MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Anna Kiełbasińska nie ma jeszcze nominacji olimpijskiej do Paryża. "To dla mnie trudny i sentymentalny czas"

Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
Wideo
od 7 lat
Chociaż jest zawodniczką spełnioną, bo podczas igrzysk olimpijskich w Tokio sięgnęła po srebrny medal w sztafecie 4x400 metrów, to chce jeszcze raz zasmakować startu na największej imprezie sportowej globu. Przed Anną Kiełbasińską z SKLA Sopot droga jest jednak wyboista. Wszystko przez przeciągające się problemy z kontuzją nogi, co uniemożliwia jej dobry start i wywalczenie przepustki do Paryża. Opowiada nam o swoim love-hate relationship z lekkoatletyką.

Jesteś na plakacie XXVI Grand Prix Sopotu imienia Janusza Sidły w Sopocie. Czy to oznacza, że kibice zobaczą Cię na bieżni Stadionu Leśnego?
Niestety nie. Muszę zmartwić wszystkich, ale też samą siebie, że nie jestem w stanie jeszcze startować. Miałam głęboką nadzieję jeszcze w marcu, że ten sezon potoczy się tak, jak należy. Nawet w maju mieliśmy zaplanowane starty. Niestety, z moją prawą nogą nie jest jeszcze dobrze. Ciągle mam zapalenie kaletki (w stawie skokowym - przyp.). Tam są jeszcze stany zapalne pooperacyjne, ponieważ to już tak jest. Nic jednak nie daje mi w kość, jak to zapalenie kaletki. To jest taka upierdliwa sprawa, ponieważ, jeśli biegam, to nie jestem w stanie tego wyleczyć. A nie mogę sobie teraz pozwolić na to, żeby nie biegać.

Jak to więc wygląda?
Cały czas ten ból jest i mnie męczy. Piruety już wokół niego robię, żeby się go pozbyć i móc biegać. Na razie to jeszcze zawsze jest krok do przodu, czasami półtora do tyłu. Jestem w stanie realizować trening w butach z bólem, który jestem w stanie wytrzymać. Czasami uda mi się założyć kolce. To znowu szalony... Mam nadzieję, że to będzie znów szalony sezon, jak ten tokijski. Planujemy wystartować na mistrzostwach Polski (28–30 czerwca 2024 roku w Bydgoszczy - przyp.) i tam dostać się do drużyny na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Na moje ostatnie igrzyska i prawdopodobnie na moją ostatnią, wielką imprezę w karierze. Jest to dla mnie trudny czas i na dodatek bardzo sentymentalny, bo wiem i czuję, że to są moje ostatnie kroki.

Kibicujemy Ci mocno i wspieramy. Wspomniałaś, że uderzyć chcesz na mistrzostwach Polski. Jak to zaplanowałaś?
Próbujemy teraz zwiększać tempo treningu i zwiększać liczbę dni, kiedy będę próbowała zakładać kolce, żeby stopy były w stanie się przyzwyczaić. Możecie powiedzieć, że skoro biegam na treningu, to dlaczego nie startuję na zawodach. To nie są te prędkości i to nie jest to ryzyko. Do treningu podchodzi się z innym nastawieniem. Ja zawsze byłam taką zawodniczką, która w przypływie adrenaliny potrafi robić różne rzeczy, a dopiero później po biegu okazywało się, że coś wydarzyło się w trakcie. Nie chcemy więc ryzykować i startować na zawodach. Chcemy wykonać bezpieczną pracę. Taką, która krok za krokiem zaprowadzi mnie do mistrzostw Polski, gdzie będę mogła wystartować dwa dni pod rząd. A to będzie dla mnie wyzwaniem.

Masz już podobne doświadczenia, bo jesteś dojrzałą biegaczką. Przed Tokio też miesiącami miałaś "pod górkę", a skończyło się pięknymi chwilami. Może się to potoczyć tak samo teraz?
Zawsze tak może się udać. W Tokio, jakbyście wcześniej powiedzieli, to nie miałyśmy dużych szans, bo z dziewczynami miałyśmy różne problemy. Nie byłyśmy na poziomie, który by to gwarantował. A potem wszystko nabrało tempa i my tymi swoimi siłami, chęciami doszłyśmy do tego. Nie wykluczam (teraz - przyp.) takiej opcji. Teraz jest to trochę inna historia. Przed Tokio to była inna kontuzja, po której ja po operacji wracałam i każdego dnia było lepiej. Był jeden stan zapalny, który na parę dni mnie wycofał, ale generalnie czułam, że jest progres i że wszystko idzie do przodu. Teraz jest tak, że po operacji ciągle czuję, że mniej więcej jestem na tym samym poziomie. Nie ma dramatu, ale też nie jest super. Czuję, że szarpię się z tym wszystkim. Nazywam to taką toksyczną relacją. Jak w związku, w którym już jesteś zmęczona tym swoim partnerem, czy partner partnerką. I powoli do ciebie dociera, że trochę cię to już krzywdzi, ale jednak daje dużo radości, dlatego ciągle pozostajesz w tym. Jestem więc teraz w takim love-hate relationship z lekkoatletyką. A że to kocham i jest to moją pasją, że jestem w stanie pobiec nawet z lekkim bólem, to dalej mi to przynosi satysfakcję. Ciągle tu jestem i ciągle o to walczę.

Podobno w sporcie wyczynowym, jak nie boli, to nie ma wyników...
To zależy, o jakim bólu mówisz. Oczywiście, mamy ból przynajmniej dwa-trzy razy w tygodniu po treningach. Ale to ból, który trwa chwilę, godzinę maksymalnie. A nie, jak teraz, kiedy towarzyszy mi w życiu codziennym. I tak jest 24 godziny na dobę. Z takim bólem, to ja nie wiem, jakie mnie wyniki czekają (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki