Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Gach: Neokatechumenat to nie grupa terapeutyczna [ROZMOWA]

Tomasz Słomczyński
Jerzy Gach: Do wielu ludzi nie przemawia tradycyjna wiara, nie przemawia najświętszy sakrament ani to, że trzeba być miłym dla księdza, dla biskupa...
Jerzy Gach: Do wielu ludzi nie przemawia tradycyjna wiara, nie przemawia najświętszy sakrament ani to, że trzeba być miłym dla księdza, dla biskupa... Przemek Świderski
Czym jest, a czym nie jest chrześcijaństwo - z Jerzym Gachem, który od 25 lat należy do wspólnoty neokatechumenalnej, uważanej niekiedy za sektę, rozmawia Tomasz Słomczyński.

Kto jest dla ciebie najważniejszy?
Nie rozumiem. Co masz na myśli?

Zadałem ci proste pytanie.
Jeśli tak stawiasz sprawę - to Bóg. Bóg jest dla mnie najważniejszy.

Ile czasu w tygodniu poświęcasz na modlitwę?
Półtorej godziny dziennie. Są okresy, kiedy dwie godziny i więcej.

Jak można tak funkcjonować?

To nie jest tak, jak myślisz, że jak się do czegoś zapisałem, to muszę to robić. W którymś momencie, dzięki wspólnotom neokatechumenalnym, zacząłem chodzić na liturgię, gdzie Słowo Boże jest takie żywe...

Co to znaczy, że jest żywe? Jak wy to robicie, że Słowo Boże jest przejmujące? Znamy przecież od dziecka te wszystkie powiastki, że szedł sobie Jezus i zrobił to czy tamto. I nagle to ma być przejmujące?
Zupełnie inaczej to jest odbierane w małej wspólnocie.

Wasza wspólnota to jest grupa terapeutyczna? Każdy wstaje i mówi: a ja jestem taki, a ja jestem inny, ja w życiu zrobiłem coś takiego, a ja coś innego.
Nie, to nie jest grupa terapeutyczna. Ludzie we wspólnocie się znają, mają do siebie zaufanie, mają większą śmiałość, żeby mówić szczerze. W kościele masowym, gdzie jest 200 osób na mszy, ludzie tego nie zrobią. Natomiast kiedy jesteś w grupie, w której się czujesz bezpiecznie, możesz powiedzieć o tym, że Słowo cię dotknęło. A jeśli cię dotknęło i o tym powiesz, wtedy być może ktoś pomyśli: o, faktycznie - to niesamowite, ja też widzę, że to mnie dotknęło. Czy to jest terapeutyczne? Zapewne psycholog tak by to określił. Ale to nie jest takie proste. Jest jeszcze coś, czego się nie da porównać z grupą terapeutyczną. To jest obecność Ducha Świętego.

Kiedy chodzę rano z psem na spacer, to widzę często takiego człowieka, który klęczy w parku i się modli. Dziwak. O tobie czytelnik pomyśli: ale dziwak ten Jerzy Gach.
OK, ale powiedz mi, czy ja komuś czynię jakąś krzywdę. Powiedz mi, dlaczego ja mam się teraz zastanawiać, co ludzie sobie myślą. Mam się zastanawiać nad tym, że jakiś sąsiad pomyśli, że jestem świrem, fanatykiem? To jest bez sensu.

Jak jesteś traktowany w pracy?

Jestem informatykiem, więc ze mną generalnie raczej młodzież pracuje. Mam wrażenie, że mają zupełnie mylny obraz, że ja jestem jakiś święty. Ciągle im mówię, że ja to robię dlatego, że mi to pomaga być spokojnym, zadowolonym i tak dalej. Jeden kolega codziennie obżera się serem, a w piątek zawsze kiełbasą. Takie mam czasami wrażenie, że to jest demonstracja piątkowa.

I co mu mówisz?
Mówię: ty się mną nie przejmuj. Gdybym ja miał tylko takie grzechy jak jedzenie w piątek kiełbasy, to naprawdę Pan Bóg byłby ze mnie zadowolony.

Tyle czasu spędzasz w kościele, więc pewnie jest z ciebie zadowolony.
Ja nie wiem, kto jest w oczach Boga lepszym człowiekiem - czy taki działacz kościelny, a właściwie słaby mąż i słaby ojciec, czy może lepszy jest ktoś, kto w ogóle nie jest działaczem kościelnym, ale ma wiele miłości do swoich bliskich. Ten drugi może dla mnie być przykładem kogoś, kim ja nigdy nie byłem. I zawsze porusza mnie to, że tak spontanicznie ludzie potrafią sobie okazywać miłość w rodzinach, czego ja nie robię... I dlatego nigdy nie chciałbym występować w roli kogoś, kto chce przypinać sobie medale kościelne.

Jest wiele dróg do osiągnięcia świętości?

Oczywiście, że tak! I wcale nie musi być tak, że ten, kto jest najbardziej głośny, jest najbardziej święty. To jest tak jak z faryzeuszem, który jest blisko Boga, ale może sobie z tego bycia blisko Boga zrobić coś obrzydliwego, zrobić taki pomniczek dla siebie. I wtedy to nie ma już nic wspólnego z pójściem drogą Boga. Z czegoś chwalebnego można budować sobie pomnik. Myślę, że bardzo często jest odwrotnie - ktoś, kto jest najbardziej cichy, niewidoczny, nawet taki... potocznie patrząc - zły katolik...

Opuszczający msze...
Tak, może tak być, że ktoś taki dla Boga jest bardziej święty niż ten, który głośno się deklaruje. Chrystus przyszedł do grzeszników, nie przyszedł do tych, którzy są "fantastyczni". Jeśli ja wiem, że jestem grzesznikiem, to Chrystus może do mnie przyjść, jeśli ja wiem, że jestem "fantastyczny", to po co takiemu "fantastycznemu" typowi Chrystus? W ogóle niepotrzebny.

Ty przeszedłeś nawrócenie. Jak to było?
Było kilka momentów. Jeden z nich - wtedy, kiedy coraz bardziej angażowałem się w harcerstwo, coraz bardziej się odsuwałem od żony, a rodzina stała się fikcją. Widząc to, moja żona weszła do wspólnoty neokatechumenalnej i zapraszała mnie, żebym tam chodził. Chodziłem w gruncie rzeczy tylko dlatego, żeby się z niej pośmiać, żeby zobaczyć, jakie głupie są tam pieśni, jakie głupie są wprowadzenia i jak głupio ludzie się zachowują. Potem wieczorem jej to wszystko mówiłem, a ona płakała i była strasznie zraniona. Tak to trwało. Aż któregoś dnia udałem się z nimi na wyjazd i zapytali mnie, czy bym chciał u nich być. A ja... Nie wiem, dlaczego, a był to Dzień Zesłania Ducha Świętego, powiedziałem, że tak. A potem pomyślałem sobie: co ty gadasz, przecież miałeś powiedzieć, że nie. Ale pomyślałem sobie: "dobra, skoro już powiedziałem, że tak, to jeszcze pobędę z nimi tydzień, dwa, pochodzę, a potem się jakoś dyskretnie wypiszę". No i tak się złożyło, że się już nie wypisałem. Odnoszę wrażenie, że modlitwy mojej żony spowodowały, że Pan Bóg pociągnął mnie wbrew mojej woli.

Kopnął cię w tyłek?
Dokładnie tak. Ja przecież byłem ostatnią osobą, która chciała się do czegoś takiego zapisać.

Nawrócenie jest łaską, którą się otrzymuje bezinteresownie, czy też nagrodą za pracę?
Myślę, że jest łaską.

To w takim razie możemy nic nie robić, spokojnie czekać: albo łaska spłynie, albo nie spłynie. Bo przecież i tak nie mamy na to wpływu.

Chyba jest trochę inaczej. Nie masz wpływu na to, w jaki sposób ta łaska się objawi. Natomiast masz wpływ na... Chodzi o wołanie do Pana Boga. Gdy jesteś zmęczony w sytuacji życiowej pustki, możesz wołać: Panie Boże, mam pieniądze, mam fajną żonę, fajne dzieci, ale czuję pustkę, która powoduje, że nie jestem szczęśliwy...

A jak nie czuję żadnej pustki?
To nie wołasz. Jak jesteś szczęśliwy, to po co masz wołać do Pana Boga?

Ale wtedy nie chodzę do kościoła.
OK. Widocznie nie czujesz potrzeby Boga, co mam ci powiedzieć...

A potem pójdę na Sąd Ostateczny i będę się w piekle smażył.
Patrzysz na to w sposób dramatyczny... (śmiech). Uważam, że Bóg stworzył każdego z nas z miłości, żebyśmy byli ludźmi zadowolonymi, szczęśliwymi. Żebyś mnie dobrze zrozumiał - ja nie myślę, że Panu Bogu chodzi o to, że jeśli nie będę się starał, to pójdę do piekła, a jeśli się będę starał, to pójdę do nieba. Mnie się bardzo podoba taka historyjka, która dokładnie oddaje, o co tu chodzi. Brzmi tak: Przychodzi działacz kościelny, dobry mąż, człowiek uczciwy, do nieba, no i święty Piotr w bramie go wita. A on mówi: To jestem ja, Kowalski, chyba wszyscy wiecie, kim jestem... Święty Piotr kiwa głową, nic nie mówi.- Co byś chciał? - pyta święty. - No jak to co? Do nieba iść.- Ale to trzeba sto punktów mieć, żeby wejść. - Dobra, co mam zrobić, żeby je mieć? - Opowiedz, jakie są twoje zasługi, to zobaczymy. - Dobra, zaczynam. Byłem bardzo dobrym mężem, ojcem... - Super. Pięć punktów. - Jak to? Za całe moje życie tylko pięć punktów? - Tak. Mów dalej. - Głosiłem wspaniałe rekolekcje, katechezy we wspólnotach... - No dobra, masz jeszcze pięć, razem dziesięć. - Dawałem jałmużnę czasami. - Niech ci będzie jeszcze dwa punkty. Masz 12. - No sam nie wiem, jeszcze... Jechałem kiedyś kolejką, ktoś chciał popełnić samobójstwo... Rozmawiałem z nim godzinę! - Masz jeszcze dwa punkty, razem 14, niech ci będzie. - No i to wszystko? - Sam widzisz, że nie masz stu punktów. - Jezu, ratuj! - Sto punktów, wchodzisz.

Co chcesz przez tę historię powiedzieć?
To, że gwarantem mojego nawrócenia jest Jezus. Nie ja, nie moje zasługi. Nagle odkrywasz, że Pan Bóg kocha taką gnidę jak ty, za darmo. Nie dlatego że się staje mniejszą gnidą, tylko dlatego że stworzył ją z miłości.

To dlaczego, jak idę do kościoła, to słyszę od księży, że obowiązkiem chrześcijanina jest chodzenie na msze?
Kościół ma rację, bo próbuje wołać do ludzi, których trzeba przymusić. Mnie też się czasem nie chce iść do kościoła, ale wiem, że muszę, i idę, i potem mówię, że dobrze, że jest ten obowiązek, bo dzięki niemu znowu przeżyłem spotkanie z Bogiem.

A jeżeli w kościele nie przeżywam spotkania z Bogiem?
Niestety, to jest ten odwieczny problem Kościoła wielkiego, masowego. Kiedyś większą rolę odgrywała tradycja, dziś jesteśmy wolni, bardziej świadomi wielu rzeczy, mamy różne poglądy i do wielu tradycyjna wiara nie przemawia, nie przemawia najświętszy sakrament ani to, że trzeba być miłym dla księdza, dla biskupa...

Kompletnie nie przemawia. Myślę, że do 80 procent mojego pokolenia nie przemawia.
Dokładnie, ja też myślę, że tak jest.

No to skoro Pan Bóg mnie kocha, jak mówisz, to po co ja mam się poprawiać?
Nie musisz się poprawiać. Ktoś ci mówi, że masz się poprawiać?

Oczywiście. Kiedy idę do kościoła, to słyszę, że muszę nad sobą pracować, mówią mi, co mam robić, a czego nie robić.
To nie jest chrześcijaństwo.

Jak to?
Chrześcijaństwo jest dobrą nowiną.

To czym jest to, co ksiądz mówi mi w kościele?
To jest moralizm, powtórzę: to nie jest chrześcijaństwo. To jest jakaś paranoja.

Występujesz przeciwko armii ludzi Kościoła, księżom, którzy grzmią z ambony: nie jedz mięsa w piątek!
Może są ludzie, którym to pomaga. Mnie to nie pomaga. Dla mnie to się okazało rzeczą, która powodowała pustkę, która powodowała odwrócenie się od Kościoła. Natomiast kiedy usłyszałem, że Bóg kocha mnie za darmo, jakby na wejściu, na starcie, że nic nie muszę robić, żeby mnie kochał, to pomyślałem - kurczę, to jest chrześcijaństwo! Bo ja zawsze jestem fajny!

Grzechu nie ma?
No właśnie, nie można przeginać w drugą stronę. Bo grzech, zdeptanie pewnych zasad Boga rani człowieka. Mój własny grzech mnie rani, bo zabija we mnie Ducha Świętego, zdolność otwierania się na Boga. I w tym sensie grzech jest głupotą.

Neokatechumenat - papieskie wsparcie i kontrowersje

Neokatechumenat jest ruchem odnowy religijnej, funkcjonującym w Kościele katolickim. Nie są dostępne statystyki świadczące o tym, ilu dokładnie zrzesza członków wspólnot. Mówi się o 20 tys. wspólnot na świecie, przyjmując, że jedna wspólnota skupia około 30 członków. Daje to obecnie liczbę 600 tys. osób. W Polsce jest około 600 wspólnot, liczących 15-20 tys. członków. W Trójmieście zaś istnieje 35 wspólnot.

Założycielem ruchu neokatechumenalnego był Kiko Argüello, hiszpański artysta malarz, który w połowie lat 60. zamieszkał w slumsach Madrytu, dokładnie - w budynku, w którym mieszkały bezdomne psy.

- Kiedyś w Kościele był katechumenat [przygotowanie do chrztu - przyp. red.] przed chrztem, by ludzie, przyjmując chrzest, mieli wiarę. Teraz często człowiek ochrzczony nie ma wiary. Potrzebny więc jest neokatechumenat, czyli katechumenat pochrzcielny - tłumaczą członkowie wspólnot.

W ruchu kładzie się akcent na tzw. trójnóg: słuchanie i rozumienie słowa Bożego, eucharystia jako spotkanie z żywym Chrystusem i szukanie relacji z innymi osobami we wspólnocie - bo miłość do Boga łączy się z miłością do ludzi.

Obecnie w Polsce i na świecie trwa gorąca dyskusja, czym w istocie jest neokatechumenat. Nie brakuje głosów oskarżających "neonów" o herezję. Na forach internetowych znaleźć można wpisy byłych członków wspólnot, wskazujących, że ruch neokatechumenalny ma wiele wspólnego z sektą.

W niektórych krajach powstają stowarzyszenia osób poszkodowanych przez neokatechumenat. Nie zmienia to jednak faktu, że ruch powstał w łonie Kościoła, że tam też funkcjonuje, deklarując całkowite posłuszeństwo Watykanowi i biskupom. Przez samych papieży natomiast jest traktowany jako szansa na odnowę religijności w zsekularyzowanym świecie. Wyrazem tego są decyzje Jana Pawła II i Benedykta XVI, dzięki którym ruch zyskał w ostatnim 10-leciu formalną podstawę działania w diecezjach i parafiach.

Napisz do autora: [email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki