Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci. Sekcja mesjasza tuż przed świtem

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Opowieści nie tylko o śmierci. Sekcja mesjasza tuż przed świtem
Opowieści nie tylko o śmierci. Sekcja mesjasza tuż przed świtem Krzysztof Maria Załuski
Zdejmuje marynarkę, koszulę, jeansy, na koniec buty i skarpety. Wrzuca to wszystko na dno szafki - blaszanej, pordzewiałej, pamiętającej jeszcze czasy komuny. Odkręca wodę pod prysznicem. Strumień jest gorący, bardzo gorący, taki aż do granic bólu. A potem, dla odmiany, zimny. Puszcza go na siebie, żeby oprzytomnieć, żeby odegnać sen, by zapomnieć o dwudobowym dyżurze.

Wychodząc z łazienki Antoni mimowolnie patrzy na ścienny zegar. Czwarta. Potem na zwłoki Marka… Za dwie godziny wstanie słońce. Jego pomarańczowa, skąpana w porannej mgle korona, poderwie do życia ludzi i zwierzęta. Zbudzi ptaki, liście i kwiaty, zbudzi cały ten świat, który Marek tak bardzo nienawidził - postawi na nogi to wszystko, co go ukształtowało, co sprawiło, że stał się wielbionym przez tłumy poetą, muzykiem i aktorem. Że został politykiem. Jeszcze wcześnie… Antoni zakłada niebieski, poliestrowy kombinezon chirurga, plastikowe chodaki, ochraniacze na nogi i czepek. Stojąc przed lustrem, patrzy na swoje odbicie. Na obraz człowieka, o którego istnieniu coraz częściej zapomina: wychudzonego, podstarzałego, prawie obcego… W tym stroju nie wygląda jak sądowy chirurg, bardziej przypomina średniowiecznego mnicha albo kata na moment przed egzekucją. W lesie budzą się ptaki. Krojąc Marka, będzie słyszał ich kwilenie - z początku ciche i nieśmiałe, jakby te szpaki, wrony, jaskółki i wróble obawiały się, że słońce w ostatniej chwili się rozmyśli, i że wróci tam, skąd przyszło; albo że trup się obudzi, wstanie z sekcyjnego stołu i swoim zwyczajem, wszystkich z góry na dół, zbluzga.

„A może będą się bały, że mnie wystraszą”, myśli. „I że skalpel wypadnie mi z ręki i pokaleczę to boskie ciało mesjasza”.

Zapala papierosa i bierze dokumentację do ręki. Przerzuca kolejne kartki. Odczytuje nazwisko, imię, wstępną diagnozę zgonu. I nie może uwierzyć, ciągle nie może uwierzyć.

„Jeszcze dwa dni temu mówiłem mu, żeby zwolnił”, szepcze do siebie. „Co za debil”.

Północna strona horyzontu powoli się rozjaśnia. Niebo staje się lazurowe, niby źrenice Marka oczu na wyborczych plakatach… Antoni przypomina sobie tamto zdjęcie - tą twarz pomalowaną na biało-czerwono, jak twarz kibica, i te ślepia, szalone, niby „dwa arktyczne oceany”, jak mawiała żona Marka.

„Dwa arktyczne oceany…”, uśmiecha się, patrząc na czarno-białe, pośmiertne zdjęcie denata. A potem opiera ręce o blat biurka i przez chwilę ma ochotę podrzeć te akta, tak jakby to mogło coś zmienić, jakby w ten sposób dało się kogokolwiek wskrzesić…

„Ale przecież on sam się o to wszystko prosił, sam wziął na plecy cały ten ciężar, który go w końcu przygniótł. Może gdyby mnie posłuchał, gdybym mu to wszystko jaśniej, dobitniej tłumaczył, to może by żył”.

Znowu podchodzi do okna. Otwiera je i patrzy na zachód, na prawie pełny księżyc, dryfujący tuż nad horyzontem. Jego matowe światło wycina z nicości atramentowe wzgórza, szkli się rosą na dnie wilgotnej doliny - gdzieś tam, na jej dnie płynie rzeka, a dalej jest miasto i góry, już pewnie ośnieżone o tej porze roku… Ale tego Antoni już nie widzi, może to sobie jedynie wyobrazić, słuchając gwizdu wiatru - tego dzikiego wołania, dziwnie obcego, niczym skowyt wilka.

„Może nie powinienem był się podejmować tej sekcji? Ale przecież wiedziałem, że do tego kiedyś dojdzie. Może jeszcze nie teraz, może za rok, za dwa, ale na pewno nie za trzydzieści… Tak przecież nie da się żyć… A swoją drogą, jak on to zrobił? Jak on to, do diabła zrobił w tak krótkim czasie?”, zastanawia się, a potem przypomina sobie ostatnie spotkanie, dwa dni temu u Marka w domu. Radził mu nie jako lekarz, ale jako przyjaciel, żeby dał spokój z polityką.

„Jesteś artystą, a nie wodzem, jesteś aktorem, nie mesjaszem, wyluzuj, bo trafi cię szlag…”, prawie krzyczał… Ale Marek go w ogóle nie słuchał, potrząsał głową i uśmiechał się ironicznie. A potem odwrócił twarz do okna. Patrzył przed siebie, w przestrzeń, może na ogród, może na huśtawki swoich córek, a może na srebrny świerk - na to drzewo, które ktoś ze sto lat temu posadził przed jego domem. Ale równie dobrze mógł obserwować garaż, w którym stało czarne, terenowe BMW - to auto, które kochał nad życie, a które nie należało już do niego, bo miesiąc temu zajął je komornik.

„Być może czuł wtedy tamtą pustkę, tę nicość, która wcześniej sprawiła, że postanowił wejść w rolę mesjasza. W tę kreację, która go ostatecznie unicestwiła”, myśli Antoni. „Wtedy prawdopodobnie ostatecznie przestał się bać. I siebie, i innych… Nawet Bóg przestał mu być straszny. I to chyba właśnie wtedy poczuł, że jest zdolny zrobić wszystko, nawet zabić, aby tylko osiągnąć sukces… Ale to mogło też być coś innego. Może pogarda dla świata, awersja do ludzi, wstręt do całej tej przestrzeni wokół siebie. I do tych myśli, które kłębiły się w jego głowie od rana do nocy, których nie potrafił sobie do końca wytłumaczyć… Może to był powód? Ten nieziemski wstręt, który każe wstać i wyjść. Natychmiast…”.

„Czy ty nie rozumiesz kim naprawdę jesteś? Nie dociera do ciebie, że za chwilę staniesz się warzywem, uzależnionym od mediów niewolnikiem? Naprawdę nie rozumiesz, że bycie politykiem nie oznacza bycia bogiem. Nie uda ci się stać kimś, kim nie jesteś… Już teraz budzisz się rano i nie wiesz, skąd się wziąłeś w tym, czy tamtym łóżku. Nie wiesz, gdzie byłeś wczoraj? I nie wiesz, dokąd dziś pójdziesz. Obudź się! Obudź się chłopie!”, prosił.

Antoni wyrzuca niedopałek w ciemność. Zamyka okno, wychodzi z gabinetu, potem przekręca klucz w drzwiach. Idzie wąskim korytarzem. Pod sufitem migoczą jarzeniówki. Część z nich jest martwa, poszarzała ze starości, oblepiona pajęczynami i kurzem.

Otwiera prosektorium. Przekręca kontakt. Sodowe lampy rozbłyskują powoli, jakby potrzebowały rozpędu. Obraz jest jeszcze płaski i niewyraźny, jak czarno-biała, źle utrwalona fotografia. Wreszcie dostrzega poszczególne sprzęty: stół sekcyjny, szafki, misy i narzędzia.

Marek leży na środku pomieszczenia. Przygotowany, przykryty prześcieradłem, ze spokojną twarzą. Jakby dopiero co wyszedł z kąpieli i wypił setkę wódki: zimnej i pozbawionej smaku, niby sakrament, którego przyjęcie ma mu dać nadzieję na wymkniecie się z własnego ciała prosto w sen. Albo jeszcze dalej - w wieczność. Antoni sam chciałby się teraz napić, poczuć pieczenie w przełyku zmieniające się w ciepło, delikatne i kojące. Pewnie byłoby mu łatwiej… Nie podchodzi jeszcze do zwłok. Wychodzi do sąsiedniego pomieszczenia i zapala papierosa.

Postanawia, że zrobi to tak, jakby Marek był mu całkiem obcy, jakby nic o nim nie wiedział i musiał badać to ciało centymetr po centymetrze, aby wytropić zło, to coś, co zabiło tego człowieka. Będzie analizować tak, aby po istnieniu wątpliwości nie pozostał najmniejszy nawet ślad…

Po obu stronach sekcyjnego stołu stoją kamery. Na ścianie wisi zegar. Mija piąta. Za godzinę zjawi się prokurator, sędzia i biegli lekarze. Nad lasem zaświeci słońce. Rozpocznie się nowy dzień.

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki