MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szymon Materna: Robin Hood znad Raduni

Iwona Joć
Czy będziemy się szczycić naszym Szymonem w równej mierze co mieszkańcy Nottingham swoim Robinem, czy może mu nawet kiedyś postawimyw Gdańsku pomnik - czas pokaże - mówi Zenon Gołaszewski. W tle Baszta Kotwiczników, w której popełnił samobójstwo Szymon Matern
Czy będziemy się szczycić naszym Szymonem w równej mierze co mieszkańcy Nottingham swoim Robinem, czy może mu nawet kiedyś postawimyw Gdańsku pomnik - czas pokaże - mówi Zenon Gołaszewski. W tle Baszta Kotwiczników, w której popełnił samobójstwo Szymon Matern Iwona Joć
To był szlachetny zbój i należy mu się nie tylko książka, ale i pomnik - mówi o Szymonie Maternie historyk Zenon Gołaszewski, w rozmowie z Iwoną Joć.

Było dwóch braci Matern, starszy Grzegorz i młodszy Szymon (...). Grzegorz został wysłany przez zamożnego kupca gdańskiego do Londynu w charakterze agenta handlowego. Tam wdał się w spór z szyprem Jakubem Harderem, a po powrocie do Gdańska w wyniku sprzeczki zabił przed Dworem Artusa jednego z jego faktorów. Gdańska ława skazała go na utratę mienia i banicję (...)".

Przypomina Panu coś ten cytat?
Trudno nie pamiętać tego, co się samemu napisało [śmiech]. To fragment "Elementarza gdańszczanina" mojego autorstwa, jaki ukazał się przed rokiem.

Nie jest to jednak koniec historii braci Maternów.
Można powiedzieć, że dopiero początek. Po skazaniu na banicję Grzegorz Matern uzyskał poza Gdańskiem dość duże poparcie szlachty pomorskiej i sympatię społeczeństwa, którym nieraz dali się we znaki gdańscy patrycjusze. Wkrótce też powstała pod jego komendą drużyna zbójecka. W jej skład weszło wiele pokrzywdzonych przez Gdańsk osób. Napadała ona na udających się w podróż lub powracających zamożnych kupców gdańskich. W 1501 roku zorganizowano na Grzegorza wielką obławę, która skończyła się jego schwytaniem i śmiercią.

Jednak nie jego, a Szymona Materna uczynił Pan bohaterem swojej powieści historycznej "Szepty Raduni, szepty Motławy".
Bo, mimo śmierci Grzegorza, Gdańsk nie zaznał spokoju. A to dlatego, że pałeczkę po bracie przejął młodszy Szymon, który znakomicie zorganizował swoje oddziały na wzór związków rycerskich. Proszę sobie wyobrazić, że nasłuchawszy się od znajomych Anglików, mieszkających w Gdańsku i podczas pobytu w Anglii, legend o Robin Hoodzie, przyodział on swoich rozbójników w jednolite zielone stroje, pozwalające lepiej maskować się po lasach, gdy przyczajeni dokonywali śmiałych napadów na karawany kupieckie. Jego działalność przynosiła miastu coraz większe straty. W końcu w 1516 roku burmistrz Eberhard Ferber, z pomocą wojewody poznańskiego Łukasza Górki, doprowadził do rozbicia oddziału Materna; jego samego schwytano i przetransportowano do Gdańska, gdzie został umieszczony w celi Baszty Kotwiczników...

... w której zakończył życie, o czym dowiedzieć się można z lektury Pana powieści. "Szepty...", podobnie jak popularyzowana ostatnio legenda o związku Anny Schilling i Mikołaja Kopernika, pokazują, jak słabo znamy naszą lokalną tradycję.
Nie porównywałbym tych dwóch rzeczy. Historia Anny Schilling jest w znacznej mierze spekulacją, natomiast losy Maternów w dużej mierze odtworzyć możemy na podstawie źródeł. Wciąż jednak nie jest jasne, na ile towarzysząca im przez wieki czarna legenda była propagandowym wytworem zawistnych i wrogich im bogatych gdańszczan z kręgu patrycjuszy. Otóż zaintrygowała mnie, a tym samym zachęciła do spróbowania sił w prozatorstwie, dziwna sprzeczność: z jednej strony wiele żyjących w tamtych czasach osób określało braci Maternów mianem niepoprawnych pomorskich rozbójników, z drugiej zaś jeszcze większa ich liczba uważała wyrok za zbyt surowy i nieodpowiadający faktom. A wiele znaczących osobistości wręcz upraszało sąd gdański o zdjęcie z nich kary banicji. Takie prośby kierowali między innymi dwaj panujący po sobie królowie z dynastii Jagiellonów: Jan I Olbracht i Aleksander Jagiellończyk. Także starostowie malborscy oraz pomorska szlachta z Lorenzem i Janem Krokowskimi na czele, którzy niejednokrotnie udzielali braciom schronienia i innego rodzaju wsparcia.

A jak Pan określiłby działalność Grzegorza i Szymona?
Mam własny werdykt, na który złożyły się fakty odkryte podczas poszukiwań materiałów, źródeł i opracowań, dotyczących obu braci. Moim zdaniem zeszli oni na "złą drogę" nie tyle z własnej woli, ile zostali na nią wręcz zepchnięci. Innymi słowy, stali się ofiarami ówczesnych stosunków społecznych panujących w Gdańsku, zwłaszcza niepodzielnych rządów miejscowego patrycjatu. Przez wieki jednak w przekazach pisemnych i słownych określano ich rzeczywiście jako zwykłych zbójów. Jeszcze przed II wojną światową w bogatszych domach gdańskich, w których kultywowało się miejscowe tradycje, matki straszyły dzieci wieczorami, że jeśli nie zasną, przyjdzie do nich Szymon Matern.
"Szepty Raduni, szepty Motławy" to pański debiut prozatorski. Przyznam, że ambitny. Nie obawia się Pan dyskusji naukowców, jak w przypadku trylogii Henryka Sienkiewicza, nad prawdziwością przedstawionych w nich wydarzeń?
Nie, nie obawiam się. Po pierwsze, żaden prawdziwy, "rasowy" historyk nie wda się w polemikę z gatunkiem literackim, zwanym "prozą", a po drugie, jest tu więcej faktów i całkiem logicznych hipotez przemyconych i wplecionych między wiersze aniżeli to bywa w większości powieści historycznych. Jeżeli to będzie natomiast bodźcem i inspiracją do pogłębionych badań w tym zakresie, to przecież można się będzie z tego tylko cieszyć, prawda?

Dzieje Maternów, szczególnie młodszego z nich, Szymona, chociaż w ostatecznym rachunku tragiczne, były tak niesłychanie burzliwe i barwne, że niejednokrotnie dziwiłem się, iż nikt jeszcze nie wypełnił tej niszy i nie podjął się napisania na ich podstawie powieści historycznej. A skoro tak - pomyślałem - to widać padło na mnie. Moim kultywowanym od młodości marzeniem było napisanie powieści historycznej i oto trafił się znakomity temat. Nie popełniłem traktatu naukowego, a jedynie fakty sprzed pięciuset lat "przyodziałem" w literacką szatę...

... do życia powołując przy tym masę sympatycznych drugoplanowych, fikcyjnych postaci, które dla wielu brzmią dziwnie znajomo i raczej kojarzą się z osobami współczesnymi, żyjącymi pośród nas.
Zdejmując szaty historyka, a przyodziewając ubiór prozaika, uczyniłem to, co czyni przytłaczająca większość autorów powieści historycznych - po prostu podczas wertowania źródeł natrafiałem na postaci nieprzytoczone z imienia i nazwiska, a jedynie z przypisaną im, najczęściej skąpą charakterystyką. W takich sytuacjach najlepiej jest rozejrzeć się wokół, znaleźć "odpowiedni model", "przerysować go" i "wstawić" w odpowiednie miejsca. Ale, zastrzegam, czyniłem to tylko w wypadku pozytywnych postaci i za przyzwoleniem ich współczesnych odpowiedników. I powiem pani coś jeszcze: zasmakowałem w tym i przygotowując się do pisania kolejnej powieści historycznej, też mam zamiar posłużyć się tą metodą.

Wiem, że to stwierdzenie może wydawać się abstrakcyjne, ale byłby piękny film na podstawie tej książki. Już sobie wyobrażam te wąskie gdańskie uliczki, pozbawione widoku na niebo ściśnięte kamieniczki, a przede wszystkim ludzi różnych nacji, w tym przyjaznych bohaterom Anglików...
Marzeniem którego autora nie jest, by jego powieść została zekranizowana... Mimo to nie jestem aż takim fantastą i zdaję sobie sprawę, jak ogromne koszty ponoszone są na produkcje filmów o tematyce historycznej, tzw. kostiumowych. Marzy jednak wydawca mojej powieści, który przedłożył ją jednemu z najlepszych polskich scenarzystów z nadzieją, że wyda mu się ona interesująca. Mnie na razie zależy, by postać Szymona Materna stała się dla nas - gdańszczan i Pomorzan - tym, czym dla Brytyjczyków ich Robin Hood. Zasługuje na to, tym bardziej że angielscy przyjaciele naszego bohatera - tu posłużę się cytatem z ostatnich stron powieści - "często opowiadali przyjaciołom i przygodnym gościom o szlachetnym rozbójniku znad Bałtyku, Szymonie Maternie. Po pewnym czasie usłyszeli echo swych opowiadań, które przemieszczający się po kraju minstrele wplatali w swe ballady o Robin Hoodzie. Z początku próbowali z tym walczyć, ale w końcu dali spokój". Jestem - można rzec - jedynie ogniwem łańcuszka, którego rola się skończyła wraz z opublikowaniem książki. Czy historia ta zostanie przyjęta przez współczesnych mieszkańców miasta i naszego regionu, czy będziemy się szczycić naszym Szymonem w równej mierze co mieszkańcy Nottingham swoim Robinem, czy może mu nawet kiedyś postawimy w Gdańsku, ku uciesze młodzieży, pomnik - czas pokaże.

CV

EWA MARIA SLASKA - pisarka, tłumaczka, dziennikarka, organizatorka projektów kulturalnych. Studiowała archeologię i etnologię. Pracowała w gdańskich mediach, w stanie wojennym w prasie podziemnej. W 1985 wyjechała z mężem i synem do Niemiec, gdzie przyznano jej status uciekiniera politycznego. Założyła Polską Telewizję Niezależną w Berlinie, a w 1994 Polsko-Niemieckie Towarzystwo Literackie "WIR". W 2003 zdobyła Polsko-Niemiecką Nagrodę Dziennikarzy. Jako powieściopisarka debiutowała 12 grudnia 1981 r. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki