Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ani słowa o pani poseł Pawłowicz

Dariusz Szreter
Liberalna Polska uniosła się świętym oburzeniem po odrzuceniu przez sejmową większość wszystkich projektów ustaw w sprawie związków partnerskich. Z jednej strony to zrozumiałe. Z drugiej, zamiast się unosić, lepiej na chłodno przeanalizować sytuację i wyciągnąć wnioski.

Po pierwsze, należy zastanowić się, czy można się było spodziewać innego rezultatu? Ależ oczywiście, że nie! To prawda, tempo przemian obyczajowych, jakie zaszły w Polsce w ostatnich 20-25 latach, jest naprawdę oszałamiające. Coraz więcej par decyduje się na posiadanie dzieci bez zawierania formalnego ślubu.

Najwyraźniej nie tylko młodzi Polacy myślą, że nie jest to niezbędne, ale też starsze pokolenia nie mają dość determinacji, by na nich to wymóc. Dość powiedzieć, że jeszcze w 1990 roku poza małżeństwem przychodziło na świat co 16 polskie dziecko. Obecnie już co piąte.

Pomyślmy dalej - w latach 90. ledwie raczkowały pierwsze organizacje zwracające uwagę na istnienie w naszym kraju osób orientacji nieheteroseksualnej, a większość ich członków pragnęła zostać anonimowa. Pierwszy medialny coming out osoby publicznej, aktora Jacka Poniedziałka, miał miejsce ledwie w 2005 r. Dziś mamy "dyżurnych" gejów celebrytów, a nawet jednego posła w Sejmie, który - można założyć - dostał się tam właśnie ze względu na swoją orientację, a w każdym razie nie ukrywając jej.

Większość rodaków - z wyjątkiem posła Żelichowskiego, który nie dostrzega problemu związków partnerskich w swoim otoczeniu (widocznie nie orientuje się w rodzinnej sytuacji swojego partyjnego kolegi i niedawnego prezesa, Waldemara Pawlaka) - rejestruje te zmiany wokół siebie. Część zdaje sobie sprawę z ich nieuchronności i akceptuje je, część natomiast nie potrafi ich jeszcze dopasować do modelu świata, w jakim funkcjonuje mentalnie. Na to trzeba czasu.

Dlatego górę bierze stara dobra hipokryzja: "niech tam sobie robią, co chcą, byle zanadto się z tym nie afiszowali". To też są wyborcy Platformy. Przecież Donald Tusk przeszedł z pozycji liberalnych na chadeckie i 12 lat temu założył partię z częścią AWS właśnie dlatego, że zorientował się, że bez poparcia takiego zachowawczego elektoratu nie jest w stanie zawalczyć o władzę w kraju. Kropla jednak drąży skałę. W Wielkiej Brytanii konserwatywny rząd właśnie ogłosił, że zamierza zezwolić na małżeństwa jednopłciowe.

Czytaj więcej felietonów Dariusza Szretera

Pytanie drugie: czy dobrze się stało, że wrzucono do jednego worka kwestię zakładania rodzin przez osoby nieheteroseksualne z ułatwieniami prawnymi dla par heteroseksualnych niebędących formalnie małżeństwem? Ich sytuacja życiowa jest bowiem nierównoprawna: pary hetero- mogą wziąć ślub, zyskując pełnię praw (i obowiązków), ale najwyraźniej tego nie chcą. Pary homo- takiej możliwości nie mają.

Teoretycznie wprowadzenie modelu związku partnerskiego, niebędącego małżeństwem, który to termin, zdaniem naszych konserwatystów, powinien być ogniem i mieczem broniony przed jednopłciowcami, pozwoliłoby liberałom upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Gdyby jednak okazało się skuteczne, mogłoby przesłonić fakt, że mamy tu do czynienia z dwoma odrębnymi, bardzo interesującymi zagadnieniami.

Z jednej strony w grę wchodzi kwestia "rozszerzalności" praw człowieka oraz... równości płci. Jeśli niebawem, na mocy decyzji Unii Europejskiej, mają zostać wprowadzone jednolite opłaty za usługi fryzjerskie dla mężczyzn i kobiet, to z jakiej racji zezwolić rządowi na ingerowanie w to, jakiej płci jest panna młoda?

Odrębną sprawą jest natomiast wyjaśnienie, dlaczego pary hetero-, które nie mają przeszkód do zawarcia małżeństwa, nie chcą tego robić. Czy zatem należy wprowadzić do kodeksu dwustopniowość: tradycyjne małżeństwo i swoiste "półmałżeństwo", dla par słabiej zdeterminowanych czy niechętnych tradycji? A może ustanowić tylko jeden, słabszy rodzaj związku, do którego chętni mogliby dobrać sobie opcję maxi z pełnym pakietem zabezpieczeń?

Zdaję sobie sprawę, że niejeden Czytelnik może potraktować powyższe rozważania jako prowokacyjne i godzące w tradycyjny model rodziny. Jego obrońcom zwracam jednak uwagę, że powołują się jedynie na ideologiczny konstrukt, a nie na realny, niezmienny historyczny byt. Na przestrzeni dziejów rozumienie rodziny ewoluowało, przede wszystkim w zależności od czynników ekonomicznych.

A i małżeństwo nie zawsze bywa - jak twierdzą konserwatyści - związkiem kobiety i mężczyzny. Czasem jest o mężczyzna i kilka kobiet, czasem (choć rzadziej) kobieta i wielu mężczyzn. Wystarczy trochę poczytać. Dziś w wielu krajach, niektórych całkiem blisko nas, małżeństwem mogą być także: kobieta i kobieta lub mężczyzna i mężczyzna. U nas też będą, choć jeszcze nie jutro.

[email protected]

CZYTAJ INNE FELIETONY/ BLOGI:

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki