Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Autosalon Marka Ponikowskiego: Konie, motocykle i Rajd Monte Carlo [ZDJĘCIA]

Marek Ponikowski
Dwuipółtonowy Lublin 51 woził zaopatrzenie w stacji radiolokacyjnej w Kruklankach koło Giżycka. Pierwszy z lewej - starszy szeregowiec Marian Butwiłowski
Dwuipółtonowy Lublin 51 woził zaopatrzenie w stacji radiolokacyjnej w Kruklankach koło Giżycka. Pierwszy z lewej - starszy szeregowiec Marian Butwiłowski Zdjęcia z prywatnego archiwum Mariana Butwiłowskiego
Oficerowie Wojska Polskiego dostawali rabat przy zakupie samochodów i motocykli pod warunkiem, że będą ich używać do celów służbowych. Zanim ruszyła produkcja Sokołów, na tych warunkach sprzedawano im m.in. motocykle kilku marek brytyjskich.

Choć już od kilku lat na emeryturze i zdrowie nie to, co kiedyś, pan Marian Butwiłowski jest pełen energii i ciekawości świata. Czytając powieść "Ja, Klaudiusz" Roberta Gravesa, rozrysowywał na kartce skomplikowane drzewo genealogiczne rodu julijsko-klaudyjskiego rządzącego Rzymem po upadku republiki. Gdy zainteresował się służbą wojskową swojego ojca, wybrał się do Tarnowa gdzie w roku 1929 Julian Butwiłowski włożył mundur 5. Pułku Strzelców Konnych i rogatywkę z białym otokiem. Odwiedził muzeum miejskie i kierując się uzyskanymi tam wskazówkami, odnalazł znane mu z ojcowskich opowieści budynki sztabu i pułkowej izby chorych.

Poznaliśmy się z panem Marianem dzięki dwu zdjęciom z tamtego okresu. Na jednym w zimowym krajobrazie widać czwórkę jeźdźców. Dwa wierzchowce są ciemne, dwa białe. - Białe nie dawały się ułożyć. Ten, co wsiadł na któregoś, prędzej czy później leżał na ziemi - objaśnia Marian Butwiłowski. Jego ojciec siedzi na ciemnym koniu. - Miał podejście do zwierząt… - dodaje. Na drugiej fotografii starszy strzelec Julian Butwiłowski pozuje na tylnym siodełku motocykla. Kieruje młodziutki szeregowiec. - Przyjaźnili się - wyjaśnia pan Marian. - Ojciec nauczył kolegę obchodzenia się z końmi, a ten woził go czasem w rewanżu. Ale na jakim motocyklu?!

Napisał do mnie w tej sprawie. Czyta "Dziennik Bałtycki", a w nim między innymi teksty o starej motoryzacji w piątkowych "Rejsach".

* * *
Motocykl ze zdjęcia to brytyjski AJS R8 z lat 1929-30 z jednocylindrowym silnikiem górnozaworowym o poj. 500 cm sześc. Firma działała na przedmieściach Wolverhampton, produkcję motocykli rozpoczęła w roku 1909. Ich marka to inicjały Alberta Johna Stevensa, jednego z piątki spadkobierców założyciela. Nazwa AJS stała się głośna dzięki sukcesom w wyścigach, a jej międzynarodową reputację utrwaliła podczas I wojny światowej produkcja wojskowych motocykli z silnikami 350 i 800 cm sześc. Dużą ich partię wysłano do Rosji. W 1931 roku fabryka braci Stevens zbankrutowała. Produkcję motocykli przejęła konkurencyjna firma Matchless, część samochodową - firma Crossley. Później marka AJS należała do konsorcjum Associated Motorcycles, wreszcie do Nortona-Villiersa. Dziś znak AJS można znaleźć na skuterach i lekkich motocyklach produkowanych w Chinach.

Ciekawym szczegółem jest cywilny numer rejestracyjny na wojskowym motocyklu. Historyk motoryzacji Tomasz Szczerbicki wyjaśnił mi, że pod koniec lat 20. w Ministerstwie Spraw Wojskowych wymyślono tani sposób na poprawę mobilności kadry. Oficerowie dostawali znaczny rabat przy zakupie samochodów i motocykli pod warunkiem, że będą ich używać do celów służbowych. Zanim ruszyła krajowa produkcja Sokołów, na tych warunkach sprzedawano wojskowym motocykle kilku marek brytyjskich oraz amerykańskie Indiany. Żołnierz za kierownicą AJS-a był zapewne ordynansem któregoś z oficerów 5. pułku i do jego obowiązków należała opieka nad oficerskim koniem i nad motocyklem.

* * *
Drugie ze zdjęć z archiwum pana Mariana przenosi nas w czasy o ćwierć wieku późniejsze. W tzw. międzyczasie Juliusz Butwiłowski został zmobilizowany, we wrześniu 1939 roku walczył wraz ze swoim pułkiem przeciw Niemcom w składzie Armii "Kraków", a potem Armii "Lublin". Dostał się do niewoli pod Białobrzegami, jako robotnik przymusowy pracował w gospodarstwie w Bawarii. W jaki sposób zdołał wrócić pod koniec 1941 roku do rodzinnej wsi pod Grodnem? Tego pan Marian nie wie. W dwa i pół roku później wcielono go do Armii Czerwonej. Miał odpokutować pobyt w niewoli służbą w oddziale zwiadu. Jako podwładny marszałka Żukowa zdobywał Berlin (osiwiał tam w ciągu jednego dnia - mówi jego syn). Nie wrócił pod Grodno, bo była to już Białoruska SRR, osiadł z rodziną w okolicach Sokółki. Na zdjęciu pozuje jako konwojent Poczty Polskiej.

Za plecami pocztowców widać ambulanse obsługujące placówki w rejonie Sokółki. To Stary 20 z charakterystyczną kabiną, tzw. sławojką. Za nią znajdował się zabezpieczony stalową siatką przedział do przewozu worków z pocztą oraz pieniędzy. Strzegł ich uzbrojony strażnik. A Julian Butwiłowski był konwojentem. Jechał w tylnej części ambulansu, w której na ławkach umocowanych do burt podróżowali pasażerowie. Do jego obowiązków należała sprzedaż biletów na przejazd. Przyznam się, że o takiej roli ambulansów pocztowych nigdy wcześniej nie słyszałem.

* * *
Marian Butwiłowski (rocznik 1942) marzył o studiach w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie. Nie powiodło się na egzaminie wstępnym. Trafił do wojska, do służby radiolokacyjnej, doszedł do stanowiska starszego zmiany ("Prowadziłem samolot z kosmonautką Tiereszkową na pokładzie" - mówi z dumą). Stacjonował na Bemowie w Warszawie, potem w Kruklankach koło Giżycka. Tam właśnie wykonano kolejne zdjęcie. Pan Marian stoi w grupie żołnierzy otaczającej wojskową ciężarówkę. To 2,5-tonowy Lublin 51 na sowieckiej licencji, przestarzały, niefunkcjonalny i paliwożerny. Plany z wczesnych lat 50. przewidywały produkcję 25 tys. rocznie, tymczasem do 1957 roku w FSC Lublin powstało ledwie 17,5 tys. samochodów.

* * *
Pan Marian spełnił swoje marzenie. Na czwartym zdjęciu już jako student zootechniki w WSR w Olsztynie przygląda się sportowemu Porsche. To samochód Sobiesława Zasady z czasów, gdy uczestniczył on w Rajdzie Monte Carlo. Czyli z roku 1968. Trasa zjazdu gwiaździstego dla zawodników startujących wówczas z Warszawy biegła m.in. przez Olsztyn. Ale coś się nie zgadza: załoga Zasada - Dobrzański jechała białym Porsche 911T z numerem 198, a na zdjęciu widać ciemne Porsche 912 bez numeru startowego. Pan Marian jest pewien, że widział wtedy zarówno Zasadę, który potem, przed końcowym etapem RMC wycofał się na wiadomość o śmierci ojca, jak późniejszego zwycięzcę Vica Elforda, jadącego takim samym Porsche 911T! Moja teoria: zdjęcie pochodzi nie z rajdu, ale objazdu trasy, do którego Zasada wykorzystał swój samochód z poprzedniego sezonu rajdowego, czterocylindrową "dziewięćset dwunastkę", w której zdobył w 1967 roku mistrzostwo Europy w tzw. grupie 1.

* * *
Wdzięczny jestem panu Marianowi za ten krótki kurs historii najnowszej.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki