Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piękne przedwojenne lato. W 1939 roku byli dziećmi lub nastolatkami. Opowiadają o swoich ostatnich przedwojennych wakacjach [zdjęcia]

Barbara Szczepuła
28 sierpnia 1939 r. - plaża w Juracie. Maria de Walden (z prawej) z córką Krysią
28 sierpnia 1939 r. - plaża w Juracie. Maria de Walden (z prawej) z córką Krysią
Komandor Stefan de Walden, dowódca kontrtorpedowca Wicher, mieszkał z żoną, córką i teściową w pięknym apartamencie przy ulicy 10. Lutego w Gdyni. Morze szumiało im niemal pod oknami przez cały rok, więc wakacje spędzali w okolicach Wilna, w majątku siostry Marii de Walden.

Krokodyl na Skwerze Kościuszki

W 1939 roku nie pojechali na Wileńszczyznę, bo wojna już wisiała w powietrzu. Komandor znacznie więcej czasu spędzał na swoim okręcie niż z żoną i małą Krysią.

- Wracał do nas w sobotę wieczorem i wtedy jedliśmy razem uroczystą kolację - wspomina Krystyna de Walden-Gałuszko. - Rodzice i babcia rozmawiali oczywiście o wojnie, choć ojciec starał się nas uspokajać. Nie bójcie się, nic nam nie grozi, jesteśmy dobrze przygotowani. Ale czuło się, że sytuacja była nadzwyczajna, tato coraz rzadziej wracał do domu, zdarzało się, że aby się z nim zobaczyć, płynęłyśmy z mamą motorówką na okręt.

Jeśli jednak komandor pojawiał się w sobotę, to w niedzielę cała rodzina jechała małym fiatem Topolino, zwanym Kaczorkiem-Kubusiem, do Juraty. Był to wówczas ekskluzywny i snobistyczny kurort. Wypoczywał tam głównie stołeczny high-life, ale i gdyńska inteligencja tam bywała. Bogaci przemysłowcy, politycy, przedstawiciele elity intelektualnej i artyści rezydowali w hotelu Lido. Córka Wojciecha Kossaka, Magdalena Samozwaniec, nazwała go luksusowym statkiem pasażerskim, z którego nikt nie ma ochoty wysiadać. Jej ojciec wybudował sobie w Juracie willę. Tam malował oraz emablował piękne panie. Damy w powiewnych sukniach i wielkich kapeluszach oraz panowie w jasnych garniturach przechadzali się po kurorcie, spacerowali brzegiem morza, podziwiali widoki. Kawiarnie i restauracje były pełne. Było wesoło, miło, elegancko, wojna wydawała się czymś nierealnym… Z dedykacji na wakacyjnym zdjęciu dowiadujemy się, że Maria de Walden z córką była w Juracie po raz ostatni 28 sierpnia.

W dni powszednie mama i Krysia chodziły na spacery Skwerem Kościuszki i gdyńską plażą. Oglądamy zdjęcia Krysi na nadmuchiwanym krokodylu, i z żywą małpką, której się przeraźliwie bała i która długo śniła się jej po nocach. Pani profesor de Walden-Gałuszko opowiada o fajfach, które odbywały się w kawiarni Fangrat przy ulicy 10. Lutego. Rodzice zabierali ją tam czasem. Dostawała ciastko z lemoniadą i słuchała piosenek, które śpiewał młody szansonista. Jedną z nich pani profesor nuci mi teraz: „Był zakochany złodziej,/ okradał niebo z gwiazd./ Rabował słońcu złoto,/ a księżycowi blask./ A wszystko robił po to,/ bo chciał na pomysł wpaść/ Jak jednej małej pani/ jej małe serce skraść”. Piosenki można było zamawiać za odpowiednią opłatą i rodzice pozwolili Krysi, by poprosiła o swój ulubiony przebój. Spodobało się to muzykom. Kiedy tylko państwo de Walden z Krysią wchodzili do kawiarni, grali „Zakochanego złodzieja”.

Zabawa na gdyńskiej plaży, fot. nieznany, 1929 r.

Wystawa „Piasek, woda, moda! Dawna Gdynia na plaży” w Galeri...

Pierwszego września Wicher stoi na kotwicy na redzie portu wojennego na Oksywiu. Jest mgła. O godzinie piątej rano radio podaje wiadomość o przekroczeniu granicy polskiej przez oddziały niemieckie. Słychać głuche detonacje. Dowódca otrzymuje radiogram, że do Szwecji będą lecieć trzy polskie samoloty. Wkrótce rzeczywiście pojawiają się na niebie, widać je wyraźnie, bo mgła się przerzedza, naraz z góry na pokład leci grad pocisków z broni maszynowej. Zaskoczeni marynarze widzą czarne krzyże na skrzydłach…

W tym czasie żona komandora dojeżdża już do Wilna. Jako nowoczesna kobieta znakomicie prowadzi auto. Obok niej siedzi matka, z tyłu, na walizkach i neseserach, przycupnęła malutka Krysia. Przeciskają się zatłoczoną szosą, byle dalej od Niemców.

Polskie niebo nad Kartuzami

- Mój tata mówi, że niedługo wybuchnie wojna - popisuje się przed kolegami Stefcia Cygalska. Przyjechała na wakacje z Wolnego Miasta Gdańska. Ale dzieci, z którymi bawiła się na babcinym podwórku w Kartuzach, miały na ten temat swoje zdanie.

- A nasz tata mówi, że Niemcy oszukują, wcale nie są silni, a czołgi mają z tektury!

Nie miało znaczenia, że ojciec Stefci, Maksymilian Cygalski, pracował na kierowniczym stanowisku na Poczcie Polskiej w Wolnym Mieście i z pewnością wiedział więcej.

- Dzieci - jak wszyscy w Kartuzach - mówiły po polsku albo po kaszubsku i to było cudowne, bo nie trzeba było na ulicy zniżać głosu. Ba, można było po polsku nawet krzyczeć na całe gardło! Drzeć się po prostu! W Gdańsku nie było mowy, by w sklepie odezwać się inaczej niż po niemiecku, bo można było narazić się na afront. Nawet na podwórku bywało to niebezpieczne, zresztą mama nie pozwalała już Stefci wychodzić na podwórko od czasu, gdy pogonili ją z krzykiem chłopcy z Hitlerjugend.

Para spacerowiczów na plaży w Sopocie latem 1939 roku

"Cisza przed burzą, czyli Lato 1939 roku w Sopocie". Muzeum ...

Rodzice wyjeżdżali z Gdańska, żeby odetchnąć polskim powietrzem. Do rodziny mamy do Kartuz na przykład, albo do przyjaciół do Tczewa, gdzie można było pójść do restauracji i swobodnie pogawędzić po polsku. W poprzednich latach było inaczej. To do nich, do Gdańska przyjeżdżali krewni i znajomi, wszyscy razem wsiadali do tramwaju, który wiózł ich na plażę na Siankach. W trzydziestym dziewiątym Polacy unikali miejsc publicznych.

A u babci Anastazji Kruczyńskiej w Kartuzach było cudownie. Wolność i swoboda. Pogoda słoneczna, łąki zielone i złote łany zbóż, wianki plecione z maków i chabrów, owoce dojrzewające w sadzie za domem… Babcia nalewa wnukom kompot do dużych kubków.

Jakaż piękna ta Polska! Zwłaszcza w porównaniu z zimnym, obcym, niemieckim Gdańskiem. A ludzie jacy serdeczni.

Ale i tu dociera groza. Tata przyjeżdża z wieścią, że wojna wisi na włosku. Każe mamie zabrać dzieci i jechać do cioci Małgosi do Torunia. Tam będzie bezpieczniej. Mama przywozi z Gdańska ubrania, także zimowe futro karakułowe, a nawet balowe suknie. Piętnastego sierpnia ruszają do cioci. Małgorzata Włodek jest młodą mężatką, ale mąż szykuje się już do drogi, bo właśnie otrzymał powołanie do wojska. Trzydziestego sierpnia na pożegnanie zobowiązuje żonę i szwagierkę, by jechały do jego rodziny pod Warszawę. Im dalej od Niemców, tym bezpieczniej!

Kupują bilety na 1 września. Nad ranem nadlatują niemieckie samoloty…

Trzy dni koczują na dworcu, wreszcie udaje im się wsiąść do towarowego wagonu, po następnych trzech docierają do Włocławka, tam przesiadają się na wozy konne. Gdy nadlatują bombowce, uciekają do lasu, zostawiając walizki na wozie. Zostały w letnich sukienkach i sandałkach. Na szczęście mama wzięła ze sobą torebkę z pieniędzmi - opowiada pani Stefania Koziarowska. - Pojechałyśmy dalej…

Jej ojciec Maksymilian Cygalski dzielnie bronił Poczty Polskiej. Piątego października Niemcy rozstrzelali go wraz z innymi pocztowcami.

Czas pierwszej miłości

Hildegarda pracowała jako kreślarka w urzędzie geodezyjnym w Wolnym Mieście Gdańsku. Była gdańszczanką, jej ojciec, Kaszuba spod Żukowa, jako młody chłopak wyjechał z domu i kilka lat pracował w Essen, potem walczył w wielkiej wojnie i do Danzig wrócił w 1918 roku jako Niemiec. Był socjaldemokratą, działał w SPD. Jego żona Małgorzata była polską Kaszubką, ale gdy wyszła za mąż za Franza, też zaczęła uważać się za Niemkę. Dzieci chodziły do niemieckich szkół, w domu mówiono po niemiecku. Franzowi Szatkowskiemu, który nie popierał Hitlera, odebrano w latach trzydziestych koncesję na taksówkę, więc pracował jako kierowca w Czerwonym Krzyżu i nie powodziło mu się już tak dobrze jak wcześniej. Hildegarda musiała porzucić marzenia o studiach w Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie i musiała zacząć pracować. Na szczęście w pracy poznała Waltera. Lato ’39 to był czas pierwszej miłości. W lipcu dostała kilka dni urlopu, więc z Walterem jeździła na plażę na Sianki, spacerowała po uliczkach Gdańska. Przesiadywali nad Motławą, bo na chodzenie po kawiarniach nie mieli pieniędzy. Czasem szli do kina: Tobis albo Ufa. Pamięta, że oglądali kiedyś film z Kiepurą. O polityce nie rozmawiali. Rodzice Waltera, tak jak rodzice Hildegardy, pochodzili z Kaszub, jego ojciec czuł się Niemcem do tego stopnia, że zmienił nazwisko na niemieckie. Sporo osób tak wtedy robiło, jedni dla świętego spokoju, inni dla kariery. Jak było w przypadku rodziców Waltera, pani Hildegarda nie wie. Pamięta za to, że Walter kupił jej piękny pierścionek zaręczynowy. Myślała o ślubie, o białej sukni, choć pojawiły się problemy, bo Walter był ewangelikiem, a ona katoliczką. Wierzyła jednak że miłość wszystko zwycięży.

28 sierpnia 1939 r. - plaża w Juracie. Maria de Walden (z prawej) z córką Krysią

Piękne przedwojenne lato. W 1939 roku byli dziećmi lub nasto...

Gdy pierwszego września pancernik Schleswig-Hollstein otworzył ogień na Wester-platte, huk słychać było w całym mieście. Jednak w centrum, gdzie mieszkała i pracowała Hildegarda, nic się nie zmieniło. Rano biegła do pracowni geodezyjnej, popołudniami spacerowała z Walterem po Głównym Mieście.

Gdy dostał powołanie do Wehrmachtu - płakał, a jego matka wyzywała go od tchórzy. Przez jakiś czas stacjonował w Królewcu, kiedyś przyjechał na urlop do Gdańska i wtedy się pokłócili. O jakąś dziewczynę, z którą - jak się przypadkiem dowiedziała - spotkał się raz czy drugi w Królewcu.

Zginął potem na froncie wschodnim.

W Rosji zginął też ojciec Hildegardy i jej młodszy brat.

Pensjonat w Budrysówce

- W majątku Budrysówka nad jeziorem Narocz, które za czasów II Rzeczypospolitej było największym polskim jeziorem, a potem znalazło się w Białoruskiej SRR, gospodarowała babcia Helena Jabłońska ze stryjem Kiejstutem - opowiada mi profesor Lech Kobyliński. - Na lato zjeżdżała się tam cała liczna rodzina i mnóstwo znajomych. Okolica była piękna, a jezioro zachęcało do kąpieli i żeglowania. Pod koniec lat trzydziestych wuj Kiejstut wybudował pensjonat. Szybko stał się popularny, letników przyjeżdżało tylu, że pękał w szwach. Młodzież spała na sianie w stodole albo w „świronku”, w którym składowano zboże. Nikt nie narzekał, bo atmosfera w Budrysówce była fantastyczna. Rano wszyscy szli nad jezioro, kąpali się i pływali łódkami albo żeglowali, po obiedzie grano w brydża, dorośli i młodzież chodzili na wycieczki po okolicznych polach i lasach, młodsi bawili się w Indian i piratów naśladując bohaterów „Wyspy skarbów” Stevensona, którą wszyscy wtedy czytali.

Jak wyglądała Gdynia podczas budowy miasta i portu? Kim jest...

Do wspólnego stołu zasiadało około czterdziestu osób, a jedzenie było pyszne. Na pierwsze często podawano chłodnik z szyjkami rakowymi, bo w krystalicznie czystej wodzie jeziora raków było co niemiara. Po prostu palce lizać! Profesor wspomina też kołduny, prosięta nadziewane kaszą gryczaną z wątróbkami, bliny ze śmietaną, ryby łowione przez rybaków w Naroczy. Najlepsza była sielawa! Przy posiłkach zastanawiano się czasem, czy wojna wybuchnie, ale nie był to główny temat rozmów. Nikt nie chciał psuć sobie i innym humoru, pogoda była piękna, zabawa przednia, towarzystwo miłe.

Atmosfera w Budrysówce - pisze Lech Kobyliński w swoich wspomnieniach - była dość swobodna. W pensjonacie kojarzyły się pary, zdarzały się odwiedziny panów w pokojach samotnych pań. On sam latem 1939 roku zakochał się na zabój w Irence, córce wojewody wileńskiego, która przyjechała na wakacje z matką i siostrą. Znakomicie spisywała się na boisku do siatkówki, więc grali prawie codziennie. Niestety, po trzech tygodniach wróciła z mamą do Wilna, a obiecane listy nigdy nie nadeszły.

Ojciec Lecha, który pracował w Warszawie, w urzędzie wojewódzkim został pod koniec sierpnia wezwany do stolicy. Trzydziestego stryj Kiejstut ściągał siostrzeńca z łódki na jeziorze, bo dostał depeszę: „Leszek musi natychmiast wracać”.

Następnego dnia wieczorem był już w domu przy Hożej. Rano obudził go ojciec: wojna!

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki