Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdański strażak na filipińskiej misji w Guiuan [ZDJĘCIA]

Szymon Zięba
Tomasz Czyż (na zdjęciu), strażak z Gdańska, z filipińskiej misji wrócił w ubiegłą sobotę
Tomasz Czyż (na zdjęciu), strażak z Gdańska, z filipińskiej misji wrócił w ubiegłą sobotę Przemek Świderski
Tomasz Czyż spędził dziesięć dni na filipińskiej wyspie, spustoszonej przez tajfun. Pracował w pięcioosobowej, międzynarodowej grupie ekspertów Unii Europejskiej i ONZ.

Zastałem na miejscu krajobraz jak po solidnym bombardowaniu. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to przeraźliwy kontrast między pięknym, wręcz lazurowym wybrzeżem i spokojnym morzem a obróconą w gruz zamieszkałą stroną wyspy - mówi Tomasz Czyż, 35-letni strażak z Gdańska, który był jedynym Polakiem w elitarnej grupie ekspertów tzw. Mechanizmu Wspólnotowego Ochrony Ludności Unii Europejskiej. Trafili w sam środek zrujnowanego przez siły natury kraju.
Na początku listopada tajfun Haiyan spustoszył Filipiny. O tym jak destrukcyjny okazał się żywioł, świadczą pierwsze szacunki. Katastrofa zabrała życie ponad 5 tys. osób. Około 23 tys. zostało rannych. Po blisko 2 tys. słuch zaginął. Cztery miliony osób praktycznie straciło dach nad głową, a straty przekroczyły 270 mln dolarów.

Mózgiem pierwszych akcji ratowniczych na obszarach, do których wówczas nie dotarła pomoc, był pięcioosobowy skład ekspertów z krajów UE.

- Nie chciało mi się wierzyć, że będę częścią tak wielkiej i zorganizowanej akcji - słyszę od Tomasza Czyża z Komendy Miejskiej PSP w Gdańsku, który zdecydował się opowiedzieć Czytelnikom "Dziennika Bałtyckiego" o tym, jak wyglądały dni, które spędził podczas misji ratowniczej na Filipinach.

Tomasz Czyż na co dzień pracuje w Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku. Od kilku lat zajmuje stanowisko naczelnika Wydziału Operacyjno-Szkoleniowego. Od strażaków słyszę: - To konkretny facet. Mówi, co myśli, jest bezpośredni i zdecydowany. A podczas akcji to bardzo ważne cechy. Musimy wiedzieć, że możemy na siebie liczyć, bez twardej psychiki w naszej pracy lepiej nie wychodzić zza biurka.

A pracy za biurkiem Czyż nie znosi. Doświadczeniem ze swojej biografii - mimo młodego wieku - mógłby obdzielić kilku starszych kolegów po fachu. - Moja pierwsza akcja zagraniczna to był październik 2005 roku - akcja ratownicza po trzęsieniu ziemi w Pakistanie. Potem, 2010 rok - Haiti. Drugi raz Pakistan odwiedziłem w ramach mechanizmu wspólnotowego Komisji Europejskiej - w 2011 roku. Pomagaliśmy tam po katastrofalnej powodzi. No i teraz te Filipiny. To była moja druga nominacja przez Komisję Europejską (tzn. European Commission - Humanitarian Aid & Civil Protection) do zespołu eksperckiego - wymienia Tomasz Czyż.

Poznań

Najsławniejszy strażak z Gdańska pochodzi z Poznania. Mówi, że do stolicy Pomorza trafił przez pasję i... miłość. - Do żony i straży - wspomina Czyż. - Po ukończeniu ogólniaka w Poznaniu miałem plan A i plan B. Ten pierwszy to oczywiście Szkoła Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu. Drugi - tamtejsza politechnika, kierunek budownictwo. Całe szczęście - mimo olbrzymiej konkurencji, udało mi się znaleźć wśród kadetów SA PSP. Trafiłem tam w ręce świetnych fachowców: Przemka Rembielaka i Grzegorza Stankiewicza. Na swoją pierwszą akcję Tomasz Czyż trafił na samym początku studiów. Podkreśla: - Wtedy o pożarnictwie nie wiedziałem kompletnie nic.
Los rzucił go na głęboką wodę. Dosłownie. Początek przygody Czyża ze strażą pożarną przypadł bowiem na 1997 rok, który zapisał się w historii kraju tzw. powodzią tysiąclecia. Wówczas zginęło 56 osób, a szkody spowodowane żywiołem oszacowano na około 3,5 miliarda dolarów. - Z kolegami, których ściągnięto do szkoły, napełniałem worki z piaskiem. To była pierwsza rzecz, którą robiłem w pożarnictwie - wspomina.

Gdańsk

Na drugim roku studiów Czyż dowiaduje się, że w Gdańsku, za sprawą Jakuba Zambrzyckiego, ówczesnego zastępcy dowódcy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej KM PSP, powołano Grupę Poszukiwawczo-Ratowniczą. - Udało mi się tam załatwić praktyki zawodowe, zależało mi na tym, by poznać specyfikę pracy w takiej jednostce, poznać sposoby wykorzystania do poszukiwań np. psów - mówi Tomasz Czyż.

Do stolicy Pomorza ściągnął go bryg. Jakub Zambrzycki, który dziś pełni funkcję zastępcy komendanta miejskiego PSP w Gdańsku i odpowiada za sprawy operacyjne. - Po praktykach chciałem przenieść się do Trójmiasta. Ale na miejscu trzymała mnie rodzina. Kropką nad i, po której podjąłem decyzję o przejściu, była dziewczyna, dziś moja żona - Anetka. Po tym jak wzięliśmy ślub, również zdecydowaliśmy się zamieszkać w Gdańsku. Do pracy przyjął mnie ówczesny komendant miejski - st. bryg. Sławomir Michalczuk. To był wrzesień 2002 roku - dodaje Tomasz Czyż.

Od tego czasu strażak trafia pod skrzydła Jakuba Zambrzyckiego. Specjalistyczne kursy rozpoczyna w 2004 roku. Zostaje zauważony. Rok później wyjeżdża na pierwszą akcję zagraniczną. Dziś może się pochwalić szerokim wachlarzem kompetencji: wyszkoleniem w udzielaniu pomocy psychologicznej, uprawnieniami płetwonurka, kursem obsługi GPS i znajomością topografii czy patentem żeglarskim stermotorzysty żeglugi śródlądowej. A to i tak tylko niewielki wycinek z jego bogatego CV.

Guiuan

Na misje zagraniczne jeżdżą najlepsi spośród najlepszych. Podczas ścisłej selekcji oceniane są m.in. predyspozycje psychiczne kandydatów, ich umiejętność pracy w grupie. Pięcioosobowy skład ratowniczy na filipińską akcję ratowniczą wybrano podczas ogólnoeuropejskiej zamkniętej konferencji spośród kandydatów wystawionych przez państwa członkowskie UE. Polska zgłosiła czterech strażaków, w tym Tomasza Czyża. - W skład naszej grupy ratunkowej wchodziło pięć osób. Wojskowy fachowiec z Norwegii, który był dowódcą, policjant z Wielkiej Brytanii, który był jego zastępcą i Austriak z Austriackiego Czerwonego Krzyża, który specjalizował się w tzw. problemach wodno-sanitarnych. Ja zajmowałem się koordynacją pomocy i rekonesansu, razem z kolegą z Holandii - mówi strażak.

Czyż trafił na filipińską wyspę Samar, do miejscowości Guiuan, jednego z rejonów Filipin, do którego wcześniej nie dotarła żadna pomoc. - Miasto było w stu procentach zniszczone, nie było tam kompletnie nic - wspomina. - Paradoksalnie ucieszyłem się, bo wiedziałem, że w tym miejscu przeżyję prawdziwą szkołę pracy strażaka. Po chwili namysłu dodaje: - Zapamiętałem ciała, które leżały pod gruzem...

Czyż wspomina: - Drzewa kokosowe, które tak naprawdę stanowią jedno ze źródeł utrzymania tamtejszej ludności, były totalnie zniszczone. Ulice były nieprzejezdne, musieliśmy torować sobie wśród nich drogę. Przejechanie 140-150 kilometrów zajęło nam jakieś sześć godzin. Żelbet, beton, piętrowe domy, wyglądały jak ścięte piłą. Nigdy nie pomyślałbym, że fala może spowodować tak straszliwie wyglądające zniszczenia. Nie widziałem ani jednego budynku, który by ocalał. Z niebezpiecznymi warunkami pobojowiska po żywiole gdański strażak stanął twarzą w twarz już pierwszej nocy. - Nie mieliśmy namiotów przez pierwsze dwie doby. Naszym prysznicem był deszcz. Spaliśmy pod betonowymi konstrukcjami, sprawdzając co chwila, czy nic nie zawali się nam na głowy. Dopiero po tym czasie otrzymaliśmy wsparcie od kolegów ze Szwecji i Niemiec. Oni założyli obóz, a my zaczęliśmy pracować na potrzeby tamtejszej ludności - opisuje Tomasz Czyż.

Do grupy strażaka należało m.in. rozdzielanie żywności czy artykułów pierwszej potrzeby. Pracę utrudniały warunki pogodowe. - Fale deszczu przeplatały się z upalnymi dniami. Wśród tubylców pojawiły się choroby - dur brzuszny, tyfus. Nie ocalała tam żadna infrastruktura, kanalizacja... Ludzie załatwiali się gdzie popadnie, a to sprzyjało rozwojowi chorób - mówi gdańszczanin.

Czyż na filipińskiej misji spędził prawie dwa tygodnie. - Sądzę, że ten kraj po tragedii będzie się podnosił jeszcze długie lata. Tamtejsi mieszkańcy utrzymują się niemal wyłącznie z uprawy drzew kokosowych oraz z rybołówstwa. A to wszystko zostało zniszczone. Zaskoczyło mnie jednak to, że - mimo tragedii - potrafili się śmiać, cieszyć z życia.
Warszawa - Gdańsk

- Zdaję sobie sprawę, że podczas każdego podobnego wyjazdu narażam swoje zdrowie i życie. Po Pakistanie, w 2011 roku, dwa tygodnie spędziłem w szpitalu, bo przywiozłem jakąś bakterię. Dziś jednak czuję się dużo lepiej. No, może jedynym problemem jest zmiana czasu, wciąż zdarza mi się, że budzę się o północy, a zasypiam o szesnastej - mówi ze śmiechem Tomasz Czyż.

Strażak do Polski wrócił w ubiegłą sobotę. Pierwszym przystankiem w kraju było warszawskie lotnisko. Stamtąd trafił do rodzinnego domu w Gdańsku.

- W kraju wylądowałem w krótkich spodenkach i laczkach, całą odzież i rzeczy osobiste zostawiłem na miejscu, do spalenia. Inaczej istniało ryzyko przywiezienia tu jakiejś choroby - tłumaczy. - Lecąc, czułem ciekawość. Wracając - tęsknotę za rodziną i Polską, zwłaszcza że na Filipinach mieliśmy niesamowite problemy z łącznością.

Dziś Tomasz Czyż zapowiada, że akcja w Guiuan była ostatnią w tym roku.
- Teraz poświęcę czas rodzinie. Jednak nie ukrywam: bardzo się cieszę, że tam byłem i mogłem pomóc. Należy pamiętać bowiem, że akcja ratownicza po takich kataklizmach zawsze przeradza się w akcję humanitarną, która jest kontynuacją rozpoczętych wcześniej działań. Dzięki podobnym wyjazdom, mam głęboką świadomość i przekonanie, że przez 16 lat swojej służby zrobiłem coś ponad. I tego nikt i nigdy mi nie zabierze.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki