Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Osiek leczy rany żołnierzy z Ukrainy [ZDJĘCIA]

Dorota Abramowicz
Z dala od frontu wraca pamięć o bólu, strachu i śmierci. Terapia 28 ukraińskich spadochroniarzy na Kociewiu odbywa się w cieniu wojny na wschodzie, upiorów historii i nadziei na przyszłość.

Jak było? Cisza. Kiedy już jestem pewna, że nie doczekam się odpowiedzi, pułkownik Pietro Potiekhin podnosi wzrok i mówi: - Strasznie.

Było ich ośmiu, gdy 20 sierpnia wyruszyli na wzgórze wesprzeć oddział ochotników. Jeden zginął. Jeden przepadł bez wieści. Trzech trafiło do niewoli. Pozostałych trzech odniosło rany. Pułkownik ocalał. Miał wstrząśnienie mózgu, porażenie lewej strony twarzy, ranę ręki, w nodze do dziś pozostał odłamek. O ciężkich walkach w rejonie Saur-Mogiły, mauzoleum, w sierpniu informowały wszystkie światowe media. Wtedy to z kotła dołżańskiego" wyrwało się ponad tysiąc ukraińskich żołnierzy, głównie z elitarnej 79 Brygady Powietrzno-Desantowej.

Pułkownik nie mówi o szczegółach. Pokazuje zdjęcia ze szpitala, fotografie z miejsca walk i młodych, uśmiechniętych ludzi w mundurach. - Nie żyje, ranny, zginął - rzuca.

Zdjęcia oglądamy w stołówce ośrodka rehabilitacyjnego Dobry Brat w Osieku. Za oknem las, jezioro, biegają wiewiórki. Sielski widok. I gdyby nie obecność 28 młodych mężczyzn, poruszających się o kulach, na wózku, z bliznami - wojna wydawałaby się jeszcze bardziej nierzeczywista.

Ukraińskich spadochroniarzy zaprosił na leczenie do Polski współwłaściciel ośrodka Mariusz Markowski. Całkiem prywatnie. - Pomysł pojawił się nagle - mówi Markowski. - Przykre, że wszyscy rzucili się pomagać wojnie, a nikt nie pomyślał o jej ofiarach. Na Ukrainie poległo już około tysiąca żołnierzy. Jeśli statystycznie na jednego zabitego przypada ośmiu rannych, to mamy do czynienia z masą cierpiących, okaleczonych ludzi. Od 20 lat robię interesy na Ukrainie, wyraźnie widzę, że kraj ten nie ma na nic pieniędzy. Pomyślałem: wszystkim nie pomogę, ale może trzeba od czegoś zacząć?

Wojna Kaleczy - to akcja charytatywna Stowarzyszenia Dobry Brat. Pieniądze na zakup protezy dla Aleksandra, sprzętu medycznego, wózków inwalidzkich dla okaleczonych w wojnie na wschodzie Ukrainy można wpłacać na konto stowarzyszenia Dobry Brat: 23 8342 0009 0003 9563 2000 0001 z dopiskiem "cele statutowe-rehabilitacja żołnierzy".

Zanim ranni spadochroniarze trafili do Osieka, Mariusz Markowski rozesłał pisma do wielu ważnych instytucji i urzędów w Polsce. Nikt nie odpisał. Na szczęście nie zawiedli przyjaciele. Każdy pomógł, w czym mógł. Potem już oficjalnie zwrócił się do ukraińskich władz o wytypowanie osób, które miały skorzystać z turnusu rehabilitacyjnego. Dostał listę 44 nazwisk, z dołączonymi historiami choroby. Skonsultował je z lekarzami i... załamał się.

- Z dokumentacji wynikało, że stan rannych jest bardzo ciężki - wspomina. - Tylko siedem osób nadawało się na podróż do Polski. Potem jednak zobaczyłem w telewizji rozmowę z pułkownikiem Potiekhinem, jednym z wcześniej odrzuconych. Zrozumiałem, że karty chorób pochodziły z początkowego etapu leczenia, gdy żołnierze trafiali do szpitali. Po weryfikacji zaprosiłem 32 osoby. Cztery z nich wymagały kolejnych operacji, więc przyjechało 28 żołnierzy. Towarzyszą im dwie psychoterapeutki wolontariuszki: Tatiana Dawidowska i Tatiana Lewaszowa.

Maksim, oddychaj głęboko

Maksim wygląda jak gimnazjalista. Drobny, szczupły 20-latek, z wilgotnym ręcznikiem na szyi. Podczas rozmowy ściska kurczowo końce ręcznika. Jeszcze niedawno miał rany od tego ściskania, teraz ręce się goją. - To z bólu - tłumaczy Tatiana Lewaszowa, psycholog. - W szpitalu powiedzieli mu, że gdy mocniej zaciskasz pięści, ból łatwiej znieść.

Maksim nie mówi, że bardzo boli go stopa. Nawet lekki dotyk powoduje koszmarne cierpienie. To prawdopodobnie skutek uszkodzenia nerwu.

- Mama nie protestowała, gdy szedłeś na wojnę?

- Mama nie żyje, a tacie powiedziałem, że ćwiczę na poligonie - odpowiada. - Nie wiedział, że byłem pod Krymem, w Słowiańsku, Kramatorsku, Doniecku.

Walczyć przestał 3 czerwca. Wjeżdżali na most, gdy jego oddział został zaatakowany przez dziesięciokrotnie większe siły wroga. Zaszli ich od tyłu, ostrzeliwali z boków. Pozostało tylko przeć naprzód.

- W piątej godzinie walk trafili mojego dowódcę, próbowałem go wyciągnąć z linii ognia, ale już nie żył - Maksim mówi jednym tchem i mocniej ściska ręcznik. Słowa padają jak salwa z karabinu maszynowego. - Pocisk przebił kamizelkę kuloodporną. Półtorej godziny później zginął dowódca brygady. Dostałem w nogę, strzaskało mi kość, ale nałożyłem opaskę, połknąłem tabletkę przeciwbólową i dalej walczyłem...

- Ręce na ręcznik, oddychaj głęboko - przerywa mu Tatiana Lewaszowa.
Maksim nabiera powietrza i kończy opowieść. Po kilku godzinach wydostali się z okrążenia. Trafił do szpitala, w ranę wdało się zakażenie. Za ostatnią walkę dostał order za męstwo.

Wiktor na YouTube

O wszystkim nie opowiedzą. Nie chcą, nie mogą. Pozostańmy więc przy faktach.

Piotr, major, wpadł w zasadzkę z ośmioma innymi żołnierzami podczas walk o Debalcewo, w obwodzie ługańskim. Kiedy wjechali na plac między domami, z dachów i balkonów rozpoczął się ostrzał. Poczuł ból, nagle zobaczył, jak jego lewa ręka zwisa na kawałku skóry i tętnicy. Wskoczył do wozu, do dziś nie wie, jak udało mu się wyprowadzić go zdrową dłonią. Przeżył. W zasadzce zginął inny żołnierz, 19-latek.

Wiktor, 23-letni starszy lejtnant, leżał w szpitalu z raną postrzałową. Pewnego dnia do sali wszedł lekarz. - Czy to ty byłeś na YouTube? - zapytał.

Skinął głową. Ktoś w Kramatorsku 16 kwietnia nakręcił komórką film i wrzucił do sieci. Ukraińscy żołnierze czterema pojazdami wjechali w pułapkę: miejsce otoczone z dwóch stron lasem, z trzeciej nasypem kolejowym. Otoczyli ich separatyści, próbowali zabrać sprzęt wojskowy. Wtedy dowódca, a zaraz za nim Wiktor wyjęli granaty i odbezpieczyli je. Po chwili to samo zrobili pozostali żołnierze. Każda próba zbliżenia się do nich mogła się skończyć hekatombą. Separatyści się odsunęli, przepuszczając wojskowych.

Potem Wiktor zdobywał lotnisko w Kramatorsku. Obrzucano ich koktajlami Mołotowa, ostrzeliwano. Lotnisko utrzymali całe trzy miesiące, w tym dwa w oblężeniu. Bez dostaw jedzenia, wody... Co tam się działo? - Nie powiem - Wiktor milknie. - Jakoś przeżyliśmy. I tylko nie pisz, że jestem bohaterem. Jestem żołnierzem.

Ślady

Choć są żołnierzami elitarnej jednostki, gdzie mogą służyć tylko osoby o dużej odporności na stres, to wojna i tak zostawia ślad.

Jakub Markowski, który pod nieobecność ojca opiekuje się Ukraińcami, spędza całe dni w ośrodku. Wysłuchuje opowieści, których nie chciałby słyszeć. Ogląda zdjęcia, których nie chciałby widzieć. I o których nie może mówić.

- Wziąłem na siebie ciężar ich historii - przyznaje. - I obecnych doświadczeń. Tam przecież, na wschodzie Ukrainy, w okolicach Doniecka toczą się walki. Niemalże codziennie dochodzą do nich informacje o zabitych i rannych, o przyjaciołach, którzy zginęli, a to wskutek wybuchu bomby kasetowej, a to kuli snajpera.

Tatiana Lewaszowa (ma doświadczenie, pracowała jako psycholog na Majdanie) opowiada, że żołnierze nie są gotowi mówić o swoich przeżyciach na zbiorowej terapii. W grupie wszyscy sprawiają wrażenie silnych, odpornych. Dlatego lepiej namówić ich na indywidualne rozmowy.

- Przed wyjazdem nagraliśmy na dyski filmy, które wszyscy oglądamy wieczorem, po zabiegach - mówi psychoterapeutka. - Specjalnie wybraliśmy lekkie komedie. Zdarza się jednak, że gdy widzą rosyjskiego aktora albo słyszą rosyjską piosenkę, proszą o przewinięcie filmu.

W ostatnią środę urodziny obchodził pułkownik Potiekhin. Z tej okazji na drzwiach stołówki zawisły kolorowe, odrysowane dłonie wycięte z papieru. Jedna z nich ma tylko trzy palce. Spadochroniarze wypisali na dłoniach życzenia dla pułkownika. Dodali swoje marzenia.

O czym marzą? - Daleko to oni nie patrzą - twierdzi Tatiana. - Tak zwyczajnie: być z żoną, dziećmi. Młodsi o ukochanych dziewczynach mówią, żenić się chcą. Rodzina jest dla nich najważniejsza.

Każdy jednak oficjalnie deklaruje, że po zakończonej rehabilitacji chce wrócić do wojska. Nawet podpułkownik Aleksander, któremu amputowano prawą nogę, mówi, że gdy dostanie protezę, mógłby pracować za biurkiem, gdzieś w sztabie.
Aleksander poszedł do szkoły wojskowej w 1997 roku, jako 17-latek. Dziś ma 34 lata, żonę, dwóch małych synków. Nogę stracił 23 sierpnia, w 23 rocznicę odzyskania przez Ukrainę niepodległości, w ostrzale pociskami typu grad, w pobliżu Doniecka. Stowarzyszenie Dobry Brat rozpoczęło zbiórkę pieniędzy na protezę dla Aleksandra. Trzeba zebrać nawet 20 tys. zł. To spora kwota, ale Aleksander jest pełen nadziei. - Chciałbym zrobić niespodziankę żonie i stanąć przed nią na obu nogach - mówi z uśmiechem.

Odzew serca

Szansa na pomoc jest. Po pojawieniu się w mediach informacji o turnusie w Osieku do Dobrego Brata zaczęli się zgłaszać ludzie dobrej woli. Niektórzy wpłacali na konto stowarzyszenia pieniądze na protezy, wózki inwalidzkie, kule, inni przywozili buty i odzież. Też potrzebne, bo część żołnierzy przyjechała do Polski bez bagażu i zapasowych ubrań.

W pomoc dla żołnierzy włączyła się Caritas Diecezji Pelplińskiej. W ubiegły piątek do Osieka trafiły przedmioty codziennego użytku oraz nowe ubrania: kurtki, swetry, podkoszulki, skarpety, bielizna, maszynki do golenia, kosmetyki, a także kule rehabilitacyjne. W środę wieczorem autobus Caritasu zabrał spadochroniarzy na koncert zespołu Golec uOrkiestra do Starogardu Gdańskiego. Dary przekazał także pomorski Urząd Marszałkowski, żołnierzy odwiedził ukraiński konsul, zbiórkę przeprowadzi też Związek Ukraińców w Polsce.

Córka Mariusza Markowskiego umówiła już Aleksandra ze specjalistami, którzy obiecują pomóc w dopasowaniu protezy. Jednak oprócz dobrych słów i czynów po ogłoszeniu informacji o pobycie Ukraińców w Osieku, pojawiły się także upiory przeszłości.

Problem pamięci

Jakub Markowski mówi, że już nawet nie czyta komentarzy pod artykułami, wszystkich listów i e-maili, gęstych od wyzwisk, w których przywoływane są zbrodnia wołyńska i brak rozliczenia Ukrainy z przeszłością. Bo co można mówić? Że ci chłopcy nie mogą odpowiadać za to, co się wydarzyło przed 70 laty? Że odnieśli rany, broniąc swojej ojczyzny? Że w tym, co się dzieje się w Osieku, nie ma nic z polityki, a dużo ze zwykłej ludzkiej solidarności?

- W czasie wojny z rąk Ukraińców mogło zginąć nawet 100 tysięcy Polaków, a z rąk Niemców 6 milionów - mówi Jakub Markowski. - Jednak Niemcom udało się rozliczyć historię, tam jeszcze dziś pociąga się zbrodniarzy do odpowiedzialności. A Ukraina ma to jeszcze przed sobą.

Zastanawiamy się, czy część komentarzy nie jest elementem prowadzonej w sieci wojny propagandowej. Kiedy zaczął się Majdan, a potem wojna na Ukrainie, internet pełen był słów wsparcia dla naszych sąsiadów. I nagle, z dnia na dzień, pojawiły się wpisy nienawistne, przywołujące dramatyczną historię. Już kilka miesięcy temu media informowały o "armii trolli" zalewających sieć antyukraińskimi komentarzami.

Tak czy inaczej, wielka polityka zagląda do ośrodka w kociewskich lasach.

- O trudnej historii trzeba mówić, ale jako o przeszłości - tłumaczy Mariusz Markowski. - Przyszłość w stosunkach między Polską a Ukrainą będą tworzyć ci młodzi chłopcy, ich rówieśnicy, rodziny. Chcę pokazać, że Polska, ich sąsiad, w takich indywidualnych kontaktach, gestach pomocy jest przyjazna Ukrainie.

Jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, w marcu 2015 roku kolejna grupa okaleczonych żołnierzy trafi na rehabilitację do Osieka.

[email protected]

ZOBACZ NASZ SERWIS SPECJALNY

WYBORY SAMORZĄDOWE 2014 NA POMORZU

Kandydaci, komitety wyborcze, zasady głosowania, okręgi wyborcze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki