Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karolina Korwin-Piotrowska: To kwestie obyczajowe mogą wywołać bunt młodych [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Karolina Korwin Piotrowska: Mieszkając w Polsce, trudno nie komentować polityki
Karolina Korwin Piotrowska: Mieszkając w Polsce, trudno nie komentować polityki Jan Bielecki / East News
Mamy do czynienia z ogromną zmianą pokoleniową, na którą czekałam. Pokolenie millenialsów, które wchodzi na rynek, niesie ze sobą dużo cech dobrych, jak i złych - uważa Karolina Korwin Piotrowska

Nie ucieka Pani od komentowania polityki.

Mieszkam w Polsce i trudno nie komentować. Ale jeszcze częściej odmawiam komentarzy, bo nie czuję się na siłach mówić na każdy temat. Na temat uchodźców tylko raz zabrałam głos. Napisałam tekst i zamilkłam. Zobaczyłam zdjęcia martwego chłopca leżącego na plaży, które obiegło wszystkie media. I wtedy zabrałam głos, przypominając, że jesteśmy chrześcijanami i powinniśmy pomagać innym ludziom. W Syrii wojna trwa od kilku lat. Ale stała się medialna dopiero wtedy, kiedy uchodźcy zaczęli masowo przypływać do Europy. Problem zaczął narastać jak wrzód, aż pękł. I nikt nie wie, co z tym zrobić. Ale tym ludziom trzeba pomagać. Nie mogę nie widzieć tego, jak Europa jest kompletnie bezradna. Jak świat się na naszych oczach rozpada. Jesteśmy w trakcie wielkiej rewolucji obyczajowej, społecznej i politycznej, tak wielkiej, że jak wskazują na to sondaże, prezydentem USA może zostać zwariowany milioner. I kiedy on nim zostanie, to dopiero wtedy będziemy się śmiać.

Może to jest ten moment, żeby nasi celebryci zwracali na ważne sprawy uwagę.
To ma sens, kiedy się jest Angeliną Jolie albo Stingiem. To celebryci, którzy walczą z biedą, zbierają pieniądze na szczytne cele i swoją twarzą firmują akcje charytatywne. Ale jaki jest sens, kiedy polscy celebryci próbują podczas bankietu przy dźwięku kieliszków i nalewanego szampana bredzić pierdoły o uchodźcach, polityce, PiS i Bogu? Jeśli za tym nie idzie żadne działanie, to sensu nie ma. Dlatego teraz, kiedy się dyskutuje o zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej, daję głos.

O ewentualnym zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej napisała Pani, że to horror, a prezydentową Agatę Dudę za jej milczenie w tej sprawie bezlitośnie nazwała Pani katolicką odpowiedzią na Barbie, która tylko „wygląda, uśmiecha się i milczy”.

Jeśli będzie marsz miliona kobiet, to wezmę w nim udział. Nie jestem totalnym zwolennikiem aborcji, bo jest to zło, tylko zwolennikiem kontroli urodzin, i uważam, że najważniejsze jest dobro i zdrowie kobiety. I uważam też, że ten konsensus wypracowany na początku lat 90. jest dobry. Nie należy go ruszać. Znam kilka historii z bliskiego otoczenia, gdzie trzeba było dokonać aborcji, bo w grę wchodziło zagrożenie życia matki. Teraz byłaby pewnie pod pręgierzem. A lekarza nazwano by mordercą. To są niedopuszczalne rzeczy. Nie chciałabym mieszkać w kraju talibów.

Co Pani myśli, jako człowiek mediów, o dobrej zmianie w telewizji? Serce boli?

Przyszła miotła i wymiata. Dziwię się tylko tym, którzy się dziwią temu wymiataniu. Bo przecież PiS cały czas zapowiadało, że zmieni kadry. Pytanie nasuwa się tylko o styl. A styl jest karygodny.

Bo Jacek Kurski czyści do kości?

Czyści do kości i wyrzuca ludzi, którzy są istotą telewizji, czyli reporterów. Niedawno obejrzałam „Wiadomości” i miałam wrażenie, że to jakaś agitka. Podobnie jest z programami kulturalnymi.

Grażyna Torbicka nie wytrzymała i odeszła po 30 latach pracy w tej telewizji.

Chwalić Boga, że to zrobiła. Uważam, że i tak za późno. Ona była tam traktowana per noga od lat. Spychano jej program na coraz późniejsze godziny, chociaż to była jedna z ostatnich gwiazd tej stacji. A teraz znowu ma „lecieć” Agata Młynarska. Tylko że ona ma dokąd wrócić. Bo Polsat na pewno przyjmie ją z otwartymi ramionami. Ale widocznie nadszedł czas Anny Popek. Wreszcie ma swoje pięć minut. I proszę bardzo, niech sobie ma. Mogę tylko powiedzieć, że opatrzność nade mną czuwała przed kilkoma laty, kiedy TVP się do mnie uśmiechała. Teraz sobie siedzę w komercyjnej stacji, rozliczana jedynie z oglądalności. Moje poglądy nikogo nie interesują. To jednak komfort, który dopiero teraz doceniam. Kiedy słucham tych opowieści z Woronicza czy z placu Powstańców, jestem przerażona i współczuję tym ludziom. Na pewno czeka nas fala nowych karier, budowanych nie na tym, czy ktoś jest zdolny, obrotny, fotogeniczny, ale czy sprzyja nowej władzy i czy jest z prądem, czy jednak pod prąd.

Zbrzydził już Panią show-biznes? Bo wróciła Pani do świata kina z „Krótką książką o miłości”.

Zatęskniłam za światem, z którego wyszłam. Który mnie stworzył zawodowo. A show-biznes nie tyle mnie zbrzydził, co stał się przewidywalny. Z „Maglem towarzyskim” związałam się dokładnie 10 lat temu. To najdłużej istniejący program w TVN Style. I przez te lata poznałam reguły, którymi się show-biznes rządzi.

Ale zmieniają się bohaterowie na tej scenie.

Mamy do czynienia z ogromną zmianą pokoleniową, na którą czekałam. I ona jest bardzo ciekawa. To pokolenie millenialsów, które wchodzi na rynek. I niesie ze sobą dużo cech dobrych, jak i złych.

Z tych złych to...
Absolutny ekshibicjonizm i takie podejście wszystko na sprzedaż. Blogerka Maffashion, mająca miliony fanów, idzie na ślub piosenkarki Mariki i bezmyślnie, bo sama upublicznia niemal całe swoje życie i ma z tego zysk, daje na swój Instagram zdjęcia ze ślubu koleżanki, który miał być tajny. A nie każdy jednak chce być ekshibicjonistą. Groza. Ale z drugiej strony, oni są geniuszami w poruszaniu się w mediach. Wcześnie potrafią stworzyć siebie jako markę biznesu. Wiedzą, jak zarabiać pieniądze i jak budować swój wizerunek. Mało może w tym spontanu, więcej kalkulacji, ale jest też takie podążanie za pasją. I to mi się w nich podoba.

To pasja czy jednak kalkulacja?

Pasja. Część z nich rzeczywiście bardzo szybko chce być sławna, ale media takie osoby szybko zmielą i następnie wypluwają. A część z nich zostaje. Pogardzane przez niektórych szafiarki z tej pasji zbudowały prawdziwe imperia. Przynajmniej kilka z nich. Te imperia przynoszą im nie tylko spore zyski, ale mają też wielki wpływ na ludzi. Nie chcę mówić tylko o szafiarkach, ale o blogerach w ogóle. Są blogi fitnessowe, żywieniowe, popkulturowe, dotyczące nowych technologii. Tam się naprawdę sporo dzieje.

Ale też jest sporo tak zwanego obciachu.

Najwięcej generują to tak zwane media społecznościowe. Królową obciachu, świadomie czy nie, stała się Viola Kołakowska. Mamy nieudaną szafiarkę, krytykującą szafiarki, którym się udało. I dorabiającą do tego ideologię, że chodzi o dziewicze umysły młodych dziewczynek. Na miłość boską. Ale cały ten szum dał jej te upragnione przez nią dwie minuty sławy. A nam pokazał, jak media działają powierzchownie. Jak łyknęły ten temat. Ten wywiad pokazał też, jak się dewaluują pewne określenia. Bo ona użyła słowa prostytucja. Maria Peszek z kolei - słowa Holocaust o paleniu tęczy na placu Zbawiciela. Myślę, że takimi słowami nie należy szafować.

Są jeszcze jakieś rubikony do przejścia?

Rubikon społeczny zostanie przekroczony, jeśli politycy wejdą w nasze życie prywatne. Sprawa aborcji to jeden z tych tematów. Wracam do pokolenia millenialsów, niedocenianego przez polityków. Oni mogą mieć gdzieś politykę jako taką. Ale jeżeli ktoś im wejdzie do łóżka i zacznie, za przeproszeniem, gmerać w majtkach, zacznie narzucać prawa rodem z katotalibanu, to określenie zresztą oni wymyślili, to zrobi się rozpierducha.

Ale jednocześnie to młodzi głosowali na PiS.

Bo mieli dostać po 500 złotych na dziecko i właśnie je dostali. Ale za chwilę mogą dostać nakaz rodzenia dzieci. I wtedy się okaże, czy to pokolenie liberalne obyczajowo zgodzi się na to. Coś mi podpowiada, że nie bardzo. Oni są w stanie znieść wiele, nawet obowiązkowe pójście do kina na film „Smoleńsk”, ale być może nie zniosą nakazu urodzenia dziecka, bo taki jest kurs zaostrzenia ustawy. Oni mogą mieć gdzieś podziały w naszym kraju, nawet uchodźców mogą mieć gdzieś. Ale kwestie obyczajowe, z takim bardzo kategorycznym podziałem, że albo białe, albo czarne, bo inaczej jesteś mordercą, mogą ich wkurzyć. Już słyszę od wielu znajomych, którzy mówią: - o nie, to jest ten moment, kiedy przekroczyli granice. Kwestie obyczajowe mogą być zarzewiem buntu młodych. Tymczasem rządzący nie zdają sobie z tego sprawy, bo żyją pod kloszem wyznawców, jeżdżą do Torunia, na Jasną Górę i myślą, że inni też tak myślą. Ale jest cały świat, który do tej pory trochę ich olewał, trochę sobie myślał, że cztery lata albo nawet osiem szybko miną. A tu nagle okazuje się, że coś zaczyna działać na ich życie, na ich wybory. Oni wcale nie chcą mieć dziecka. Bo w Polsce dziecko, jego wychowanie na poziomie nadal jest towarem ekskluzywnym. Nie wszystkich na to stać. Te dzieciaki miały do tej pory pewną wolność. I nagle ktoś im zabrał tabletkę „dzień po”. Bo uznał, że są kretynkami. Że łykają je jak cukierki, nie wiedząc, jak to się bierze. To może być moment, kiedy ten balon pęknie.

Polityka dzieli także sztukę. Jedni artyści są po jednej stronie, drudzy po innej.

W sztuce mamy też barykady, na razie jeszcze wirtualne. Niestety, ideologia antyliberalna zwycięża. A sztuka potrzebuje wolności. Bez wolności nie ma sztuki. Przyszedł nowy minister kultury i nowi ludzie, którzy chcą narzucać jeden określony światopogląd. To zawsze się źle kończy, rodzi bunt. Artyście nie wolno narzucać, że ma być w imię Boga. A może on chce być w imię Buddy albo koziołka? Są tacy, którzy mówią, że te czasy mogą spowodować wysyp świetnych filmów, płyt, bo ludzie, czując oddech historii nie do końca dobry, będą kombinować, jak go obejść. Jak tworzyć z drugim i trzecim dnem, jak to bywało w czasach stanu wojennego. Krystyna Janda w „Newsweeku” opowiadała, że ona widzi już, jak się zmienia percepcja jej monodramu „Danuta W”. Że ludzie po wyborach zupełnie inaczej reagują na ten tekst i w innych momentach. Tak jakby szukali właśnie drugiego dna.

Pani też ten opór już widzi?

Rozmawiałam ze swoją znajomą, która mi powiedziała: wiesz, to nieprawdopodobne, ale gdyby mi ktoś przed rokiem powiedział, że pójdę na jakąś manifestację, żeby o coś walczyć, to puknęłabym się w czoło. Teraz okazuje się, że paradoksalnie te czasy wzbudzają w ludziach poczucie wspólnotowości za czymś albo przeciwko czemuś. A wspólnota to coś, czego w Polsce nie było od lat. Bo nam się z dobrobytu w d..ach poprzewracało. Przepraszam za słowo. Ale jeśli przychodzi ktoś, kto mi mówi, że 25 lat mojego dotychczasowego życia jest do niczego, że brałam udział w jakimś dziwnym spisku przeciwko Polsce, to ja pytam: a z jakiej racji? Bo co, kawał mojego życia jest bez sensu? Moja wizja świata jest niedobra? Chociaż on też jeszcze do niedawna z tej wizji korzystał? Że my jesteśmy zakładnikami dawnych czasów, że taki z nas element animalny? No to ja się buntuję.

Ale jednak ten podział w narodzie jest bolesny.

I będzie. Trzeba się uczyć z tym żyć. Ale paradoksalnie nadchodzące cztery lata mogą być ciekawe dla polskiej kultury. Będzie wysyp biografii wielkich Polaków. Bo my zaczynamy wreszcie doceniać fantastyczne postaci, które budowały ten kraj. Nie tylko Religa i Kukliński, ale też będzie film o Kantorze, Marii Skłodowskiej-Curie, za chwilę do kin wejdą „Beksińscy”, a na plan filmowy trafi Wisłocka. To są superhistorie. I to jest kino patriotyczne. Tylko żeby pan minister Gliński to zrozumiał, że patriotyzm to jest opowiadanie ludziom o wielkich Polakach. I nie tylko o tym, jak byli święci, ale że byli z krwi i kości, z przywarami. Ale budowali tożsamość naszego kraju. Byłam na filmie o Roju i wolałabym o tym zapomnieć, a premierę „Smoleńska” przesunięto. Na razie więc kino patriotyczne jest u nas jak Yeti. Wszyscy o nim mówią, ale nikt go nie widział.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki