Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żebracy na ulicach w Gdańsku. Walczą o byt czy łatwy zarobek? [REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz
Czy wyciąganie ręki po pieniądze to intratny zawód, czy raczej osobisty dramat? Przeczytajcie reportaż o żebrzących na gdańskich ulicach rumuńskich kobietach, Zofii, która walczy o ich godność, i dzieciach, które marzą, by pójść do szkoły.

Kiedy Elena z roczną Azminą siadają pod kościołem św. Józefa, Marija z siedmioletnią Ilaną i czteroletnim Emmanuelem i z najstarszą, dziesięcioletnią Marią Larissą, zajmuje miejsce pod bazyliką Mariacką. W wózkach napoje dla dzieci, suche bułki do przegryzienia. Pod nogami pojemnik, do którego wpadają złotówki - Co robić, pani, żebramy - mówi Marija. - Już piąty rok jesteśmy w Polsce, tu urodziły się młodsze dzieci. Mężczyźni nas zostawili, a żyć trzeba. Wynajmujemy razem pokój z łazienką, płacimy po 700 złotych od dorosłego.

Jeszcze w ubiegłym tygodniu była z nimi Elisabeta Nanu. Wróciła jednak do Rumunii.
- Zatrzymała nas w ubiegły wtorek Straż Graniczna przy budynku LOT-u - opowiada Marija. - Elisabeta nie miała dokumentów, trzymała je u mnie w domu. Rzucili ją na ziemię, pobili. Potem przyjechali do mieszkania, wzięli dokumenty, sprawdzili w rumuńskiej ambasadzie, że prawdziwe. Elisabetę wszystko bolało, leżała dwa dni w łóżku. I wyjechała.

Rumuńska Romka nie zgłosiła się do lekarza, nie złożyła nigdzie skargi. I wszyscy by pewnie o niej zapomnieli, gdyby nie pani Zofia. Gdańszczanka, 53 lata, dawniej właścicielka sklepów z odzieżą. W ostatni czwartek udała się wraz z koleżanką Elisabety do Komendy Wojewódzkiej Policji, gdzie złożyły doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Odwiedziła także wiceprezydent Gdańska, Ewę Kamińską, dzwoniła do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, organizacji zajmujących się bezdomnymi i uchodźcami. Wszędzie pytała, czy to nie wstyd, że obok nas żyją kobiety i dzieci w warunkach urągających ludzkiej godności.

I dlaczego nikt nie reaguje na to, że mieszkające w Gdańsku dzieci nie były szczepione, nie chodzą do lekarza, do szkoły, wyrastają na analfabetów.
- Jedynym "grzechem" Elisabety, Eleny, Mariji, Bianki i dzieci jest ich narodowość - rzuca twardo pani Zofia. - Nie kradną, nie piją, starają się tak, jak umieją, utrzymać potomstwo. Za nasze zachowanie względem rumuńskich Romów powinniśmy posypać głowy popiołem.

Dasz pieniądze i co dalej?

Centrum Gdańska, sobotnie przedpołudnie. Wśród tłumów odwiedzających stoiska Jarmarku św. Dominika krążą śniadolice dzieci. Zaglądają do restauracyjnych ogródków, wyciągają ręce po datki. Kobieta siedząca przy jednym ze stolików podaje córce pięć złotych. Dziewczynka wręcza pieniądze żebrzącej rówieśniczce.
- Dlaczego daję? - mieszkanka Katowic wzrusza ramionami. - Stać mnie na lody, wakacje, to i z obcym dzieckiem mogę się podzielić. Niech sobie coś słodkiego kupi.

- Zanim ofiarujesz pieniądze, pomyśl - Monika Ostrowska, rzeczniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, kładzie na stole niebiesko-żółtą ulotkę, sygnowaną przez MOPR, Straż Miejską, Straż Graniczną, policję, ZTM i Towarzystwo im. św. Brata Alberta. Ulotka rozdawana w gdańskich restauracjach i na ulicach pyta po polsku i angielsku, czy wiemy, jakie są prawdziwe motywy żebrzących i na co będą wydawane nasze pieniądze. Informuje, że każda osoba w potrzebie może otrzymać pomoc, oferowaną przez profesjonalne instytucje i organizacje. Podaje zainteresowanym numer telefonu (58 342 31 50) do gdańskiego MOPR.

Wielu ludzi, zdolnych do pracy, traktuje żebractwo jako sposób na życie - potwierdza sierżant Michał Sienkiewicz z KWP w Gdańsku. - Jednak - dodaje - osoby, które żebrzą dlatego, że nie mają środków do życia i możliwości podjęcia pracy, nie łamią prawa. Art. 58 kodeksu wykroczeń grozi jedynie karą ograniczenia wolności, grzywną do 1500 złotych albo naganą temu, kto żebrze mając środki do egzystencji.

A co z dziećmi, wykorzystywanymi w żebrackim procederze? Tu całkiem martwy wydaje się także art. 104 kodeksu wykroczeń, który mówi, że kto skłania do żebrania małoletniego lub osobę bezradną albo pozostającą w stosunku zależności od niego lub oddaną pod jego opiekę, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.
Policjanci twierdzą, że mają operacyjne informacje o skali żebraczego interesu. Jednak odmawiają ich ujawnienia.

A potem do McDonalda

Według szacunków pracowników MOPR, w Gdańsku żebraniem zajmuje się około 30 tzw. rotacyjnych cudzoziemców, obywateli krajów unijnych i spoza Unii z Europy Środkowej. Głównie Romów. Jarmark św. Dominika przyciąga kolejnych obietnicą łatwego zarobku. Dziennie na ulicy można zebrać nawet 200-500 złotych.
- Są to przeważnie dobrze zorganizowane grupy rodzinne, prowadzące koczowniczy tryb życia - opowiada Monika Ostrowska. - Dzieci są pod dobrą opieką, choć ze względu na charakter zajęcia bywają nieco umorusane. Po pracy zabierane są przez dorosłych na zakupy, do McDonalda.

Kobiety z małymi dziećmi na rękach siedzą przeważnie pod kościołami, w przejściach podziemnych, w pobliżu dworców. Można je spotkać w największe mrozy zimą, i latem, w upały. Kiedy służby miejskie, zaalarmowane przez wrażliwych mieszkańców, sprawdzają żebrzących, nagle pojawiają się opiekunowie. To mężczyźni, czuwający w pobliżu w samochodach, z kocami, kawą, herbatą, jedzeniem. Nadmierne zainteresowanie kobietami i dziećmi kończy się przeważnie tak samo. Żebracy znikają.
- Mamy do czynienia ze złożonym problemem - mówi Anna Sobota, zastępca dyrektora gdańskiego MOPR. - Pierwszy odruch na widok takiego dziecka to chęć natychmiastowej pomocy. Dzieciak chwyta za serce, chcemy pomóc, nakarmić. Nie zastanawiamy się - co dalej? Czy dochodzi do nas, że ofiarowane przez przechodnia pieniądze sprawią, że następnego dnia dziecko znów pojawi się na ulicy? Że będzie tam czekać na datki w upale i na mrozie?
Stąd apele, by nie dawać pieniędzy. Wcale.

Samotność na obczyźnie

Choć pani Zofia od pięciu lat codziennie rano przychodzi na mszę do kościoła św. Józefa przy ul. Elżbietańskiej, dopiero przed miesiącem zauważyła Elenę z małą Azminą.
- Rzuciłam parę groszy - mówi. - Dlaczego? Z potrzeby serca, wiary, która mówi, że będziemy rozliczani za nasze uczynki na ziemi. Pomyślałam, że ta kobieta jest osamotniona na obczyźnie.

Raz, drugi zatrzymała się, by porozmawiać. Usłyszała, że Elena przyjechała z Rumunii. Nie ma opiekuna, męża. Przygarnęły ją trzy koleżanki, również zostawione przez mężczyzn. Postanowiły razem wynająć pokój na Oruni.

Pewnego ranka Elena powiedziała Zofii, że 15-miesięczna Azmina jest chora. Płacze, chyba boli ją brzuch. Poszła do pobliskiego szpitala z małą, ale dowiedziała się, że konsultacja lekarska będzie kosztować 100 złotych. Zrezygnowała z lekarza.
- Akurat przyjechała z Londynu moja córka - wspomina Zofia. - Ona mieszka już 10 lat w Anglii, tam zaangażowała się w działalność charytatywną przy katedrze. Córka wyciągnęła pieniądze i poprosiła, by dać na leczenie dziewczynki..
Poszukały tańszego lekarza, znalazły za 50 złotych na Aksamitnej. Starczyło na leki.

Pani Zofia podpytała jeszcze, czy Azmina jest szczepiona. Nie jest, chociaż urodziła się w Polsce. Gdyby jej matka dostała kartę stałego pobytu, dziecko zostałoby objęte bezpłatną opieką lekarska, a później obowiązkiem szkolnym. Elena uznała, że karty nie dostanie, bo nie ma pracy. Nie ma też szans na nią. W połowie ubiegłego tygodnia Elena opowiedziała pani Zofii o Elisabecie, która leżała w łóżku po wtorkowym spotkaniu ze strażnikami.

- Bardzo się przejęłam - wspomina Zofia. - Podeszłam do pań handlujących pod budynkiem LOT-u. Jedna z nich potwierdziła słowa Rumunki, powiedziała, że to było bardzo brutalne zatrzymanie. Stwierdziła jednak, że nie będzie zeznawać, bo nie chce mieć kłopotów. Wtedy sama zdecydowałam się na powiadomienie policji.

Trudna sprawa

W patrolu, który 30 lipca zatrzymał Elisabetę, obok funkcjonariuszy Straży Granicznej byli także strażnicy miejscy. Rzecznik Straży Miejskiej Miłosz Jurgielewicz nic nie słyszał o pobiciu.
- To był pierwszy dzień wspólnych patroli - mówi. - Odwiedzano miejsca, gdzie gromadzą się obcokrajowcy, przebywający nielegalnie w Polsce. Zatrzymano kobietę z Mołdawii, przebywającą od półtora roku w Polsce, poszukiwaną przez Straż Graniczną. Została ona przewieziona do placówki Straży Granicznej, gdzie prowadzone były dalsze czynności prawne.
"Dalsze czynności prawne" wykazały, że kobieta, wbrew temu, co przekazała Straż Miejska do gazet, nie jest obywatelką Mołdawii, tylko należącej do UE Rumunii. Jej pobyt w Polsce był legalny.

- Faktem jest, że 30 lipca nasi funkcjonariusze wchodzili w skład patrolu mieszanego pełniącego służbę w centrum Gdańska wraz ze strażnikami miejskimi - potwierdza Tadeusz Gruchalla, p.o. rzecznik prasowy komendanta Morskiego Oddziału Straży Granicznej w Gdańsku. - Patrol ten interweniował na Targu Węglowym w Gdańsku wobec cudzoziemki, obywatelki Rumunii, żebrzącej, nieposiadającej żadnych dokumentów tożsamości. Czynności służbowe, jak wynika z dokumentacji służbowej, zmierzały do potwierdzenia jej tożsamości. Z udziałem ambasady Rumunii ustalono dane tej kobiety. To obywatelka Rumunii, przebywająca czasowo w Polsce, która, jak tłumaczyła, utraciła swoje dokumenty.

Tadeusz Gruchalla informuje też, że komendant Morskiego Oddziału Straży Granicznej nie wie nic na temat użycia środków przymusu bezpośredniego czy wręcz pobicia kobiety przez funkcjonariuszy w czasie interwencji. Nie wynika to też z dokumentacji służbowej. Po telefonie z redakcji komendant natychmiast wszczął czynności wyjaśniające.
- Żebractwo jest tematem trudnym i złożonym, oczywiście znanym Straży Granicznej - przyznaje rzecznik SG. - Szanując godność i prawa każdego obywatela, nie ma żadnego powodu, aby takie osoby szykanować. Z naszych ustaleń wynika, że cudzoziemcy nie stwarzają zagrożenia migracyjnego i jako obywatele państw członkowskich Unii przebywają tu legalnie.

Po wizycie pani Zofii w KWP uznano, że jej zgłoszenie należy przekazać bezpośrednio do prokuratury.
- Sprawa trafiła do nas - potwierdza Renata Klonowska, kierująca Prokuraturą Gdańsk- Śródmieście. - Niestety, nie mam szczegółowych informacji, bo policja nie wszczęła żadnych czynności. Wezwaliśmy na piątek panią Zofię, by złożyła zeznania.
Prokurator nie ukrywa, że bez przesłuchania bezpośrednich świadków raczej niewiele może zrobić. Wyjazd Elisabety, która nawet nie poddała się obdukcji, także nie ułatwi śledztwa.

Boli, że nie umieją czytać

Z Eleną, Mariją, Blanką i piątką dzieciaków spotykam się w ostatni wtorek.
- Przyjechaliśmy tu z Braszow - opowiada najlepiej znająca język polski Marija. - Ale tam źle było, głodowaliśmy. Tu chleb pani dostanie już za dwa złote, w Rumunii za siedem. W Polsce jest lepiej. Nawet lepiej, niż w Niemczech, gdzie urodził się Emmanuel. Tam, gdy człowiek nie zna języka, jest bardzo ciężko.

Na Polaków - oprócz tamtej sprawy z Elisabetą - nie narzekają. Mówią, że policja pyta tylko, czy dzieci, które trzymają pod kościołami na rękach, mają co pić i jeść, czy nie jest im za zimno lub za ciepło. Dobrzy ludzie z kościołów też czasem coś do picia lub jedzenia wyniosą.
- Pan Bóg lepiej tu pomaga - tłumaczy Marija. - I dlatego chcemy zostać. Kłopotów z prawem nigdy nie miałyśmy, więc może się uda.

Elena potakuje. Też nie ma dokąd wracać. Bianka milczy.
- Najbardziej marzę, żeby dzieci mogły chodzić do szkoły - wzdycha Marija. - Boli, że gdy dorosną, nie będą umiały pisać i czytać.

Kobiety twierdzą, że kontaktowały się z opieką społeczną, ale bez karty stałego pobytu w Polsce nic nie można dla nich zrobić.
Na razie w wieku szkolnym są dwie dziewczynki - dziesięcioletnia Maria Larissa i siedmioletnia Ilana.
- Chcę się uczyć - mówi cicho przy pożegnaniu czarnowłosa Maria Larissa.

Możliwe, choć niełatwe

- Nieprawda, dla tych kobiet można zrobić wiele - odpowiada dyrektor Anna Sobota z gdańskiego MOPR. - Musi być jednak do tego dobra wola z obu stron.

Dorota Bukowska z Centrum Pracy Socjalnej nr 3, obejmującej m.in. Orunię, odwiedziła przed miesiącem pokój, w którym żyją trzy Rumunki z piątką dzieci.- Warunki są dosyć trudne - przyznaje. - Rozmawiałam z właścicielką domu, zadeklarowała, że po remoncie przeniesie je do innej części budynku. Kobiety zostały zobligowane do zgłoszenia starszych dzieci do szkoły. Tłumaczyłam też, że do objęcia ich szerszą formą pomocy będzie uregulowanie przez nie pobytu w Polsce. Trzeba w tej sprawie zwrócić się do wojewody.

W ośrodku pomocy rodzinie wszyscy zdają sobie sprawę, że formalności związane z załatwieniem uregulowania pobytu mogą być nie do przeskoczenia dla niewykształconych cudzoziemców. Dlatego zaproponowano Rumunkom pomoc prawnika. Nie skorzystały.
Zofia: - Te kobiety potrzebują bratniej duszy. Jeśli jest taka potrzeba, to pójdę z pracownikiem socjalnym do nich, by wytłumaczyć, jak można pomóc. Bo są to ludzie tacy sami jak my. Tylko mieli nieszczęście urodzić się w innym, niż nasz, świecie.

Gdyby podopieczne Zofii zdecydowały się na współpracę ze służbami socjalnymi, ostatecznie mogłyby otrzymywać taką samą pomoc jak obywatele polscy. Dzieci do 18 roku życia miałyby bezpłatną opiekę lekarską, mogłyby chodzić do szkoły. Rodziny otrzymywałyby pomoc rzeczową i finansową. W takiej sytuacji jednak matki powinny zerwać - nawet stopniowo - z żebraniem.

Czy to realne?

Ewa Jachimowska, pracownik socjalny, przywołuje przykład polskich Romów.
- Jeszcze dwadzieścia lat temu wydawało się, że trudno będzie objąć obowiązkiem szkolnym romskie dzieci - mówi. - Dziś chodzą do szkoły, tak jak inne dzieciaki. Przedstawiciele starszego pokolenia też nauczyli się pisać.
Dla Mariji, Eleny, Bianki zaczyna się czas próby. I wyboru między wolnością, mierzoną ulicznymi datkami, a spełnieniem marzeń ich dzieci o innym życiu. Niekoniecznie na klęczkach pod kościołem.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki