Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wicepremier Stanisław Mikołajczyk wizytuje Żuławy

Marek Adamowicz
Na ścianie pompowni w Chłodniewie zawieszono swego czasu tablicę z inskrypcją: "»Tu odrodziła się przyszłość - od nowa«. Tym, którzy odwodnili zatopiony ląd (1945-1948)". To skromne przypomnienie wielkiego, acz nie zawsze docenianego sukcesu Polaków, jakim było osuszenie Żuław - pisze Marek Adamkowicz

Przez wieki delta Wisły pomnażała bogactwo jej mieszkańców, choć jednocześnie dostarczała im wielu zmartwień. Tak działo się, gdy na skutek powodzi lub działań wojennych następowało zalanie bądź zatopienie tych terenów. Kroniki wzmiankują m.in. o przerwaniu przez Szwedów wału wiślanego pod Kiezmarkiem w 1657 r. oraz zatopieniu Żuław Gdańskich podczas oblężeń Gdańska w 1734 i 1813 r. Straty, jakie wówczas poczyniła woda były ledwie ułamkiem tych, które nastąpiły pod koniec II wojny światowej.

- Zatopienie Żuław przez Niemców w 1945 roku było największym i najbardziej dotkliwym w historii - ocenia dr inż. Kazimierz Cebulak, specjalista od hydrotechniki polderowej, który był świadkiem powojennego odwadniania regionu. - Objęło ono całą nizinno-depresyjną część Żuław Gdańskich, Żuław Wiślanych i Żuław Elbląskich.

Ogółem zatopionych zostało 45 tys. ha, zaś podtopionych - 75 tys. ha.
Wedle ustaleń dr. Cebulaka, operację zatopienia Żuław poprzez otwarcie śluz i przerwanie wałów przeprowadzono pod koniec marca 1945 r., tuż przed zdobyciem Gdańska przez Sowietów. Skala zniszczeń wskazuje, że przygotowano ją starannie, mając nadzieję, że w ten sposób zostanie powstrzymany pochód Armii Czerwonej przez te tereny. I to się udało. Sowieci zrezygnowali z przedzierania się przez zalane Żuławy, dzięki czemu izolowane skupiska niemieckiego wojska przetrwały tu aż do kapitulacji III Rzeszy.

Walka o suchy ląd
Jeszcze przed zakończeniem wojny do Gdańska przybyła grupa specjalistów, mających ocenić rozmiary zniszczeń i sprawdzić możliwości odwodnienia zalanych terenów. Przy Wojewódzkim Urzędzie Ziemskim w Gdańsku powstał Wydział Wodno-Melioracyjny, którego naczelnikiem został inż. Stefan Homan, absolwent Politechniki Warszawskiej z 1923 r. Jego kompetencje nie podlegały dyskusji. Już przed wojną piastował on stanowiska kierownicze w administracji wodnej i melioracyjnej.
- W wydziale utworzonym przy WUZ udało się zebrać fachowców naprawdę wysokiej klasy - podkreśla Kazimierz Cebulak. - Od razu przystąpili oni do operacji pod kryptonimem "Żuławy". Jak się okazało, miała ona potrwać kilka lat, a polegała na zamknięciu przerwanych wałów, odbudowie lub remoncie pompowni i na wypompowaniu wody z zatopionych terenów oraz na odmuleniu tysięcy kilometrów kanałów i rowów, czyli melioracji odwodnionego już terenu.

Żeby sprostać zadaniu, należało w pierwszej kolejności zlokalizować miejsca przekopów i wyrw w wałach. Było to o tyle skomplikowane, że brakowało niemieckich planów i dokumentów. Ustalono m.in., że istnieje przekop w lewym wale wiślanym w Kiezmarku oraz wyrwy: w prawym wale wiślanym w Czerwonych Budach, w lewym wale wiślanym w Kiezmarku, w wale Zalewu Wiślanego w Osłonce i Płoninie, jak również wyrwa na Kanale Tczewskim. Do tego dodać należy uszkodzenia na: Starej Raduni, Motławie, Martwej Wiśle, Kłodawie, Czarnej Łasze, Tudze oraz na innych rzekach i kanałach.

- To zestawienie pokazuje najlepiej, przed jakim wyzwaniem stanęli melioranci - podkreśla Kazimierz Cebulak. - Zniszczenia były tak duże, że na Zachodzie otwarcie mówiono, że Polacy nie są w stanie Żuław osuszyć!

Nie doceniono nas. Życie na Żuławach nie tylko zostało wskrzeszone, ale można powiedzieć, że nastąpiło to wręcz błyskawicznie! Równolegle z ich odwadnianiem prowadzono akcję ich ponownego zasiedlania. Po latach wydarzenia te stały się kanwą serialu "Pan na Żuławach" w reżyserii Sylwestra Szyszki.

Najdłużej, bo do 1949 roku, trwały prace przy odradzaniu Depresji Marzęcińskiej.

Wysychająca wolność
Osuszenie Żuław było przedsięwzięciem skomplikowanym, aczkolwiek czysto technicznym. Niestety, przy tej okazji dała o sobie znać polityka. Zwłaszcza od roku 1946, kiedy to odbyło się tzw. referendum ludowe. Przeprowadzono je 30 czerwca, a obywatele mieli odpowiedzieć na następujące pytania: 1. Czy jesteś za zniesieniem Senatu? 2. Czy chcesz utrwalenia w przyszłej Konstytucji ustroju gospodarczego, zaprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi gospodarki krajowej, z zachowaniem ustawowych uprawnień inicjatywy prywatnej? 3. Czy chcesz utrwalenia zachodnich granic Państwa Polskiego na Bałtyku, Odrze i Nysie Łużyckiej? Dla komunistów głosowanie miało być probierzem popularności, a jednocześnie krokiem na drodze do przejęcia pełni władzy. Nic dziwnego, że imali się wszelkich sposobów, aby wyniki były zgodne z ich oczekiwaniami. Na skutek fałszerstw i terroru, jakie towarzyszyły referendum, na pierwsze pytanie - wedle oficjalnych danych - odpowiedziało "tak" 68 proc. głosujących, na drugie - ok. 77 proc., a na trzecie ponad 90 proc. Wiadomo, że rzeczywiste wyniki były inne, niepomyślne dla komunistów, co jednak nie zahamowało procesu zawłaszczania przez nich ostatnich obszarów wolności.

Jedną z przeszkód, z którą musieli się jeszcze uporać było Polskie Stronnictwo Ludowe. Stąd na celowniku komunistów i służb bezpieczeństwa znalazł Stanisław Mikołajczyk, szef partii, będący zarazem wicepremierem i ministrem rolnictwa.

Polityka w pompowni
W dniach 5 i 6 sierpnia 1946 r. Mikołajczyk wizytował Żuławy. Przyjechał, żeby m.in. wziąć udział w uroczystości otwarcia pompowni w Chłodniewie, a w podróży towarzyszył mu delegat rządu dla spraw Wybrzeża inż. Eugeniusz Kwiatkowski. Jak się niebawem okazało, także budowniczy gdyńskiego portu miał wkrótce być zepchnięty na boczny tor, jednak póki co komuniści wykorzystywali jego wiedzę i doświadczenie do odbudowy kraju. Wizytę na tak wysokim szczeblu relacjonowała prasa. Wiadomo więc, że obaj dygnitarze wsiedli w Gdańsku na pokład statku Mieczysław i drogą wodną udali się na inspekcję.
Wracając po latach pamięcią do otwarcia chłodniewskiej pompowni, Stefan Homan zanotował, że tego dnia "hala silników wystrojem zdradzała uroczystość, jaka miała się w niej odbyć". Na ścianach rozwieszono mapy, plany, wykresy, zaś silnik wyczyszczony był na wysoki połysk. Po powitaniu wicepremiera inż. Homan wygłosił referat, wyjaśniający sytuację w regionie. W zasadzie była to więc zwykła, gospodarska wizyta, niemniej wyczuwało się, że w powietrzu wisi coś złego. Wymowna była zwłaszcza nieobecność wojewody gdańskiego.

Nie minęło wiele czasu, a przeczucia się potwierdziły. Najpierw, jesienią 1947 roku, zbiegł potajemnie z kraju Stanisław Mikołajczyk. Jako jeden z liderów opozycji, obawiał się aresztowania i pokazowego procesu. Takiego szczęścia nie mieli żuławscy melioranci. W 1949 r. stanęli przed sądem pod zarzutem nadużyć gospodarczych, choć między wierszami dało się wyczytać, że powodem represji jest coś zupełnie innego. Na przykład, opisując na łamach prasy sylwetki oskarżonych, stwierdzano, że jeden z nich, Ludwik Grzywna, "był organizatorem przyjęć i owacji na cześć Mikołajczyka".

- Oskarżenia, jakie padały pod adresem inżyniera Homana i jego współpracowników były absurdalne, ale sięgały poza salę sądową - wspomina Kazimierz Cebulak. - Dość powiedzieć, że dyrektora Dróg Wodnych w Gdańsku, przedwojennego inżyniera Adolfa Riedla, zdymisjonowano za... udostępnienie statku dla delegacji rządowej!

W pokazowym "procesie żuławskim" zapadły wyroki wieloletniego więzienia, w tym dla Stefana Homana. W owym czasie operacja odwadniania Żuław w zasadzie dobiegała końca, więc nie był on już tak władzom potrzebny, jak wtedy, gdy otwierano pompownię w Chłodniewie.

W poniedziałek od tamtej uroczystości mija dokładnie 67 lat.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki