzie pisał, a ona, że będzie na niego czekać. Wkrótce okazało się, że jest w ciąży i można śmiało założyć, że jej rodzice nie byli tym zachwyceni. - Panna z dzieckiem, co za wstyd! - wydziwiały sąsiadki, szczególnie te, które miały brzydsze córki.

Czy żołnierz Wehrmachtu wiedział, że został ojcem? Czy pisał, że się cieszy i gdy tylko wróci to się z nią ożeni? Czy też nagle zamilkł? A może zginął gdzieś na froncie wschodnim mając pod powiekami obraz pięknego ciała swojej Jenny? Chcąc nie chcąc matka Jenny wychowywała dziecko, bo córka musiała pracować. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że wkrótce awansowała. We wrześniu 1944 roku Arbeitsamt skierował ją do KL Stutthof, gdzie zarabiała o wiele lepiej. Skończyła dziesięciodniowy kurs dla nadzorczyń obozów koncentracyjnych prowadzony przez kapitana SS. Kapitan uczył niemieckie dziewczyny jak mają obchodzić się z więźniarkami aby jak najszybciej doprowadzić je do śmierci. Nie żałujcie ich, to są Słowianki - przytaczała jego słowa Jenny podczas procesu. Nie można było też żałować Żydówek, to jasne. No i tak Jenny z potulnej kelnerki kojarzącej się ze słodkimi ciasteczkami stała się panią życia i śmierci wielu kobiet.

- Była zimna i bezwzględna - opowiadały więźniarki. - Nazywałyśmy ją "Pięknym upiorem".
Czy jej rodzice wiedzieli co ich córka robi w Stuttofie? Czy - gdy przyjeżdżała zobaczyć swoje maleństwo - żaliła się, że jest zmęczona utrzymywaniem w karności tych nieposłusznych i leniwych Żydówek i Polek, które musi bić i odmawiać im jedzenia, by ruszyły do pracy? Pewnie cieszyła się, że może sobie choć chwilę odpocząć, wypić razem z Mutti kawę i zjeść kawałek jej pysznego kucha, który zawsze tak lubiła. A może przywoziła matce sukienki i płaszcze, które zostały po idących do komór gazowych kobietach i matka przymierzała je i była zadowolona, gdy pasowały? Dziecko Jenny kwiliło cicho, ale nie wiemy, czy miała dla niego macierzyńskie uczucia, czy też denerwowało ją, bo przywodziło na myśl te małe żydowskie i słowiańskie istoty, tak do niego podobne, które wrzucano w KL Stutthof do pieca?

Czy myślała wtedy o "selekcjach", których dokonywała w obozie? Mając na sobie dodający powagi mundur SS wybierała najstarsze i najmłodsze więźniarki, czyli takie, które nie nadawały się jej zdaniem do pracy i kierowała je do komory gazowej? Czy nie miała chwil wahania?

"Przed epidemią tyfusu w części obozu, w której pracowałam umierało dziennie około 15-40 kobiet. Później było tak wiele trupów, że krematorium nie nadążało i palono trupy na stosach" - zeznawała wskazując te miejsca podczas wizji lokalnej.
Jenny Barkmann biła więźniarki kijem lub rzemieniem. Wyznała: "My z SS, w tej liczbie i ja, urządzałyśmy w zimie specjalnie długie apele pod gołym niebem, by więźniarki zamarzły. I rzeczywiście wiele z nich umierało. My, byłyśmy ciepło ubrane, więc wytrzymywałyśmy srogie mrozy".

Pracowała w obozie niedługo, ale więźniarki dobrze ją zapamiętały. Świadek Maria Szenberg zeznała, ze widziała jak Barkmann biła więźniarki podczas kąpieli. Świadek Sawicka opowiada: "Zapytałam ją kiedyś, czy mogę zabrać z sobą ziemniak leżący na podłodze w stodole. Dodam, że nie miała w tym dniu służby. W odpowiedzi uderzyła mnie ręką w twarz i pobiła kijem po głowie. Pobiła do nieprzytomności moją koleżankę Jutę Rocha. Juta chciała wziąć z piwnicy parę ziemniaków. Zmarła następnego dnia. Takich przykładów są setki."

Podczas wizji lokalnej w obozie Stutthof Jenny Barkmann fotografuje się na tle góry butów,

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki