Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki: Maria Nurowska i jej „Niemiecki taniec”. Zły to pisarz, co własne gniazdo kala

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Maria Nurowska, „Niemiecki taniec”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2000
Maria Nurowska, „Niemiecki taniec”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2000 arch.
Maria Nurowska należała do najpoczytniejszych polskich powieściopisarek. Wydała prawie 40 książek. Wiele z nich stało się bestsellerami i doczekało tłumaczeń na inne języki. Do najbardziej znanych powieści należą: „Hiszpańskie oczy”, „Rosyjski kochanek”, „Mój przyjaciel zdrajca”, „Sprawa Niny S” i „Nakarmić wilki”. Już po tytułach widać, że nie była to literatura klasy „premium”. Czytając „Niemiecki taniec” można odnieść wrażenie, że jest to książka z tezą. I to mocno naciąganą.

W przedmowie do swojej powieści z 2000 roku Maria Nurowska pisała, że inspiracją do jej stworzenia stała się historia opowiedziana w pociągu przez nieznaną kobietę. Kobieta ta, wkrótce po zakończeniu II wojny światowej, jako Niemka, została postawiona przez Polaków pod pręgierzem, na rynku jednego z pomorskich miasteczek. Stała tam przez trzy dni, naga, przykuta łańcuchem do studzienki, z tablicą z napisem: „Heil Hitler” na szyi. Ta właśnie historia miała skłonić Nurowską do napisania „Niemieckiego tańca”.

Historia, którą Nurowska miała rzekomo usłyszeć od współpasażerki, jest zupełnie nieprawdopodobna. Trudno byłoby w nią uwierzyć, nawet jeśli ta Niemka, w czasie okupacji, porządnie dała się we znaki mieszkańcom miasteczka… Czytałem relację jednego z więźniów niemieckiego obozu w Stutthof, który pisał, jak w lutym 1945 roku jego kolumna gnana pod eskortą esesmanów na zachód, została doścignięta przez radzieckich czołgistów. W kolumnie byli ludzie głodni, chorzy, zmaltretowani, bliscy śmierci. Mimo to, gdy żołnierze radzieccy zaproponowali, aby sami rozprawili się ze swoimi prześladowcami, nie zgłosił się ani jeden ochotnik. Nikt nie chciał z więźnia przeistoczyć się w kata. Ostatecznie to Rosjanie rozstrzelali obozowych strażników.
Ludzie nie są tak okrutni, jak to się zdaje pani Nurowskiej. Wysiedlani z terenów przypadłych po wojnie Polsce Niemcy wiele wycierpieli. I to jest fakt, z którym nie mam zamiaru polemizować. Jednak znacznie częściej, niż z nienawiścią, spotykali się ze współczuciem, zajmujących ich domy osadników. Zbrodni dopuszczali się za to żołnierze prącej na zachód Armii Czerwonej. Masowo gwałcili kobiety, mordowali cywilów i jeńców, palili wsie i miasta. Akty przemocy ze strony przybyłych w ramach zasiedlenia Polaków mogły się oczywiście zdarzyć - w każdym społeczeństwie trafiają się sadyści i zwyrodnialcy - nie było to jednak zjawisko powszechne, a jego generalizowanie jest zwyczajnie kłamstwem.

Nurowska swój opis uczyniła jeszcze bardziej drastycznym, przenosząc akcję powieści na jesień 1946 roku, czyli półtora roku po wojnie! Jej bohaterka przekrada się pieszo z Pomorza Gdańskiego do Niemiec z maleńkim dzieckiem. Bez pieniędzy, bez jedzenia. Przyłapana przez polskie chłopki na kradzieży paru marchwi z ogródka omal nie zostaje przez nie zakatowana na śmierć. A potem - właśnie jak tę kobietę z pociągu - milicjanci wystawiają w miasteczku nagą, na widok publiczny, z hańbiącą tabliczką na szyi.
Lew Tołstoj w genialnej powieści „Wojna i pokój” opisał wydarzenia rozgrywające się kilkanaście lat przed swoim urodzeniem.
Wyszła z tego epopeja, jakże cudownie przedstawiająca ówczesną Rosję i wojny napoleońskie. Nurowska urodziła się w 1944 roku na Suwalszczyźnie, zatem nie mogła czasu II wojny światowej poznać z autopsji.

Nie powód to jednak, aby „Niemiecki taniec” był jednym ciągiem nonsensów. Wystarczyłoby poczytać ówczesną pra-sę, pamiętniki, porozmawiać z żyjącymi świadkami.

Ignorancja autorki wobec tamtych czasów jest przerażająca. Miasteczko Susz, Nurowska umieściła w Polsce przedwrześniowej, w dodatku gdzieś nad morzem!

Na polu bitwy, w tydzień po jej zakończeniu, leżą rozkładające się „stosy trupów ludzkich i końskich”… Mogę uwierzyć, że Hannibal po bitwie pod Kannami nie pochował poległych, rzymskich legionistów. Nie uwierzę jednak, że żołnierze Wehrmachtu we wrześniu 1939 roku zostawili swoich kamratów psom na pożarcie.

Z podobnymi bredniami czytelnik spotyka się w tej powieści co krok. W wątku afrykańskim (bo i tam autorka zapędziła jedną ze swych bohaterek) odnajdujemy stwierdzenie, że rdzenni mieszkańcy tego kontynentu panicznie boją się tygrysów. A tygrysy, jak wiadomo żyją w Azji, a nie w Afryce. Dlaczego wydawnictwo W.A.B. nie skorygowało błędów autorki, tego nie wiem. A przecież wystarczyłoby zajrzeć do pierwszej z brzegu encyklopedii.

„Niemiecki taniec” jest knotem pod każdym względem. Stylistycznie i kompozycyjnie. Nie ma w nim niczego, co mogłoby przykuć uwagę czytelnika, zauroczyć go wartką treścią lub walorami poetyckimi. Ot, zwykła książka napisana gazetowym stylem, do tego jakby na zamówienie. Gdyby to był chociaż zwyczajny romans, wyciskacz łez, który czyta się w tramwaju, jadąc do pracy, a potem zostawia na siedzeniu, to byłoby pół biedy… Ale nie, ponieważ autorka ma ambicje polityczne i próbuje oceniać nawet polskiego papieża. Robi przy tym z Jana Pawła II pajaca, który: „siedzi na bębnie obitym lamparcią skórą, w pióropuszu na głowie i w pelerynie z małpich skór, w jednej ręce trzyma tarczę, w drugiej oszczep”.

Od 1989 roku mamy w Polsce wolność słowa. Niestety, jest to również wolność kalania wszystkiego, także własnego gniazda. Być może Nurowska sądziła, że im dotkliwiej obsobaczy swoich rodaków, w tym nasz największy autorytet, jakim jest Ojciec Święty Jan Paweł II, tym chętniej jej książkę wyda, któraś z niemieckich oficyn. Może do takiej narracji namówiło ją wydawnictwo, związane blisko z „Gazetą Wyborczą”? Nie mam pojęcia, ale wyraźnie widać, że Nurowska pisząc, przymierzała się do podboju niemieckiego rynku. Świadczyć o tym może notka na obwolucie: „Niemiecki taniec, to pierwszy tom nowego cyklu powieściowego Marii Nurowskiej”.

To, że niemieckojęzyczny rynek czytelniczy, będący trzykrotnie większy od polskiego, może być swoistą przepustką do „światowej sławy”, jest już chyba wiedzą powszechną. Na opisywaniu polsko-niemieckich relacji „karierę” za Odrą próbował robić niejeden polski pisarz i… pisarka. Literatura taka nie służy jednak oczyszczeniu atmosfery. Jest za to „wodą na przysłowiowy młyn”, dla wszystkich, którzy pragną relatywizować winę za wybuch II wojny światowej i zbrodnie z nią związane. Jest „miodem na serce” także tych, którzy chcą widzieć w Polakach odpowiedzialnych za wypędzenia, klęskę Niemiec, a najlepiej jeszcze za Holokaust i pogromy wszelkich mniejszości.

Powieść „Niemiecki taniec” ocalała na mojej zakurzonej półce zapewne tylko dlatego, że nie mam w zwyczaju wyrzucać książek. Nie polecam jej jednak nikomu, bo to szmira absolutna.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki