Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znani z Trójmiasta. Rodzinna historia kostiumografki i stylistki Wiganny Papiny

Grażyna Antoniewicz
Grażyna Antoniewicz
Wiganna Papina z mamą Wiosną
Wiganna Papina z mamą Wiosną Archiwum rodzinne
Modernistyczny Dom Kranistów na terenie portu przy ulicy Węglowej, zaprojektowany przez Janusza Pławińskiego, to kawałek pięknej historii Gdyni. Na początku lat 30. lokale dostali w nim budowniczowie miasta. Na drzwiach jednego z mieszkań nadal wisi ucięta mosiężna tabliczka „Erazm Adamowicz”.

Jest rok 1931 - inżynier Ludwik Erazm Adamowicz, na hasło: „Budujemy Gdynię”, rezygnuje z funkcji dyrektora fabryki „Len Pomorski” w Toruniu i postanawia wesprzeć swoją wiedzą Urząd Morski. Z żoną oraz trzyletnim synkiem jedzie budować port w Gdyni. Początkowo rodzina mieszka na ulicy Chrzanowskiego. Jest to małe, dwupokojowe mieszkanko, ale w 1938 roku rodzi się córka Wiosna i otrzymuje większe, w budynku Kranistów na ulicy Węglowej. I jest już ono pięciopokojowe. Krótko przed 1 września 1939 roku żona Jadwiga z dziećmi opuszcza Gdynię.

Ucięta tabliczka

Mój dziadek nazywał się Ludwik Erazm Adamowicz i ponieważ wiedział, że Niemcy będą chcieli go aresztować, zanim wyjechał, odkręcił tabliczkę, oderżnął Ludwik i zostawił Erazm Adamowicz. Ta tabliczka nadal wisi na drzwiach - opowiada wnuczka Wiganna Papina (stylistka, wizażystka i kostiumografka), która dziś mieszka w domu na Węglowej. - Dziadkowie mieli rodzinę w Sieradzu, tam przeczekali okupację.

Wiosna Adamowicz tak wspominała powrót do Gdyni (w książce Ity Turowicz „Po obu stronach snu”):

W czerwcu 1945 roku już cała rodzina, po wielotygodniowej podróży wynajętym wagonem - z żywą kozą Mecią, moją karmicielką, i piecykiem kozą powróciła na Węglową. Pamiętam obraz swojego pokoju, z urwanym przez bombę narożnikiem, do którego można było tylko otworzyć drzwi, bo już wejście groziło zawaleniem. Koza Mecia mieszkała na balkonie, razem z kurą, która codziennie sfruwała z balkonu trzeciego piętra i czekała na parterze na swoich właścicieli.

Za talerz zupy

Utraciliśmy wszystko, trzeba było zaczynać od zera. Ojciec zgłosił się natychmiast do pracy w porcie za przysłowiowy talerz zupy. Ja poszłam we wrześniu do pierwszej klasy szkoły podstawowej, brat Jurek musiał nadrabiać pięcioletnie zaległości w nauce. Pierwsze zimy były nędzne, brakowało ciepłych ubrań, butów, jedzenia, ale za to w zimie można było spacerować po zamarzniętej toni morskiej aż na Hel. No i nie było wybuchów, detonacji, alarmów i tego paraliżującego strachu wojny. Po prostu w dzień i w nocy było cicho - wspominała Wiosna Adamowicz. - Proszę sobie wyobrazić, jakie piękne były to czasy, że stróż na Węglowej przetrzymał w komórce ich meble. Te gdańskie meble, które pani tu widzi, są właśnie z mieszkania moich dziadków - opowiada Wiganna Papina.

Sukienka ze spadochronu

Ponieważ brakowało wszystkiego, sukienkę do Pierwszej Komunii Świętej uszyto Wiośnie z nylonowego spadochronu pozyskanego na Hali Targowej, dziś sukienka ta wisi w Muzeum Miasta Gdyni, wcześniej córka Wiganna też w tej sukience poszła do komunii.

Pamiętam panią Wiosnę jako zjawiskową kobietę, gdy przychodziła po Wigę do szkoły. Pięknie ubrana, zgrabna, z kokiem, miała zawsze śliczną oprawkę okularów, na tamte czasy, gdzie nic nie było, Wiosna była światową kobietą - jako dziennikarka podróżowała po świecie. Oryginalnie, ekstrawagancko ubrana wyróżniała się w tłumie - wspomina przyjaciółka Wiganny Papiny, Ewa Kozak. - Pani Wiosna zawsze była szalenie aktywna. Gdy przychodziłam do Wigi po szkole, a ona już wróciła z pracy, mówiła: Idziemy, na wystawę, koncert, czy do teatru.

Przyjaciółki, gdy były w podstawówce, wspólnie z mamą Wigi spędzały ferie zimowe.

Nieraz zabierała nas na narty. Podziwiałam, że jej się tak chciało. Wsiadłyśmy w kolejkę, pani Wiosna z nartami i plecakiem, my z sankami lub nartami, potem wysiadałyśmy w Sopocie i pieszo szłyśmy na Łysą Polanę. Zawsze, gdy spotykałam panią Wiosnę, powtarzała: Pamiętaj, przyjaźń jest najważniejsza, najcenniejsza, tego wam nikt nie zabierze - wspomina pani Ewa.

12 godzin marszu

Weekendy Wiosna Adamowicz z córką spędzała aktywnie.

Podobno koleżanki mi zazdrościły, ale ja wcale nie byłam zachwycona pobudką o 6 rano. Jechałyśmy autobusem do Wejherowa, tam była przesiadka na autobus do Białogóry i stąd do Dębek piechotą, a potem dalej do Karwi, więc miałam 12 godzin marszu. Wracałam nieprzytomna do domu. Wszystkie koleżanki gdzieś łaziły po bulwarze, a ja z moją mamą „prułam” po dzikich plażach - opowiada Wiganna Papina. - Mama cały czas chciała, żebym była w ruchu. A co tak siedzisz? Zrób coś pożytecznego? Czemu nic nie robisz? Nie było możliwości, żeby tępo poleżeć na plaży. Najpierw trzeba było zrobić 10 km, był odpoczynek i kanapki, a potem dalej idziemy i cały czas było edukacyjnie, nauka wierszy i wkładanie do głowy „łopatą” ciekawych wiadomości. Robiła to bezinwazyjnie, jej opowieści były ciekawe, nigdy nie nużyły.

Nie histeryzowała

Mama była kompanem, przyjaciółką, ale też była wymagająca. Generalnie nie histeryzowała, jeśli chodzi o jakieś noty w szkole, nigdy nie miałam świadectwa z czerwonym paskiem. Nie było czegoś takiego, że musisz mieć same piątki. Na szczęście w tamtych czasach nie było tego cholernego wyścigu szczurów, wymagań, że powinnam dostać się na najlepsze studia. Mama dawała mi wolną rękę, chociaż wysoko stawiała poprzeczkę. Miała olbrzymią wiedzę, była jak chodząca encyklopedia, kiedy czegoś nie widziałam, nie musiałam nigdzie szukać, bo ona znała odpowiedź. Ale też miała specyficzne poczucie humoru i była niezwykle dowcipna.

Pocztówki na kolonie

Pamiętam jedną piękną rzecz. Jak byłam na koloniach, codziennie dostawałam od niej pocztówkę, z serii impresjonistów - opowiada. - I dlatego, do dziś fascynują mnie ich obrazy.

Wiosna studiowała w Warszawie geografię i dziennikarstwo, po studiach wróciła z córką do Gdyni, bo tutaj było trzypokojowe mieszkanie i ojciec, Ludwik Erazm.
Wiosna Adamowicz poszła do pracy do „Dziennika Bałtyckiego” - naczelnym był wówczas Rajmund Bolduan, potem były też inne redakcje. Jako dziennikarka zajmowała się sprawami, będąc w Klubie Publicystów Morskich, gdzie angażowała się w sprawy czystości wód Bałtyku. Pasjonowała się ekologią, była też weganką i joginką (a było to 50 lat temu).

Oglądamy album ze zdjęciami

To jest moja mama - była zjawiskowo piękna, ja to może jestem trochę ładna, ale matka była piękna - opowiada córka.

Wiosna Adamowicz była, jak zapewniają przyjaciele, osobą niezwykłą, pełną uroku, fantazji, znakomitą dziennikarką, ale też podróżniczką ciekawą świata. Kiedy Wiosna skończyła 53 lata, postanowiła wyjechać do Stanów Zjednoczonych, żeby zadbać o rodzinę finansowo.

W Stanach spędziła 5 lat, robiła tam różne rzeczy, ale też pisała, jej reportaże z egzotycznych podróży drukował chicagowski „Dziennik Związkowy. Oprócz tego, że zabezpieczyła rodzinę, to zwiedziła całe Stany, a mnie w nagrodę, za obronę pracy magisterskiej zaprosiła na Hawaje.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki