Miałem okazję przez 20 lat pełnienia funkcji radnego odwiedzić wiele miastach partnerskich Gdyni. W Baranowiczach i Kaliningradzie również (w każdym z tych miast dwukrotnie). I o ile rozumiem powody i intencje rozpoczęcia tej współpracy i nasze nadzieje, że będziemy dla tych miast bramą do świata zachodniego, a dla zachodu – ambasadorem oczekiwań i specyfiki tych społeczności, o tyle, uważam, że to się po prostu nie udało.
Owszem, były czasem wymiany młodzieży w ramach Igrzysk Miast Bliźniaczych, ale potem i one ucichły. Reszta odbywała się głównie na poziomie rytualnych listów z życzeniami i odwiedzin raz w roku (z Baranowiczami nawet nie, bo był już okres, gdy polski MSZ prosił o minimalizację tej współpracy z uwagi na kolejne antydemokratyczne wyskoki pana Łukaszenki). Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to my ich legitymizujemy, dzięki miastom partnerskim władze tych miast się uwiarygadniają w swojej opowieści, jak bardzo są demokratyczne, cenione i oblegane przez partnerów. A koszt dla nich to wspólne toasty wychylane wspólnie co roku, czyli to, co i tak na wschodzie lubią. Jak to mówili: „rubla zarobić, cnoty nie stracić”. My próbowaliśmy zachęcać, pokazywać, inspirować – a oni raczej swoje. Czego się tam nauczyłem? Zobaczyłem, jak przy pomocy kordonu milicji pokazuje się gościom tylko te budynki, gdzie odmalowano fasady na jubileusz miasta, dowiedziałem się, że wymówka „mam chorą wątrobę” nie działa w Baranowiczach, gdy próbujesz uchylić się od wypicia wódki i raczej utwierdziłem w przekonaniu, że oni niczego nie chcą zmieniać. Zobaczymy to zapewne, gdy prewencyjnie ustawią w Kaliningradzie wyrzutnie skierowane w stronę Polski. Dość zatem złudzeń i płonnych nadziei – pora zmierzyć się z ponurą prawdą.
A jak państwo myślicie, jakie Gdynia ma miasto partnerskie na Ukrainie?
Żadne. Z różnych oczywiście przyczyn, ale nie ma nas tam, gdzie być powinniśmy, a przez lata byliśmy tam, gdzie czerwone dusze i równie czerwone nosy używały nas do swoich celów, udając zainteresowanych demokracją i rozwojem.
Ukraiński Charków, będący dziś na ustach całego świata jako jedno z miast – laureatów nagrody Rady Europy podobnie jak Gdynia, jest członkiem stowarzyszenia takich miast, najaktywniejszym zresztą i przewodniczącym jego pracom. Miałem okazję być tam dwukrotnie, ale na więzach oficjalnych się nie skończyło. Mam tam wielu dobrych znajomych, trzymamy kontakt, obecnie do każdej z tych osób piszę, niepokojąc się o jej losy. Jedni wyjechali, inni zostali i nigdzie nie zamierzają się ruszać. Obserwuję budynki, w których się spotykaliśmy, a które są dziś ostrzeliwane, widzę walący się budynek uniwersytetu w tym słynącym z liczby studentów mieście i jest mi bardzo ciężko. Pamiętam, gdy pierwszy raz przyjechałem do Charkowa w 2015 roku, gdy większość delegacji zagranicznych przestraszyła się i nie przyjechała. Pamiętam, jak bardzo gospodarze byli za tę obecność i wsparcie wdzięczni. Dlatego wiem, że trzeba być i wspierać w każdej możliwej formie, a wyraźnie odcięcie się od relacji z ludem najeźdźców jest naszym obowiązkiem.
Na koniec oddam głos mojej koleżance Julii z Charkowa, która w pierwszym dniu ataku napisała (po ukraińsku oczywiście): „Po prostu brak mi słów... Ci, którzy nazwali nas "przyjacielem", wbili nam nóż w plecy i włożyli go w samo serce! Wszystko w życiu można wybaczyć, oprócz zdrady!”
*A ponadto uważam, że Polanka Redłowska nie powinna być sprzedana i powinna być ogólnodostępna.
Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?