Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego pomagamy? Robimy to, bo po prostu tak trzeba. O źródłach empatycznej reakcji Polaków na tragedię Ukrainy

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
W tym momencie trudno znaleźć rodzinę w Polsce, która w jakiś sposób nie pomogła uchodźcom wojennym z Ukrainy - mówi Helena Krajewska z PAH
W tym momencie trudno znaleźć rodzinę w Polsce, która w jakiś sposób nie pomogła uchodźcom wojennym z Ukrainy - mówi Helena Krajewska z PAH Anna Kaczmarz / Polska Press
"Jedno z dzieci uciekających z bombardowanego miasta na Ukrainie miało takie same ubrania jak mój synek" - mówi jeden z Pomorzan, który przyjął do siebie uchodźców wojennych.

Pomoc uchodźcom z Ukrainy na Pomorzu

Znaczna liczba spośród ponad 2 mln uchodźców z Ukrainy, która dotarła do Polski od początku wojny, znalazła schronienie u polskich rodzin. Skala pomocy nie przestaje zadziwiać także obserwatorów politycznych i mediów zza granicy, i każe zastanowić się nad jej źródłami.

Ks. Ireneusz Bradtke, proboszcz parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Gdańsku, zaangażowany w działania m.in. Caritasu (w latach 90. był diecezjalnym duszpasterzem ds. charytatywnych diecezji gdańskiej, organizował wsparcie dla poszkodowanych w czasie powodzi z 2001 r.) diagnozuje źródła chęci niesienia pomocy.

- W naszym chrześcijańskim wychowaniu bardzo mocne obecne jest niesienie pomocy drugiemu człowiekowi. Nawiązują do tego wszystkie prawdy wynikające z Ewangelii. Chrystus zachęca nas do tego, mówiąc "cokolwiek uczyniliście jednemu z moich braci najmniejszych mnieście uczynili". Owe wskazania są najistotniejsze, bo są wpisane w naszą duchowość. Mamy te przykłady, choćby w poszczególnych stacjach chrystusowej drogi krzyżowej, Szymona z Cyreny. Jest to również pomoc, jaką okazała Weronika czy płaczące niewiasty - mówi ks. Ireneusz Bradtke.

Źródło chęci niesienia pomocy

Szymon Cyrenejczyk znalazł się na trasie chrystusowej drogi krzyżowej poniekąd przypadkiem. Do dźwignięcia krzyża zmusili go rzymscy żołnierze. Nie miał szans się przeciwstawić. Zrobił, co było konieczne.

Na zdjęciach ludzi uciekających pod ostrzałem z Irpienia widziałem rodzinę z małym, dwuletnim chłopcem. On był ubrany w taki sam kombinezon, jaki nosi mój synek. Dzieci wysiadające z pociągów ewakuacyjnych miały takie same zabawki jak moje dzieci. Nie jestem przesadnie wrażliwy, ale to mnie poruszyło. I pewnie wielu polskich rodziców widziało to samo. Nie miałem żadnych obiekcji przed tym, by się zaangażować - mówi jeden z pomorskich pomocników, którego imię w tej opowieści pozostanie anonimowe.

- Wiesz, mógłbym długo tłumaczyć, dlaczego przyjęliśmy do siebie ludzi. Choćby dlatego, że chcieliśmy, by ukraińscy żołnierze nie musieli się martwić o swoje żony, narzeczone, matki, siostry i dzieci. By mogli walczyć z Rosjanami. I polityka też pewnie w tym jest. Ale najprościej jest powiedzieć, że zrobiliśmy to, bo tak po prostu trzeba - mówi jeszcze ktoś inny.

- Czy nam jest ciężko z ludźmi z Ukrainy w naszym domu? Nie jest. Może trochę ciasno. Ale jest wojna. I ja uważam, że my też jesteśmy na wojnie. Innej niż Ukraińcy, to jasne, ale jesteśmy po tej samej stronie - dodaje kobieta, która najpierw organizowała zbiórki pomocy humanitarnej, a potem przyjęła uchodźców do siebie.

Dlaczego pomagamy uchodźcom?

Helena Krajewska z Polskiej Akcji Humanitarnej wróciła niedawno z Ukrainy (organizacja wspiera uchodźców zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie). Pracowniczkę PAH pytamy o źródła polskiej społecznej reakcji na nieszczęście Ukraińców.

- Polacy generalnie są narodem, który odpowiada na potrzeby innych osób. Widzieliśmy to wielokrotnie, choćby przy okazji różnych katastrof naturalnych i różnego rodzaju kryzysów humanitarnych. Często w krajach, które są bardzo od Polski oddalone. W Polskiej Akcji Humanitarnej od blisko 30 lat doświadczamy tej empatii, polskiej solidarności - tłumaczy Helena Krajewska. - Większość wolontariuszy, z którymi rozmawiam, którzy nam pomagają na punktach granicznych z Ukrainą, mówi, że po prostu chcieli coś zrobić. W jakiś sposób dołożyć swoją cegiełkę do tej wielkiej sprawy. Skala pomocy jest ogromna, bo i skala potrzeb jest ogromna. I jeżeli każdy, choć w małym stopniu, przyczyni się do wsparcia, to wspólnie jesteśmy w stanie coś zmienić.

W tym momencie trudno jest znaleźć rodzinę w Polsce, która w żaden sposób nie pomogła uchodźcom wojennym z Ukrainy. Wiele osób ma kogoś u siebie w domu. Wiele pomaga na dworcach, na granicach, w ośrodkach recepcyjnych. Jeżeli tego nie robi, to przekazuje środki, gromadzi dary rzeczowe. Dziś w Polsce to jest... pomoc powszechna.

Skala pomocy uchodźcom w Polsce

Zatem rodzi też pytanie o skalę pomocy polskiego społeczeństwa. Może chodzi o doświadczenie historyczne i cierpienia II wojny światowej? Helena Krajewska potwierdza - obrazy zniszczonych polskich miast, cierpienia uchodźców są wciąż w społecznej świadomości obecne.

- Wszyscy uświadomiliśmy sobie, że tak naprawdę uchodźcę od osoby, która nie musi uciekać ze swego kraju (w tym przypadku Ukraińców od Polaków) odróżnia dziś jedynie kwestia tego, że my mieliśmy szczęście. Osoby żyjące tuż za naszymi granicami w miastach takich jak Lwów, Odessa, Kijów - bardzo zbliżone do nas językowo, kulturowo - musiały wszystko zostawić, porzucić dobytek, aby ratować swoje zdrowie i życie. To wstrząsnęło Polkami i Polakami. Czujemy, że przecież tak naprawdę to moglibyśmy być my. I czujemy, że należy zrobić wszystko, aby pomóc. To jest bardzo widoczne - wszystkie te inicjatywy, zbiórki środków, koncerty, wpłaty grupowe, np. ze szkół... Ludzie po prostu chcą podzielić się tym, co mają, z tymi, którzy nie mają już nic albo bardzo niewiele - tłumaczy przedstawicielka PAH.

Badania psychologów również tłumaczą motywację do niesienia pomocy. Wspominała o niej w jednej z prasowych rozmów dr Maria Baran, psycholog społeczna z Uniwersytetu SWPS.

Tzw. psychologia altruizmu wskazuje m.in., że empatia i nasza gotowość do pomagania wynikać mogą m.in ze strachu, w tym przypadku przed wojną i jej skutkami. Z drugiej strony również z podświadomej nadziei na pomoc w takim samym zakresie, jakiej my udzieliliśmy, w wypadku gdybyśmy sami znaleźli się w sytuacji kryzysowej.

- Ogromnego nieszczęścia doświadczają mieszkańcy Ukrainy wskutek bestialstwa, które szerzy się w ich kraju ze strony Rosji. Szczególnie osoby cywilne - dzieci, kobiety, osoby starsze. Oni nie walczą, a są ofiarami (i to nie przypadkowymi, ale celowymi) całego tego przedsięwzięcia, które Rosja powzięła względem Ukrainy. I z tego względu myślę, że pomoc, którą niesiemy my, Polacy, chrześcijanie, to jest chęć przeciwstawienia się całemu temu złu - mówi ks. Bradtke.

- Myślę, że jeżeli wytłumaczymy sobie nasze działania za przysłowiem „dobro powraca”, to nie jest to zła motywacja - podkreśla Helena Krajewska. - Natomiast tych emocji, które się w nas obecnie mieszają, jest bardzo wiele. Owszem, jest strach, ale też współczucie, solidarność… I z każdej takiej emocji płyną pozytywne inicjatywy, oddolne ruchy. Zawiązują się kooperatywy sąsiedzkie, wspólne poszukiwanie mieszkań, pracy, pomoc na dworcach, na granicach. Myślę, że to jest właśnie coś dobrego, co pozostanie po tym całym koszmarze wojny.

Polacy pomagają. Dziś tak, co z jutrem?

Ksiądz Ireneusz Bradtke również uważa, że dzisiejsza postawa polskiego społeczeństwa duchowo je ubogaca.

- Nie okazaliśmy się obojętni, zdaliśmy pewien trudny egzamin z bardzo ważnej i potrzebnej solidarności - podkreśla ks. Ireneusz Bradtke. - Z mojego doświadczenia wynika, że my po prostu pomagamy sercem. Serca mamy otwarte. A to nasze serce często nas uprzedza i przynagla do tego, że nie powinniśmy być obojętni. I ja powiem, że to dobrze, że idziemy za tym głosem. Czasami nawet wyprzedzamy swoje wyobrażenia, które mogłyby nas przed udzieleniem pomocy hamować. Są przecież przesłanki, które ukazują możliwe problemy, przeciwności, np. z pomaganiem na dworcach czy przygarnięciu uchodźców do swych domów. Ale Polacy idą za głosem serca szczerze i bezinteresownie. I chwała wszystkim, którzy to czynią. Chrześcijańskie wartości, które są częścią naszego wychowania mówią, że największym wrogiem jest obojętność i nieczułość. My jesteśmy wrażliwi. Jesteśmy solidarni, wspieramy ludzi czyniąc to bezinteresownie.

Powstaje jednak pytanie o trwałość owej empatii społeczeństwa i powszechnego wsparcia, które zapewniamy uchodźcom wojennym. Wojna trwa już ponad miesiąc, i pewnie będzie trwać jeszcze długo. Większość ukraińskich kobiet z dziećmi, zapewne nie od razu będzie mogła wrócić do kraju dotkniętego wojną (choć tak deklarują). O zmęczeniu już mówią m.in. wolontariusze pracujący na dworcach, w punktach recepcyjnych (Helena Krajewska podkreśla, że wciąż potrzebne są ręce do pracy, bo bywają dni, szczególnie w środku tygodnia, gdy wolontariuszy jest bardzo mało).

- Wszyscy musimy otrzymać wsparcie, aby ataki na nasz rozum, np. w postaci fake newsów, nie zniechęciły nas w pomaganiu. Im dłużej trwa nasza szlachetna misja, tym więcej pojawi się pytań, czy być może ktoś nas nie naciąga. Może powinieneś być bardziej ostrożny? Do otwartych serc musi dołączyć odpowiednio umotywowany rozum - zaznacza proboszcz gdańskiej parafii Wniebowzięcia NMP.

Ks. Bradtke wskazuje na działania organizacji pozarządowych, m.in. Caritasu, ale też wielu innych fundacji, stowarzyszeń oraz samorządów.

- Pamiętajmy - ci, którzy najczęściej dźwigają na swoich barkach ciężar wsparcia uchodźców, to nie są ludzie bardzo majętni. W przeważającej większości są to zwykli ludzie, Polacy, którym też nierzadko ciężko się wiedzie. Ważne jest, aby oni poczuli, że nie są sami w tym niesieniu pomocy. Widzimy, co się dzieje wskutek wojny - drożyzna, inflacja. Polacy dzielą się nie tylko zasobem mieszkaniowym, ale i zasobnością swojego portfela - podkreśla ks. Bradtke.

Ksiądz Ireneusz mówił o fake newsach, ale odnosi się też do pewnego istniejącego wzorca - tzw. twardości charakteru, odporności na cierpienie.

- Pomaganie wymaga pewnego bohaterstwa. Dziś czynimy to, często nie licząc na to, że ktoś nas w tym wesprze. I nie dajemy się wepchnąć w postawę uodpornienia na cierpienie. Słyszymy co roku, w noc Bożego Narodzenia, biblijną przypowieść o Rodzinie Świętej, która ucieka do Egiptu. Słyszymy to na stacjach drogi krzyżowej, w sądzie ostatecznym... To przykłady miłości, miłosierdzia. One są w nas głęboko zakorzenione. I nie pozwólmy, aby jakiekolwiek czynniki nas do tego zniechęciły. To jest wielka cnota i ją trzeba w sobie rozwijać, i oby jej nigdy nie zabrakło. Nawet wtedy, kiedy spotkamy się z sytuacjami, że ktoś okaże się niewdzięczny lub nasza pomoc zostanie odrzucona, bo ktoś spodziewał się czegoś innego, czegoś więcej, niż możemy dać. To nie może nas zmienić w ludzi, którzy są niewrażliwi i oby tak się nigdy nie stało. I to jest przesłanie, które Chrystus do nas kieruje - mówi ks. Bradtke.

Pomoc uchodźcom z Ukrainy. Dychotomia

Po niedawnym spotkaniu z premierem Belgii Alexandrem de Croo, premier RP Mateusz Morawiecki musiał się zmierzyć z pytaniem od dziennikarzy o „dychotomiczne rozróżnienie” uchodźców ukraińskich oraz ludzi z Bliskiego Wschodu, których Łukaszenka, białoruski tyran, w ramach swojej wersji „operacji specjalnej” usiłował wypchnąć przez nielegalną granicę z Polską.

Zdaniem części ekspertów obronności (m.in. think-tanku Warsaw Enterprise Institute), mieliśmy do czynienia z elementem wojny hybrydowej, jej szczególnego wymiaru zwanego „migroagresją” lub bronią D (od demografii).

- Łukaszenka przygotowywał się do wojny, wykonując rozkazy z Moskwy. We wrześniu, październiku i listopadzie w sposób sztuczny zwoził ludzi z Bliskiego Wschodu i udawał, że są to uchodźcy. Rozmawialiśmy z setkami takich osób - nie byli to uchodźcy. Ci ludzie byli narzędziem, instrumentem w rękach Putina. Teraz wiemy to doskonale i chyba wszyscy widzą to wyraźnie. W przypadku Białorusi, są to migranci wykorzystani przez dyktatora jako narzędzie. W przypadku Ukrainy są to uchodźcy, którzy uciekają przed okropieństwami wojny - tłumaczył Mateusz Morawiecki, dodając, że Łukaszenka nie ma prawa instrumentalnego wykorzystywania ludzi „do testowania odporności wschodniej flanki NATO i wschodniej flanki Unii Europejskiej”.

Jednak z drugiej strony, systemowe zmagania z planem Łukaszenki nie oznaczały braku gotowości polskiego społeczeństwa do niesienia pomocy np. irackim Kurdom, którzy znaleźli się w pułapce na białoruskiej granicy.

- Trzeba zwrócić uwagę, że wielu Polaków tak samo się zachowywało i zachowuje wobec tych ludzi - podkreśla Helena Krajewska z PAH. - Było bardzo wiele przejawów takiego oddolnego samozorganizowania się lokalnych społeczności. Powstały m.in. Białowieska Akcja Humanitarna, Grupa Granica czy wiele różnych mniejszych inicjatyw. To wsparcie idzie cały czas, bo w lasach przy granicy z Białorusią cały czas są ludzie wymagający pomocy, wciąż są osoby schwytane w tę pułapkę. Jest pewien cytat z wiersza, który pasuje do naszej rozmowy: nikt nie opuszcza domu, dopóki dom nie jest paszczą rekina. Nikt nie zostaje uchodźcą umyślnie, nie wybiera takiego losu. Uchodzi, żeby ratować życie i zdrowie i nieważne skąd: z Jemenu, Libii, Iraku czy Ukrainy. To są tacy sami uchodźcy. Po prostu ludzie.

- Każdy Kurd, który walczył z ISIS, ma u mnie metę, wraz z całą swoją rodziną - brzmiał jeden z wpisów w polskich mediach społecznościowych, charakterystycznie obrazując tamtą sytuację.

TOP 10 różnic pomiędzy Polską i Ukrainą. Co najbardziej zask...

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki