Propozycje gospodarcze trzeba traktować z przymrużeniem oka, bo rola prezydenta na polu polityk ekonomicznych marginalna, więc każdy będzie mógł powiedzieć potem "chciałem, ale nie mogłem".
Prezydent Komorowski odkrył nagle, że spowoduje utworzenie 100 tysięcy nowych miejsc pracy, ale wiemy doskonale, że to nie on te miejsca będzie tworzył, tylko pracodawcy. A nawet ci, którzy mu sprzyjają, niczego nie zrobią, jeśli nie będzie im się to opłacało. Nawet jeśli da im się coś za każde nowe miejsce, to jeszcze nie znaczy, że przeżyje ono długo.
Po drugiej stronie, obok księżycowej propozycji obniżenia wieku emerytalnego (profesor Gliński - były kandydat na "technicznego" premiera - plótł na ten temat potworne bzdury w telewizji), zaintrygowała mnie koncepcja znalezienia środków na wszystkie przedsięwzięcia deklarowane przez Andrzeja Dudę w przyspieszeniu wzrostu gospodarczego. Tzn. idea jak najbardziej słuszna. Któż by nie chciał, aby kraj rozwijał się szybciej? Ale jak? Od dziesiątków lat głowią się nad tym ekonomiści i politycy. Koncepcja PiS (w wydaniu wyborczym) wydaje się żywcem przepisana z keynesowskich recept. Trzeba podnieść stopę inwestycji! Zgoda. Dziś (2014), wg danych GUS, wynosi ona blisko 20%.
To sporo. Od 2009 r. waha się ona w przedziale 18,8%-21%. Jej wzrost do 30% (tę wielkość wymienił prof. Gliński) oznaczałby wzrost inwestycji o około 175-180 mld zł. O tyle więcej z pewnością nie zainwestuje sektor prywatny, szczególnie gdy mu się podniesie podatki, składki na ZUS, usztywni prawo pracy. Postulaty w tym zakresie wydają się (wszystko zależy od szczegółów) sensowne, ale z pewnością nie zachęcą do wzrostu inwestycji. Inwestować te dodatkowe pieniądze musiałoby zatem państwo (o ile uzbiera stosowną kwotę z dodatkowych nałożonych na banki i hipermarkety podatków). W co? No, właśnie. Keynes zalecał, by rząd inwestował w taki sposób, aby nie konkurować z sektorem prywatnym, a więc m.in. w infrastrukturę i w produkcję zbrojeniową. Może jeszcze w coś, co nie jest atrakcją dla prywatnych inwestorów.
Uda się? Niekoniecznie. Po pierwsze, szczerze wątpię, by takie pieniądze udało się ściągnąć z podatków bez wyhamowania koniunktury. Po drugie, jeśli udałoby się dać w ten sposób pierwotny impuls do ekspansji, to co dalej? Keynes wiedział, że wtedy państwo powinno się wycofać z inwestowania, bo zadziała efekt mnożnikowy. Wbrew pozorom takie wycofanie nie jest proste i bezbolesne. Z tego to powodu mieliśmy w świecie trwałą inflację i okresowo stagflację. Wiara, że da się tego uniknąć, jest tylko wiarą. W wyborach może wystarczyć, później czar pryska.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?