Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodziny wielodzietne to nie patologia. Politycy wiele im obiecują, ale państwo nie pomaga [REPORTAŻ]

Tomasz Słomczyński
Śledzińscy do tej pory, oprócz ulgi podatkowej, skorzystali z jednej formy pomocy: karty dużej rodziny. Dzięki niej mogą jeździć za darmo komunikacją miejską
Śledzińscy do tej pory, oprócz ulgi podatkowej, skorzystali z jednej formy pomocy: karty dużej rodziny. Dzięki niej mogą jeździć za darmo komunikacją miejską Przemek Świderski
Rodzina wielodzietna to rodzina, w której jest troje lub więcej dzieci. W Polsce jest ponad milion rodzin wielodzietnych. Łącznie stanowią one grupę ponad pięciu milionów obywateli. Fajnie jest mieć w domu przedszkole. Ale skala problemów bywa ogromna. Tym bardziej kiedy pomoc od państwa jest żadna. Wbrew temu, co mówią politycy.

Śledzińscy od progu witają "w patologicznej rodzinie". Ona - Marta, lekarz pediatra. On - Tomasz, doktor biochemii. Ona robi doktorat, on habilitację. W dużym pokoju dzieci okupują przestrzeń przed telewizorem. Przyszedł pan gość, muszą teraz iść do swojego pokoju, kilkanaście metrów kwadratowych, dwa piętrowe łóżka.

Na Martę to nawet inni lekarze patrzą, że jest nawiedzona jakaś, krejzy katol, że nie wie, co to prezerwatywa. A Marta z katolicyzmem to nie ma za wiele wspólnego. Szczerze przyznaje, że nawet nie chciała mieć dzieci. Całe sześć lat po ślubie ich nie mieli. Potem na świat przyszedł Łukasz. Trochę wpadka w sumie, bo Marta akurat była na stażu i bała się, jak z dzieckiem na ręku będzie zdawać LEP, czyli Lekarski Egzamin Państwowy. A potem był Grześ. Bo nigdy nie chciała mieć jedynaka, nigdy. Więc dwójka. A potem, jak zaczęła pracować na pediatrii, myślała: kurde, a może tak córeczkę... Bardzo chciała mieć córkę. A tu bliźniaki. Bonus taki.

- I tak stałam się patologią społeczną. Bo ludziom do bani się nie mieści, że można mieć czwórkę dzieci.
Manieccy witają od progu uśmiechami. W ich wiejskim domu spokój, dzieci w szkole. On - Mariusz, operator nastawni nawęglania w elektrociepłowni, ona - Barbara, niepracująca. Choć to nie jest prawda. Basia pracuje na osiem etatów. W zasadzie teraz to już "tylko" na sześć. Bo dwójka opuściła dom rodzinny, zostało sześcioro. Najmłodsze lat 10, najstarsze studiuje resocjalizację. Dwie córy już założyły własne rodziny.

Mariusz:
- Rodzina wielodzietna jest patologiczna, jest taki stereotyp, wiem, ale nie mogę się z tym zgodzić. I nie mówię tylko o nas. Znam wiele takich rodzin jak nasza.

Kiedyś, kiedy mieli tylko Martynkę, stanęli na krawędzi rozwodu. Tylko jedno dziecko, pełen luz, wygodne życie, trochę więcej pieniędzy - i katastrofa w małżeństwie. Wtedy okazało się, że trzeba się oprzeć o Pana Boga. A potem, jak była czwórka i piąte w drodze, jeździli na katechezy wspólnoty neokatechumenalnej trolejbusem we dwa wózki. Samochodu jeszcze nie mieli. Wtedy między nimi było już wszystko w porządku. Określają to jako doświadczenie jedności w rodzinie. I przyjmowali kolejne dary. Bo każde dziecko to dar od Boga.

Śledzińscy (czwórka dzieci w wieku 2,5 -8 lat) mieszkają w nowym bloku w Gdańsku, Manieccy (ośmioro dzieci w wieku 10 -29 lat) mieszkają w Mrzezinie koło Redy.

I jedni, i drudzy najchętniej mówią o tym, jak cudownie mieć dużo dzieci.

Kongo u Śledzińskich

Kongo jest o poranku. Niedługo będą maluchy wozić do przedszkola, to kongo będzie większe.
Marta: - Wstaję, oczy przecieram i idę do kuchni robić kanapki - druga, trzecia, czwarta, piąta, ósma... A potem je tylko rozdzielam.
Tomasz:- Mamy w domu takie małe przedszkole.
A teraz dzieci siedzą u siebie w pokoju, jest cisza, patrzą w komputer.
- Oczywiście trzeba zaglądać, żeby się nie pozabijali, ale...
Cisza nie potrwa długo. Słychać płacz. Wrzask. Wstaje Tomek. Zagląda do pokoju dziecinnego. Wraca, siada przy stole. Marta patrzy pytająco. Odpowiada:
- Nic się nie dzieje, Martusia (2,5 roku) beczy, bo się Windows aktualizuje.
Płacz ustaje. Rodzeństwo wytłumaczyło Marcie, co to znaczy, że Windows się aktualizuje.

Jedno dziecko to inwestycja

Tak mówię. I dodaję - że to ze względu na to że będzie się mogło mu poświęcić maksimum uwagi i środków. Takie dziecko będzie lepiej przygotowane do dorosłości.
Marta:
- Ja to widzę w pracy. Podchodzę do pacjenta, zaczynam go badać, rozmawiać z nim i od razu wiem, który to jest jedynak. Te dzieci dostają ogromny ładunek emocjonalny od rodziców, z którym nie mogą sobie poradzić.
Tomasz:
- Siedemdziesiąt procent moich znajomych ma jedno dziecko. Wydaje mi się, że jedynacy są przesadnie wrażliwi, trudniej nawiązują kontakty z innymi dziećmi. Są dziećmi, a żyją w świecie dorosłych.
Marta:
- Dziecko powinno dostać tyle miłości, ile jest w stanie przyjąć.
Znowu płacz w pokoju.

Tym razem wstaje Marta, zagląda do dziecinnego pokoju, znika za drzwiami.
- Tomek, chodź, Martusia wpadła pod schody i leży głową w dół. Możesz ją wyciągnąć? Ja nie dam rady za nogę jej wyciągnąć.
Tomek wzdycha ciężko, wstaje, uśmiechając się przepraszająco. Po chwili sytuacja w pokoju się normalizuje, znowu cisza, spokój, dzieci zajęte zabawkami.

U Śledzińskich miłość jest dzielona na cztery, u Manieckich na osiem.

Mariusz Maniecki:
- Czy jedynak ma szansę żyć swoim życiem, a nie życiem dorosłych? U nas miłość ojca i matki musi zostać podzielona. Jak jedynak ma się wyrwać z objęć ojca i matki, z tej nerwicy? Bo to taka nerwica jest.

Definicja nerwicy, a raczej jej braku, na przykładzie: Przy pierwszym dziecku czeka się na pierwszy krok. Inaczej jest przy piątym - patrzy się, czy ma nogi. Ma? Ma. To znaczy, że będzie chodzić.

Mariusz: - Człowiek, Bogu dzięki, nie ma tej nerwicy, wtedy dzieciak ma szanse być normalny. No i starsze rodzeństwo pewne postawy wymusza i koryguje. Muszą się dzieciaki jakoś między sobą dogadać.

Rodzina wielodzietna to frajda

Tak jest według Marty Śledzińskiej:
- Banda kosmitów, coś mówią, coś robią, zazwyczaj jest to po prostu komiczne. Wracam do domu z pracy i czuję się tak, jakbym grała w jakiejś wielkiej komedii. Jestem zmęczona, padam na twarz, ale tu ładuję akumulatory. To, co dostaję od dzieciaków, jest nie do porównania z żadnym kinem, operą, teatrem. Budzisz się rano, przychodzi, głaska cię po twarzy, potrzebuje ciebie... Najbardziej mnie wzrusza, jak przychodzi najmłodszy Tomek i mówi: daj jabłko. To ja mu kawałek odkroję i daję, a on wyciąga drugą rękę i mówi: a teraz dla Martusi. I to jest najbardziej rozbrajające.

Według Barbary Manieckiej:
- To nie jest tak, że nie ma kłótni. Martynka z Łucją (obydwie dziś już mają własne rodziny) ciągle się żarły ze sobą. Ale jak Martynka zachorowała na ciężkie zapalenie opon mózgowych i leżała w szpitalu, Łucja od łóżka nie odchodziła. Siedziała, trzymała ją za rękę i płakała.

Według Mariusza Manieckiego:
- Przychodzi ten moment, w którym człowiek uświadamia sobie, że przez lata obserwował, jak te dzieci dorastają, kształtują charaktery, wchodzą w dorosłe życie. I wtedy jest szczęśliwy, że mógł wziąć udział w tej... przygodzie. Ale co dzień się tego nie odczuwa, bo jest praca, bo trzeba zarobić na to wszystko pieniądze.

No właśnie, pieniądze, porozmawiajmy o nich

Tak mówię. A po chwili już wiem, że tu widać różnicę między Śledzińskimi i Manieckimi.
Śledzińscy mają na głowę miesięcznie około 1000-1500 zł. Manieccy - około 300 zł.

Marta Śledzińska:
- Jesteśmy rodziną patologiczną, która jest w dość dobrej kondycji finansowej. Ja mam taki zawód, że mogę coś z tego zawodu wycisnąć. Nie są to może kokosy, bo nie jestem zabiegowcem, kokosów nigdy nie będę miała. No, ale mogę z dyżurów zarobić, kosztem tego, że nie ma mnie w domu. No i mamy dwa samochody, jeden bus, jeździmy na wakacje, na narty. Nie mogę powiedzieć, że jest bieda, bo bym skrzywdziła takimi słowami ludzi, którzy są naprawdę biedni.
Ale to nie znaczy, że nie ma problemów.

- Owszem, przy pierwszym nie jemy frykasów. W ogóle nie jemy wykwintnie, raczej skromnie, na sushi nie chodzimy, ale jesteśmy w stanie uciułać na wyjazdy. Kwestia priorytetów.

Potem Marta przyśle SMS:
"Najbardziej to bym chciała pracować osiem godzin dziennie, a nie kombinować na trzech umowach o pracę plus dyżury. Byłby czas dla dzieci".
Mariusz Maniecki: - Jest takie powiedzenie: każde dziecko na ten świat przychodzi ze swoim bochenkiem chleba. I to jest nasze doświadczenie.
Barbara: - Nigdy się nie zdarzyło, żeby nasze dzieci lub my sami poszliśmy głodni spać. Kiedy było ciężej, dzieci jadły chleb z miodem, przez parę tygodni. Może dlatego dziś miodu za bardzo nie lubią... Nigdy też nie było tak, żeby do szkoły nie poszły bez wyposażenia. Zawsze dbałam o to, żeby nie czuły się gorsze, dlatego że są z rodziny wielodzietnej. Chociaż pewnie nie mają wielu rzeczy, które mają inne dzieci, na przykład nasze dzieci nie jeździły na wycieczki szkolne za 300-500 złotych.

Czy cierpiały z tego powodu?
Mariusz: - Tak, cierpiały, tak trzeba to powiedzieć.
Barbara: - Ale nie mówiły o tym, wiedziały, jaka jest sytuacja, na przykład Ignaś (najmłodszy z ósemki, ma 10 lat) mówi ostatnio do mnie, że nie idzie do szkoły. Dlaczego? - pytam. - Bo moja klasa idzie dziś do kina - odpowiada. Na to ja go pytam, dlaczego mi nie powiedział, przecież na kino bym mu dała. Powiedział, że wie, że nie jest łatwo, więc nie chciał mi powiedzieć, że potrzebuje na kino.

Państwo wspiera rodziny wielodzietne

Tak mówię. I pytam w związku z powyższym: - Czy otrzymaliście jakąś pomoc od państwa?
Mariusz Maniecki:
- Nie przypominam sobie...
Trudne pytanie. Zastanawia się. Sięga pamięcią w odległą przeszłość.
- Nic mi nie przychodzi do głowy. Na becikowe się już nie załapaliśmy...
Olśnienie:
- Z gminy komputer dostaliśmy!
Emocje męża studzi Barbara:
- Ale to nie z powodu wielodzietności. Napisałam wniosek, to było w ramach jakiegoś unijnego dofinansowania.
A szkolne wyprawki?
Barbara: - Ignaś idzie do czwartej klasy, czwarta klasa akurat nie miała pomocy. Była pomoc dla drugiej klasy liceum, do piątej klasy szkoły podstawowej i do klas jeden-trzy. Zuzia poszła do pierwszej liceum, też nie dostała. Julka to jedyne dziecko, na które można było dostać jakieś wsparcie, ze względu na jej niepełnosprawność (jedna z córek urodziła się z zespołem Downa). Zawsze był zwrot za książki dla niepełnosprawnego dziecka. Ale w tym roku Julia nie uczy się z książek, nie daje rady, zamiast nich ma tak zwane karty pracy. A one już nie podlegają zwrotowi. Więc musieliśmy je kupić.

Jakieś bilety do kina albo na komunikację miejską?
Barbara: - Mamy znajomą rodzinę wielodzietną w Gdyni, oni mają taką kartę. To jest super. Mogą jeździć za darmo autobusami. Przydałaby się jakaś wejściówka dla dzieciaków do kina czy teatru... Bo gdybyśmy mieli pójść do teatru z całą rodziną, to...
Mariusz: - To jakby tonę węgla kupić.
Węgla jeszcze nie kupili na zimę. Nie mają pieniędzy. Mariusz jest od roku na zwolnieniu lekarskim, po urazie i szpitalnym zabiegu. Nie dostaje stu procent pensji, kwota 300 zł na głowę w rodzinie uległa więc pomniejszeniu.
Zasiłek rodzinny?
- Jak dotychczas nam nie przysługiwał. Mamy za dużo pieniędzy.

Ze Śledzińskimi czytamy programy polityczne

Propozycje dotyczą polityki prorodzinnej.

Na początek - wydłużony do roku urlop macierzyński.
Marta: - Super. Już to uchwalili. Jestem za. Mnie nie udało się na to załapać.
Ulgi podatkowe, za pierwsze dziecko tysiąc, za drugie dwa tysiące, za trzecie trzy.... itd. (propozycja PiS):
Tomasz: - Tak, tylko najpierw trzeba by zarobić tyle pieniędzy, żeby było z czego odliczać. W tym układzie, mając czwórkę dzieci, miałbym kwotę podatku do odliczenia w wysokości 10 tysięcy złotych. Żebym mógł odliczyć sobie taką kwotę, musiałbym wykazać dochód...
Tomasz liczy w pamięci. I stwierdza:
- To ulga dla najbogatszych.
Wyprawki szkolne, ulgi na podręczniki, stypendia, bony edukacyjne (np. PiS proponuje 300 zł, Polska Razem - 550 zł).
Marta: - Pięknie! Wrzesień to jest miesiąc absolutnego debetu.
Opieka lekarska w szkołach.
Marta: - O to chodzi. To konieczne!
Specjalne kredyty ułatwiające zakup mieszkania.
Marta: - Cudownie! Przydałyby się.
I jeszcze najnowszy pomysł Jarosława Gowina: rodzice mają dodatkowe głosy w wyborach i głosują za dzieci do trzynastego roku życia, a potem dzieci mają ułamki głosów, np. 14-latek - 20 proc., 15-latek - 40 proc., a 18-latek - już 100 proc., jak osoba dorosła.
Tomasz: - Hm... Dziwny pomysł.

Śledzińscy, jak dotychczas, skorzystali z jednego przywileju (oprócz zwykłych odliczeń od podatku - ok. 1000 zł za dziecko). Mają karty rodzinne, więc mogą korzystać za darmo ze środków komunikacji i od czasu do czasu pójść do zoo lub muzeum. I bardzo sobie to chwalą.
Marta: - Nie wierzę, że wszystko, o czym się mówi, zostanie zrealizowane. To niemożliwe. Nie staniemy się z dnia na dzień państwem opiekuńczym. Nie stać nas, Polaków, na to. To po prostu polityka.

Manieccy milczą

Milczą, kiedy pytam, czego oczekiwaliby od państwa. Być może głupio to mówić, ale to oczywiste. Pieniędzy. Po prostu.
Barbara: - Nie ma w Polsce czegoś takiego jak polityka prorodzinna. I tu nie chodzi o to, że teraz żądamy jakichś pieniędzy. Chodzi o to, żeby głowa wielodzietnej rodziny mogła zarobić na jej godne życie.
Manieccy zaznaczają, że ich ośmioro dzieci będzie podatnikami. Będą pracowały na nasze emerytury.
Mariusz: - Wsparcie od państwa jest tylko wtedy, jeśli ktoś nie pracuje, żyje w skrajnym ubóstwie. Jasne, że komuś takiemu trzeba pomagać. Ale ja całe życie staram się odpowiedzialnie podchodzić do sprawy, pracować, przynoszę do domu jakieś pieniądze. I dlatego nie mogę liczyć na pomoc od państwa?
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki