Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mirosław Hermaszewski: Kosmonaucie życie inaczej smakuje

Ryszarda Wojciechowska
Z generałem Mirosławem Hermaszewskim, jedynym polskim kosmonautą - rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Mieliśmy wielu premierów, kilku prezydentów ale Polaka, który był w kosmosie, nadal mamy tylko jednego. Pan ma świadomość tej wyjątkowości?

Przy całej swojej skromności - mam. Chociaż różnie z tym bywa, zwłaszcza kiedy widzę polityków, którzy chcą zabłyszczeć przy czyimś nazwisku. A to nie zawsze jest przyjemne. Ja sam miałem taką sytuację. Ale wybaczam tym, którzy chcieli zabłyszczeć, bo wiem, że za jakiś czas nikt nie będzie pamiętał, kim ci politycy byli. Przepraszam, że tak zacząłem od narzekania.

Gdyby Pan dzisiaj poleciał w kosmos jako pierwszy Polak, byłby Pan celebrytą numer jeden. Ale Pan poleciał przed trzydziestu laty z Rosjanami.

Nikt inny nie zaproponował. Ale wracając jeszcze do polityków, muszę o tym powiedzieć, pewien prezydent chciał mnie nawet pozbawić stopnia wojskowego i emerytury. Wtedy jeszcze żył Stanisław Lem. Bardzo się tym faktem oburzył, mówiąc, że gdyby Hermaszewski poleciał francuską albo amerykańską rakietą, to pewnie byśmy go bardziej lubili.

Gorzkie.

Już nie dla mnie. Bo ja czuję sympatię i szacunek ludzi. A te słowa odnoszą się do tych, którzy nie potrafią pewnych spraw zrozumieć. Nie chcę tu czynić jakichś analogii, ale mamy takiego Polaka, którego ceni cały świat, profesora Wolszczana. Gdzieś tam w młodości coś mu się przydarzyło, nie pamiętam co. I temu wybitnemu astronomowi wyciągnięto tę starą historię, obrażając tym samym i piętnując w jakimś sensie. Wyjechał z kraju. A my ponieśliśmy stratę. Bo straciliśmy naukowy brylant. Ale ktoś chciał na jego nazwisku zaistnieć. I też już nie pamiętamy kto.

Wolę jednak uciekać do gwiazd. Bo to jest przyjemniejsze. Czego Pan się o sobie w kosmosie dowiedział?

Kiedy się pochodzi ze skromnej i biednej rodziny, kiedy się dobrze wie, co to głód, a tu raptem trafia się do takiego świata, to człowiek myśli: ja chyba na to nie zasłużyłem.

Tak Pan rzeczywiście myślał?

Tak, bo ja nie zawsze byłem chłopcem wszystkim życzliwym. W szkole miałem niespecjalną posturę. I ci bardziej wyrośnięci próbowali mnie sobie podporządkować. Ale ja pomyślałem wówczas - nie dam się. Ja wam czym innym zaimponuję. Pokażę, że będę od was mądrzejszy.

Czyli pchała Pana ambicja?

Chyba bardziej chęć dorównania im. Nie mogłem fizycznie, to chciałem intelektualnie być lepszy. Kiedy zdałem sobie sprawę, że to faktycznie ja jestem w kosmosie, pomyślałem, że po powrocie będę lepszy. Że jeśli komuś wcześniej zrobiłem krzywdę, to będę ją chciał naprawić. Po takiej misji chyba każdemu kosmonaucie życie inaczej smakuje. Człowiek zaczyna z tej kakofonii życia wyławiać lepsze akcenty. Poza tym, jeśli się spojrzy na ten uporządkowany kosmos, na tę piękną, błękitną Ziemię...

Czytaj także: Kto na nowego szefa MFW? Tusk proponuje Balcerowicza

On jest uporządkowany?

Jest. Tylko to wy czasami mówicie: ale kosmos, co za chaos. Gdyby to był chaos, kosmos by nie istniał. Nie byłoby tego ruchu, tej harmonii. Z tego ruchu i tej harmonii wynika też filozofia kosmosu. My gdzieś tam jesteśmy. Kim jesteśmy w tym bezmiarze? Co się okazuje, jeśli się dobrze w to wgłębić? Że my wszyscy jesteśmy, jeśli nie dziećmi, to na pewno braćmi gwiazd. Bo każda gwiazda zbudowana jest przede wszystkim z wodoru. A pierwiastki, z których my jesteśmy zbudowani, są rezultatem reakcji termojądrowej zachodzącej w gwiazdach. Czyli składamy się z tego samego. Jeszcze raz wracam do tej pięknej, błękitno-białej Ziemi. Jak się na nią spogląda z tak wysoka, to ten błękit, ta forma budzą zaufanie. Gdyby leciał nad nią jakiś kosmiczny wędrowiec, pewnie pomyślałby, że tu muszą mieszkać same dobre istoty. Więc skoro ja tam byłem i to widziałem, przyrzekłem sobie - muszę taki być. A przynajmniej postarać się być dobrym. Ominęła mnie też szczęśliwie choroba gwiezdna, czyli sukces nie uderzył mi do głowy.

Jak to się stało, że sukces Panu nie uderzył do głowy?

To dzięki temu, co wyniosłem z domu.

Podobała mi się ta historia z mamą. Kiedy się łączyliście podczas Pana pobytu w kosmosie...

Mama mi powiedziała: jesteś moim bohaterem, jestem z ciebie dumna. I mnie się, po prostu, wtedy głos załamał. Mamo, to nie ja jestem bohaterem, tylko mama - powiedziałem. To była scena, którą ludzie zapamiętali bardzo dobrze. Ale kiedy film o locie robiła "Czołówka", jeden z ważnych ludzi kazał to wyciąć. Wiedział, że to nagranie widziałem. Wezwał mnie i powiedział: wiecie, to taki osobisty akcent, nikomu niepotrzebny, więc to wyrzuciliśmy. Co miałem powiedzieć? Ja byłem wtedy taki (pokazuje palcami), a on był wielki.

Przez lata ukrywał Pan, że ojca zabili Ukraińcy. W oficjalnym życiorysie było, że Niemcy.

Nie powiem, że nie wolno było mówić, ale gdybym był wtedy szczery, to pewnie nigdy bym nie został wojskowym. Nie dostałbym się do Szkoły Orląt w Dęblinie. Już nie mówiąc o locie w kosmos. Wie pani, kiedy to po raz pierwszy wypłynęło? Po moim przylocie, do mamy zjechały tabuny dziennikarzy. I zaczęło się przepytywanie. A mama już miała swoje lata i powiedziała szczerze, że to Ukraińcy zabili i że mordowali w sposób wyjątkowo okrutny. Ta wypowiedź mojej mamy, ukazała się po latach w broszurze na temat historii stacji Salut 6.

Twierdzi Pan, że od kosmonauty wymaga się bardziej rozwagi niż odwagi.

Odwaga musi być. Chociaż ja wolę to nazwać motywacją. W tym pionierskim okresie kosmonautami byli przeważnie lotnicy i to samolotów odrzutowych. Dopiero potem lecieli dziennikarze, lekarze i tak dalej. Dlaczego lotnicy? Bo mieli predyspozycje fizyczne i psychiczne, rozumieli przestrzeń i wiedzieli, co to jest niebezpieczeństwo, a także jak zarządzać ryzykiem rozważnie w stanie silnego stresu. Kosmos lubi czterdziestolatków. Proszę zauważyć, że tam nie wysyła się ludzi bardzo młodych. Tylko takich już z mocną trzydziestką na karku. Bo taki człowiek ma już sporą wiedzę, dystans do wielu spraw i inaczej kocha życie.

Zna jego cenę?

Tak. Dlaczego do armii biorą ludzi młodych, jeszcze przed dwudziestką? Dlatego, że oni jeszcze nie znają życia. Że go wystarczająco nie cenią. Myślą, że są nieśmiertelni. Ja w ich wieku też tak myślałem. Dają takiemu karabin, mówią idź i strzelaj. I on to robi. Dopiero jak mu coś odstrzelą, to on krzyczy: mamo... Mamo krzyczy każdy z nas, bo matka to największy skarb. Gdyby nie ona, to my byśmy pomarnieli. Dlatego w mojej książce tak mocno rozpisałem się o mamie.

Ładnie Pan mówi o mamie. I wzruszająco.

Wie pani, jak jestem we Wrocławiu, to zawszę zajrzę na jej grób. I proszę, żeby mi parę rzeczy wybaczyła. Że może jej za mało czasu poświęcałem, niż powinienem. Ale to była jedyna matka, która miała dwóch synów generałów i to pilotów, w dodatku obu pilotów samolotów myśliwskich.

Pan fantastycznie wygląda jak na emeryta. To ten tydzień w kosmosie tak zakonserwował?

Pani jest miła, ale jestem taki nieostrzyżony teraz i "łachmaty" jak mój wnuk. Widziała pani jego zdjęcie? (pokazuje w telefonie fotkę słodkiego bobasa). To Staś, na drugie ma Neil. Mam też trzy wnuczki 19-letnią Julię, 5-letnią Amelię i 3-letnią Emilię. Staś Neil ma osiem miesięcy.

Neil to na cześć...

Tak, dobrze pani myśli, Neila Armstronga. Tego, który zrobił mały krok, tak wielki dla ludzkości. 21 lipca 1969 roku stanął na Księżycu. Staś urodził się wiele lat później, ale też 21 lipca. Pamiętam, że tamto lądowanie oglądałem na żywo. I nawet mi przez myśl nie przeszło, że życie mnie jakoś z nim i kosmosem zwiąże.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki