Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci: Od kamienia, od noża, od bagna

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Noc, świt, dzień i zmierzch. Zima, wiosna, lato i jesień - wieczne cykle Życia i Śmierci… Śmierć jest początkiem nowego życia. Życie jest końcem ciemności.

Te myśli muszą pochodzić z Tamtego Świata. Wsączają się we mnie zupełnie mimowolnie, jak cudza dusza, jak obcy sen, jak bolesna pieszczota, o której jak najszybciej chciałoby się zapomnieć… A może są to strzępy modlitw lub któreś z zaklęć odmawianych przez moją matkę? Słowa są przecież jak ptaki - raz wypowiedziane nigdy nie giną, unosi je wiatr, unosi je woda, nie należą ani do Królestwa Życia, ani do Królestwa Śmierci. Moją matkę pamiętam jak przez mgłę: szczupłą i wysoką, ze złotymi obręczami na szyi i rękach, zawiniętą w białą, lejącą się niemal do ziemi lnianą chustę upiętą ciężką fibulą. I pamiętam te jej srebrzyste, rozpuszczone, smagające mnie po twarzy włosy - i ich słodkawy, i odrobinę mdlący zapach. Kiedyś tamta woń kojarzyła mi się ze smakiem mleka, z matczyną czułością i ze snem. Ale potem jej wspomnienie przywodziło mi na myśl już tylko jeden, jedyny dzień - moje siódme urodziny… Tego dnia rodzice oddali mnie pod opiekę piastunce, którą nazywałam Narzekającą Wiedźmą. Pamiętam, że płakałam, a moja matka tłumaczyła mi, że tak trzeba, że tak dzieje się ze wszystkimi dziećmi. I że za jakiś czas, kiedy już będę dorosła i nauczę się zaklęć, pieśni, sag, wróżb i tajemnych wierszy, ona po mnie wróci… Tak mówiła, ocierając mi łzy.

A jednak nie wróciła

Nie dotrzymała słowa. Odeszła bez pożegnania i już nigdy się tutaj nie zjawiła: ani jako Łabędź ze Złotym Warkoczem, ani jako Biała Klacz. Nie przyszła do mnie nawet pod postacią Czarnego Kruka o Czerwonych Oczach. Po prostu o mnie zapomniała. Ale ja mimo to czekałam. Czekałam na nią we wszystkie święta, nie tylko w obie Pierwsze Noce każdego roku, kiedy mieszkańcy Tamtego Świata przychodzą odwiedzać nas, ludzi żyjących na Tym Świecie. I szukałam jej wszędzie - w naszym Mieście, nad Renem i na polach za zewnętrznym wałem. Wiosną, latem i jesienią, nawet zimą, gdy ziemia robi się twarda jak skorupa orzecha, a liście najpierw krzepną w bezruchu, a zaraz potem opadają strącone podmuchem lodowatego oddechu Pani Śmierci. Błąkałam się jak Przybysz z Zaświatów albo jak któryś z tych Czarnych Ptaków, które krążą nad bitewnymi polami, zwołując poległych na Wielką Ucztę… Ale mojej matki nigdzie nie było - ani przy Wielkim Kotle, gdzie kapłanki podrzynały zwierzętom gardła, a potem z ich krwi przepowiadały przyszłość, ani w sanktuarium Straszliwego Mistrza, gdzie Wielki Kapłan otwierał czaszki obłąkanym i usuwał z ich wnętrza złe demony, ani nawet na Wyspie, gdzie składaliśmy dary Bogom Wody.

Na początku liczyłam jeszcze, że spotkam ją przemienioną w któregoś z wojennych jeńców. Przyglądałam się uważnie kobietom i mężczyznom zamkniętym w wiklinowych klatkach, zbitym w jednolitą masę, pokaleczonym, brudnym i cuchnącym odchodami… Niektórzy z nich mieli na czołach miedziane obręcze nadające ich czaszkom kształt gruszki; szarpali drewniane kraty, spluwali na ziemię i coś do mnie wykrzykiwali. Ja jednak nic z tego nie rozumiałam. Ich słowa były twarde i brzydkie. Czułam, że ci ludzie mnie nienawidzą, i że boją się umierać.

Którejś nocy jedna z tych kobiet zaczęła rodzić i krzyczała tak, że zbiegli się strażnicy. W ciemnościach nie widziałam jej twarzy. Zobaczyłam tylko, że ma długie białe włosy, podobne do tych, jakie miała moja matka. Po chwili zjawiła się kapłanka Bogini Koni i kazała wynieść ją do osobnej klatki. Tam przykryła ją skórami i dała grzanego wina. Kiedy o świcie przyszłam ponownie, klatka była pusta. Nikt nie chciał mi powiedzieć, kim była ta kobieta ani co się nią stało. I wtedy przyszło mi do głowy, że nieśmiertelne dusze znikają w Zaświatach i pojawiają się na Tym Świecie zupełnie tak jak ptaki jesienią i wiosną zjawiają się na naszych polach za Miastem. I pomyślałam też, że tak właśnie mogło być z moją matką: odeszła, więc wróci - dlatego nie mogę przestać jej szukać.

A jednak nigdy już jej nie spotkałam

I może właśnie dlatego przestałam wierzyć w czary, w proroctwa, w to, że kapłani znają język Bogów, język Wiatru, Gwiazd, Drzew, Ognia i Wody. Wtedy chyba straciłam ostatecznie wiarę we wszystko, czego nauczyła mnie Narzekająca Wiedźma. Zostałam sama, całkiem sama.

Któregoś lata, w święto Jaśniejącego Ognia, kiedy inne dziewczyny wróżyły z wody, za kogo wyjdą za mąż, ja rzuciłam do źródła bursztynowy pierścień i poprosiłam Straszliwego Mistrza, aby uczynił mnie na zawsze bezpłodną. Błagałam go, by rozerwał mnie na strzępy między gałęziami młodych brzóz, na pięć kawałków, a potem rozrzucił moje ciało na cztery strony świata, tylko głowę pozostawił w naszym Mieście, abym mogła odnaleźć drogę w Zaświaty. Prosiłam, żeby zamienił mnie w Przeklętego Żurawia, którego wszyscy omijają, żeby zrobił ze mną, co zechce, bylebym tylko odzyskała moją matkę… Ale nawet On nie chciał mnie wysłuchać.

Czuję ból rąk, nóg, całego ciała. Ale otwieram oczy… Więc jednak przyszedł dzień i światło. I dym. A jeżeli dym, to także ogień: ten Wieczny Prześladowca, Wieczny Wskrzesiciel. Przeżyliśmy jeszcze jedną noc…

„Życie i Śmierć od Ognia. Życie i Śmierć od Wody. Życie i Śmierć od Powietrza. Życie i Śmierć od Ziemi… Życie i Śmierć… Śmierć?”. Próbuję mówić tylko po to, by usłyszeć swój schrypnięty głos, by sprawdzić, czy jeszcze żyję. Płomienie oblizują omszałe bierwiona buczyny. Niewielkie, białe pająki usiłują wydostać się spomiędzy kosmatych włosków zielonego runa. Nieśmiało wysuwają patykowate nogi i zaraz cofają się, jakby zaskoczone obecnością dymu i ognia… Odważniejsze spadają w żar. W palenisku drżą ostatnie sekwencje sennych obrazów, jakieś rozmyte sceny z wczoraj, z tamtej nocy: ludzkie i końskie szczątki, ciała bez głów, bez rąk, jakieś zmiażdżone twarze, płaskie i bezbarwne, jak kamienie na dnie świętego źródła. I krew - całe jej potoki… Znowu słyszę tamto chrypienie trąb i rozkazy nawołujące do odwrotu.

Płomienie okręcają się wokół wiechcia wilgotnej trawy jak rude warkocze wokół pleców tańczącej dziewczyny. Wyżej ogień zamienia się w obłok dymu: siwy i gryzący w oczy, i gęsty jak mgła, w której znaleźliśmy schronienie, kiedy Rzymianie podpalili nasze tabory i zaczęli zabijać rannych jeńców, kobiety, starców i dzieci.

„A jednak teraz ogień oznacza życie” - myślę, siadając na posłaniu.

Na okapie pieca stoją dwa gliniane kubki, jak relikty świata, który przestał istnieć dosłownie przed chwilą. A może mieszkańcy tego domu świadomie zapomnieli o nich przed odejściem? Może liczyli na to, że tu wrócą? Albo nawet zakładali, że Wielki Marsz skończy się tak, jak się zakończył? I może właśnie dlatego nie wykonali rozkazu generała Divico i nie spalili swojej wsi?

Tuż przy mnie leży mosiężny posążek. Bóg Domowego Ogniska. Ma na piersiach pięć kamiennych kul - więc jest Nieśmiertelny, Nieskończony w Czasie i Przestrzeni, jak Księżyc, jak Słońce, jak Dusza… Więc ten dom ocalał dzięki niemu. Dlaczego go wczoraj nie zauważyłam?

Podnoszę figurę i czuję, jaka jest zimna i ciężka - martwa, bezimienna boskość, bezimienna jak rzeczywistość, o której muszę zapomnieć, i jak ta, w której będę musiała uczyć się żyć od początku.

Polana zajmują się jasnymi płomieniami. Dym ulatuje na zewnątrz przez szpary w ścianach. Tasuje się ze słonecznym światłem. W białych, rozszczepiających się na wszystkie strony smugach wirują niemal niewidoczne drobiny kurzu. Pod stropem brzęczy komar. Gdy wpada w strumień światła, jego skrzydła kreślą spirale, koła i jakieś dziwne zapętlenia, które nie przypominają żadnego ze znanych mi ornamentów. Z każdą chwilą staje się coraz żwawszy, coraz odważniejszy, jakby światło dodawało mu siły. A potem nagle znika w cieniu i mogę go jedynie słyszeć, jak zbliża się do mnie, śmiertelnie podniecony aromatem ran i krwi.

Kładę się ponownie. Przykrywam płaszczem twarz i znowu jest ciemno i cicho… I kiedy tak tulę do siebie obcego przecież Boga Domowego Ogniska, czuję, że jego zimne ciało przyjmuje moje ciepło, jakbym dawała mu życie, a on odwzajemniał mi się opieką.

Więc może to wszystko, czego nauczyłam się od kapłanów, jest jednak prawdą? Może rzeczywiście po Nocy Śmierci, jak po Nocy Zimy, następuje nowy Dzień Życia? Ale jeśli te wszystkie opowieści o cyklach odradzania się i obumierania, te sagi i proroctwa miałyby być prawdą, to dlaczego spotkał nas taki los? Czego nie dopełniliśmy, że Bogowie odwrócili się od nas? Kto z nas złamał tabu? Co ściągnęło na nas tak straszliwą klątwę?

Śmierć…

Dlaczego tak bardzo jej się boję? Czemu cierpię z powodu śmierci mojej matki? Już wtedy wiara, że dusze zmarłych odchodzą na Tamten Świat, aby wziąć udział w Niekończącej się Uczcie, wydawała mi się tak samo niedorzeczna jak to, że niektórzy po śmierci wracają na ziemię w ciałach innych ludzi. Nie mogłam także pojąć, kto dał Bogom prawo, by za nieposłuszeństwo mogli odbierać nam życie? Albo w jaki sposób topienie ofiar w rytualnych kotłach i składanie naręczy głów mogły nakłonić Ojca Rodu i Władcę Piorunów do przychylności? A kiedy dowiedziałam się jeszcze, że moja matka oddała im życie z własnej woli, aby ocalić w ten sposób nasze Miasto, zapytałam mojego ojca wprost: „Czy naprawdę wierzysz, że ofiarą z życia jednego człowieka można okupić życie innych ludzi?”.

Ojciec nie chciał ze mną na ten temat rozmawiać, mimo że naciskałam. Dopiero dwa lata temu, gdy Germanie o mało nie wdarli się do wnętrza Miasta, wydusił z siebie kilka zdań.

„Widzisz, człowiek, który odpowiada jedynie za siebie, może kierować się własnym sumieniem i własnym dobrem. Jeżeli jednak ma pod opieką innych, musi wybierać dobro ogółu. Jeśli wódz albo kapłan wykorzystuje swoją pozycję dla własnych celów, nie zasługuje na szacunek. Ten natomiast, kto dobrowolnie oddaje życie za swój lud, zasługuje na miano człowieka najwyższego honoru. I właśnie dlatego Bogowie cenią sobie najbardziej takich ludzi. Dlatego obdarzają ich lud łaską, rozumiesz?”.
Przytaknęłam ledwie zauważalnym ruchem głowy, bo tak naprawdę niczego nie rozumiałam. Próbując wyobrazić sobie potrójną ofiarę mojej matki - od kamienia, który odebrał jej myśli, od noża, który uwolnił z niej powietrze, i od bagna, które dało jej ciału wieczną przystań - czułam jedynie lęk, odrazę i smutek.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki