Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwszy wtorek tygodnia: Śladami Matołka

Dariusz Szreter, szef magazynu Rejsy
W czasie niedawnej towarzyskiej pogawędki na temat sposobów wychowywania dzieci pewien znajomy zdeklarował daleko posunięty liberalizm w tej kwestii. - Przy komputerze może sobie siedzieć ile chce, byleby tylko... - i tu nastąpiła krótka lista obowiązków, jakie dziecko powinno wypełniać. Poczesne miejsce wśród nich zajmowała nauka języka chińskiego. Upewniłem się, że się nie przesłyszałem i na pewno nie chodziło o angielski. - Nie, nie, przecież mówię: chiński - sprostował znajomy.

Tematu nie podejmowałem, bowiem jako człek tolerancyjny przyznaję bliźnim prawo do nieszkodliwych dziwactw. Kiedy jednak wczoraj przeczytałem we własnej gazecie, że trójmiejskie prywatne przedszkola wabią klientów, zapewniając maluchom lekcje chińskiego, uznałem, że sprawa robi się poważna i wcale nie tak nieszkodliwa. Wszak polskie dzieci z lektury "Koziołka Matołka" wiedzą, że nauka 40 tysięcy chińskich znaków zajmuje sto lat. A rodzice też byli kiedyś dziećmi, więc dlaczego to robią swoim pociechom?

O rosnącym znaczeniu Chin w globalnej gospodarce i polityce nie trzeba nikogo przekonywać. Już sto lat temu przeczuwał to Czepiec, rozpoczynając rozmowę o polityce z Dziennikarzem właśnie od pytania o Chińczyków, czy trzymają się mocno. Jeszcze jak! Za PRL poddanych sekretarza Mao traktowano raczej bez respektu, acz pewne nadzieje z nimi wiązano jako przeciwwagą naszego nielubianego wschodniego sąsiada. Jeden z popularnych dowcipów opowiadał o tym, jak Polacy usiłowali doprowadzić do wybuchu konfliktu zbrojnego z Chinami. Po co? Bo żeby podejść pod nasze granice, armia chińska będzie musiała przemaszerować przez ZSRR.

Dziś nadal nie jest jasne, czy Chińczyk to wróg czy przyjaciel Polaka. A sprawa staje się paląca, bowiem z Krajem Środka i jego mieszkańcami spotykamy się coraz częściej. Ba - mamy nadzieję robić z nimi interesy na coraz większe pieniądze. I stąd pewnie zapobiegliwość niektórych rodziców. Czy aby jednak trochę nie na wyrost?

Funkcjonuje mit, że chiński (w wersji mandaryńskiej) jest najpopularniejszy na świecie, ale to nie do końca prawda. Jest językiem ojczystym największej, bo ponad 800-milionowej grupy osób, a łącznie z obcokrajowcami mówi nim około 1,2 mld. Podczas gdy liczba mówiących po angielsku (niekoniecznie jako pierwszym językiem) grubo przekracza półtora miliarda. Oczywiście nie można wykluczyć, że wobec rosnącego znaczenia politycznego i gospodarczego Chin nastąpi światowa ekspansja tamtejszej mowy, kosztem angielskiego. Ale sprawa nie jest chyba tak jednoznaczna. Popularność angielskiego w drugiej połowie XX wieku i czasach obecnych nie wiąże się z potęgą Imperium Brytyjskiego, nad którym w tym czasie dawno już zaszło słońce, ale przede wszystkim z siły amerykańskiej kultury masowej. Póki pod Szanghajem nie powstanie nowe Hollywood, a miłośnicy gwiazd chińskiego popu nie wyprą z trybun PGE Areny fanów Jennifer Lopez, angliści mogą spać spokojnie, bez obaw, że sinolodzy wyprą ich z rynku. Co nie zmienia faktu, że każdego obcego języka uczyć się warto.

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki