Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwa światy pracy

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Korciło mnie, żeby podjąć ten temat przy okazji tzw. długiego weekendu, kiedy zewsząd atakowały mnie dobre rady, jak za pomocą trzech dni urlopu zrobić sobie dziewięć dni wolnego. Rady teoretycznie dobre, ale nie dla wszystkich. W każdym razie nie dla mnie. A i spośród moich bliskich znajomych nikt, nawet gdyby chciał, nie był w stanie skorzystać z dobrodziejstwa dziewięciodniowej majówki.

Firmy, w których pracują, nie mogą sobie pozwolić na luksus rozpuszczenia pracowników i zawieszenia działalności na tydzień z okładem. Ale ktoś z tej wakacyjnej arytmetyki korzysta. Kto? Wiadomo urzędnicy. Oni - z wyjątkiem tych ze skarbówki, którzy do 30 kwietnia przeżywają podatkowe żniwa - mogą pozamykać swoje okienka i ruszyć w szeroki świat albo przynajmniej na Kaszuby. W rozwinięciu tematu - budżetówka kontra wolny rynek, przeszkodził mi fakt, iż 1 maja wypadł akurat we wtorek, w związku z czym zostałem zwolniony z (poniedziałkowego) obowiązku napisania felietonu. Ale we wtorek (podobnie jak w czwartek, 3 maja) wraz z kolegami stawiłem się karnie w redakcji, bo przecież następnego dnia po święcie Czytelnicy muszą dostać swoją ulubioną gazetę.

Czytaj inny felieton Dariusza Szretera - Po co się bać bezzębnego wodza

Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Zysk z odłożenia tematu o kilka tygodni jest taki, że stałem się mądrzejszy o wielce interesujące dane Głównego Urzędu Statystycznego porównujące zatrudnienie i wynagrodzenie w sferze publicznej i sektorze prywatnym. Jak się okazuje, w ub. roku państwową posadą cieszyło się blisko 3,2 miliona Polaków, przy 5,3 mln zatrudnionych przez prywatnych pracodawców bądź pracujących na własny rachunek. Słowo "cieszyło się" należałoby w tym wypadku rozumieć jak najbardziej dosłownie. O ile bowiem przed wojną mawiano, że państwowa posada wprawdzie jest mało płatna, ale za to pewna, tak teraz (dane GUS z początku tego roku) okazuje się, że sektor państwowy płaci średnio 13 proc. lepiej niż prywatny. I to porównując wysokość pensji miesięcznej. Gdy przeliczyć to na wartość godziny pracy, okazuje się, że państwo płaci aż 30 proc. lepiej. Tu bowiem dochodzimy do sedna problemu - państwo jako pracodawca nie tylko jest na ogół solidniejsze, mniej wymagające, jak się okazuje hojniejsze, ale też zdecydowanie mniej skłonne do nadużyć i wykroczeń wobec ustaleń kodeksu pracy. Pracuje się tam zwykle w stałych godzinach, od - do, a wszelkie dodatkowe prace muszą być odpowiednio odnotowane i uhonorowane. Tam też można jeszcze liczyć na egzotyczne dla większości zatrudnionych przywileje, w rodzaju trzynastek. Państwo rozumie, że służenie mu jest dla urzędnika męką i nieprzyjemnością wobec tego stara się mu wynagrodzić każdy dodatkowy obowiązek. "Prywaciarz" oczekuje natomiast nieustającego entuzjazmu i gotowości do poświęceń ze strony swoich pracowników, bowiem ma poczucie, że to on wyświadcza im łaskę poprzez sam fakt, że ich zatrudnił, a jakby co, to zawsze może odwołać się do argumentu: "za bramą dziesięciu już czeka na twoje miejsce". Nic zatem dziwnego, że w badaniach instytutu ARC Rynek i Opinia aż 60 proc. respondentów wyraziło chęć podjęcia pracy w sektorze publicznym.

W realiach targanego kryzysami wolnego rynku, globalizacji, wyścigu szczurów, powszechnej niepewności jutra, posada "na państwowym" jawi się zatem jako azyl, w dodatku całkiem rozległy: przypomnijmy - zatrudniający ponad 3 miliony pracowników. Mają oni zupełnie inne doświadczenia wyzwań niesionych przez codzienność, inne motywacje i perspektywy. M.in. osławiona reforma emerytalna rządu Tuska oznacza dla nich jedynie konieczność przychodzenia do pracy przez kilka lat dłużej, podczas, gdy dla większości zatrudnionej poza sektorem publicznym to perspektywa dodatkowych lat walki o utrzymanie się na powierzchni, przy świadomości, że jednocześnie, wraz z wiekiem, maleją ich szanse i spada atrakcyjność na rynku pracy.

Obie opisane powyżej grupy nie są w tak wyraźnym konflikcie interesów, jak w przypadku opozycji: bogaci - biedni, pracodawcy - pracownicy, ani w konflikcie ideologicznym, jak ten między zwolennikami PiS, a resztą społeczeństwa, pieszczotliwie nazywaną przez nich niekiedy lemingami lub "obozem zdrady narodowej". Trzeba jednak pamiętać, że i tu mamy do czynienia z pęknięciem wyraźnym i trwałym, zdecydowanie działającym na niekorzyść solidaryzmu społecznego.

CZYTAJ INNE FELIETONY/ BLOGI:

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki