Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Żuławski. Filmy robił przeważnie dzięki kobietom, z którymi sypiał

Henryk Tronowicz
Nie namawiam do lektury tych wszystkich, którzy nie spożyli dzisiaj na obiad potrawki z kury. Dlaczego nie namawiam, wyjawię - wzorem Witolda Gombrowicza- dopiero w zakończeniu. O ostatnim filmie Andrzeja Żuławskiego - „Kosmos”.

Jest rzeczą niewątpliwą, że zmarły kilka miesięcy temu Andrzej Żuławski to filmowiec z wysokiej europejskiej półki. Nie oglądając się bowiem na dwóch innych polskich reżyserów, co to porwali się na adaptowanie dzieł Gombrowicza i na swej zuchwałości połamali kości, Żuławski z głupia frant targnął się na ekranizację „Kosmosu”, powieści, którą najwyższe autorytety krytyczne wynoszą do rangi arcydzieła.

Kultura wysoka w Nowym Porcie

Użyłem wyrażenia „z głupia frant”, ponieważ 20 lat temu, znudzony kamerą Żuławski, zerwał z kręceniem filmów. I przez 20 lat bodaj nic nie sugerowało, że do reżyserii wróci. Tymczasem dobiega rok od chwili, kiedy Żuławski otrzymał na festiwalu w Locarno nagrodę za wyreżyserowanie „Kosmosu” (film powstał we współprodukcji francusko-portugalskiej).

I oto - już po roku, w dniu 1 lipca - „Kosmos” trafił do polskich kin studyjnych. Wysoka kultura nie znalazła dla siebie miejsca w centralnych dzielnicach Gdańska. Dzieło obejrzałem w Nowym Porcie, konkretnie w tamtejszym KinoPorcie.

Potok efektownych głupstw

Może ktoś kiedyś podsumuje liczbę niewiarygodnych głupstw, jakie wydrukowano w polskiej prasie przed tą premierą. Swoją drogą, ciekawy to zwyczaj urabiania opinii o wartości dzieła, zanim będzie można zweryfikować jego fakturę.

Czytałem gdzieś, że Żuławski wykonał na ekranie chuligański wybryk. Ktoś gdzie indziej zgłosił pretensję, że Żuławski nie znalazł żadnego odpowiednika dla pysznego języka Gombrowicza.

Nie bardzo to jasne, Żuławski miał paść na kolana?

Nie przeczytałem nigdzie o zmysłowości języka kina Żuławskiego, który w „Kosmosie” zademonstrował reżyserskie pazurki. Nie przeczytałem, że wykreował sceny na miarę dzieł Jeana Renoira, Truffauta, Davida Lyncha. Twórca „Diabła”, „Opętania”, lecz niestety, również (co stwierdzę bez emfazy) jako twórca aktorskiego komiksu „Szamanka”, raptem targnął się na Gombrowicza.

Wróbel na postronku

Filmową wersję „Kosmosu” trudno sobie wyobrazić w narracji kina popularnego. Można by powiedzieć więcej. Że - podobnie jak inne dzieła Gombrowicza - pisarski „Kosmos” w ogóle trudno sobie wyobrazić na ekranie.

Sęk w tym, że dociekając w powieści, kto w lesie powiesił wróbla na postronku, Gombrowicz nadaje „Kosmosowi” wymiar filozoficznego szczebiotu swoiście infantylnego, sprowadzonego do symboliki typu Guliwera. Wszelako to nie jest literatura dla miłośników „Gwiezdnych wojen”. I Żuławski Gombrowicza nie ilustruje przecież. Szuka w „Kosmosie” własnego rozumienia sensu istnienia człowieka. Może i siebie szuka? Bo z właściwą sobie dezynwolturą akcentuje brak rozumienia tego sensu.

Ktoś w filmie zastanawia się nad mnogością niezrozumiałych znaków, na jakie człowiek natyka się w rzeczywistości. Reżyserski ekscentryczny temperament Żuławskiego pchnął go raz jeszcze w kierunku wizerunków spazmatycznej neurozy, klimatu lęków i niepokojów współczesnych.

Niewyparzony jęzor

Pół wieku temu Polański kreował Andrzeja Żuławskiego na następcę Andrzeja Wajdy. Żuławski znany był z niczym nieskrępowanej wyobraźni. Bywał szczery do bólu, operował niewyparzonym jęzorem. Został usunięty ze studiów w moskiewskim WGiK (za pracę dyplomową, którą ośmielił się poświęcić „Kanałowi” Wajdy, filmu zakazanego na sowieckich ekranach). A później, gdy Zygmunt Kałużyński po premierze „Diabła” napisał, że to film, który dzieje się wśród wampirów w zamku Drakuli, Żuławskiego z Polski wyrzucono. Po paru latach wrócił, aby zekranizować „Na srebrnym globie”, księżycową trylogię swego stryjecznego dziadka (w połowie zdjęć szef kinematografii film mu odebrał).

Reżysera prędko wtedy zaszczycono zaproszeniem do Hollywood i przedłożono mu furę propozycji, jednak Żuławskiego żaden scenariusz nie porwał. Nigdy Andrzej Żuławski nie splamił się robotą na użytek kina komercyjnego.

Kretyński tytuł

Wszelako bagietki z niejednego pieca Żuławski jadał. Studiował reżyserię (ale i filozofię) także w Paryżu i tam właśnie nakręcił swój pierwszy film zagraniczny „Najważniejsze to kochać”, z Romy Schneider w roli głównej. I oto zabawny incydent. Nie wiadomo tylko, czy traktować go jako przejaw przewrotnej gry Żuławskiego, czy też reżyser po 50 latach zmienił spojrzenie. Kiedy jeden z bohaterów „Kosmosu” wypowiada na ekranie przekonanie, że najważniejsze to kochać, główny bohater ripostuje: „Kretyński tytuł”.

Między kamerą a sypialnią

W wywiadzie rzece, który z Żuławskim osiem lat temu przeprowadzili Piotr Kletowski i Piotr Marecki, reżyser nie ukrywa, że filmy „robił przeważnie dzięki kobietom, z którymi sypiał, i dla młodych kobiet, z którymi sypiał”.

Za filmowcami trudno nadążyć. To wyznanie Żuławskiego jest dwuznaczne o tyle, o ile przeczyta się jego inną wypowiedź, mianowicie z książki „Lity bór” (1991), gdzie napisał: „Sypianie w dziewczynami rzadko kiedy sprawiało mi radość, rzadko czy może nawet nigdy”.

Ale „Lity bór” warto przypomnieć ze stu dwudziestu jeden innych powodów. To bowiem nie tylko przyczynek do portretu artysty. To zarys politycznie pokręconych dziejów jego antenatów, bezlitosny rozrachunek ze stalinizmem i kulturą w PRL, czyli Księstwa Warszawskiego (określenie Zbyszka Cybulskiego).

Żuławski, który kiedyś oświadczył, że nigdy w życiu nie był nieszczery, w „Litym borze” nie oszczędza własnego ojca, dyplomaty i poety, jakkolwiek odsłania dramatyczne kulisy uprawiania twórczości pod batutą komunistów („Bierut ciskał tomikiem wierszy ojca po rogach swego gabinetu z wściekłości”).

Perwersyjne obsesje

Wracając do „Kosmosu”. Film otwiera wyznanie Witolda: „Boję się lasu”, po czym Żuławski powtarza za Gombrowiczem z „Ferdydurke” nieśmiertelną parafrazę z Dantego: „W połowie życia mego pośród ciemnego znalazłem się lasu”. I w scenie następnej Witold w zaroślach natyka się na owego wróbelka na postronku. A po chwili w pensjonacie widzi na ekranie telewizora sunące czołgi i dżihadistów w akcji.

Kimże jest w tym świecie Witold, zbłąkany student wydziału prawa? Co mają znaczyć jego perwersyjne obsesje? Pisząc powieść, miota się między subtelnymi frazami z „Czerwonego i czarnego” Stendhala, to znów przywołuje Lwa Tołstoja (aż niejaki Fuks, współmieszkaniec Witolda z pensjonatu, pyta, czy ten Tołstoj to jego znajomy).

Witold nie jest pewien niczego, kluczy, ocenami szasta. Sartre był dla niego ohydny jak ropucha. Bergson to filozof nudy. Witold adoruje jedynie Gombrowicza.

Zmysłowe opętanie

Opętany urodą ślicznej Leny, Witold w chwili uniesienia głośno myśli: „Jaka ona jest naprawdę? Czysta czy zbrukana? Święta, skromna, nieśmiała, czysta, czuła, wierna, niewinna, anielska, czy - rzuca jednym tchem - może cnotka rozpustna, przebiegła, bezczelna, nikczemna? Zwykła kokietka może? Kocham ją. Ale jaka jest może nigdy nie dowiem się”.

Potem do niej mówi: „Grzech drzemie w każdej prawości. W każdej doskonałości tkwi niedoskonałość”. Lawirując między „czystością” a „rozpustą”, jako dwiema stronami tej samej rzeczy, Żuławski ociera się o wielkiego Bunuela.

„Kosmos” Żuławskiego arcydziełem nie jest. Ma montażowe niedoróbki. Poza tym kto w filmowej wersji zamienił Gombrowiczową „Dziką potęgę myśli wątłej” na „Brutalną siłę kretyńskiej myśli”? Żuławski, czy tłumacze dialogu?

Cynizm czy nihilizm

Żuławski w pracy nad „Kosmosem” pozostał wierny kompozytorowi Andrzejowi Korzyńskiemu, autorowi muzyki do „Na srebrnym globie”. Zadbał też reżyser o atrakcyjny zespół aktorski. Nie sposób nie wyróżnić Jeana-Francois Balmera. Aktor wciela się w postać niejakiego Leona Woytisa, zwierzającego się nocą Witoldowi: „Młodość miałem taką sobie. Trochę używałem. Raz się zakochałem...”. Przystają, po czym Leon wyciąga z kieszeni fotki z pornografią.

Wyraz to cynizmu czy nihilizmu starego capa? Za chwilę obaj nie wróbelka wiszącego ujrzą na gałęzi. A jednak Żuławski film wieńczy szyderczą cytacją z Gombrowicza: „Dzisiaj na obiad była potrawka z kury”.

Andrzej Żuławski

(1940-2016), reżyser filmowy, scenarzysta, pisarz. Był asystentem Andrzeja Wajdy przy filmach „Samson” i „Popioły”. Autor głośnych filmów, m.in. „Trzecia część nocy”, „Diabeł”, „Opętanie”, „Kobieta publiczna”, „Narwana miłość”, „Błękitna nuta”.

Charakteryzując poetykę jego filmów, paryscy krytycy ukuli termin „zulawskizm”.

Napisał ponad 20 książek, m.in. „Lity bór”, „W oczach tygrysa”, „Był sad”, „O niej”, „Bóg”.

„Kosmos” w Gdańsku

Najbliższy seans w gdańskim KinoPorcie (Strajku Dokerów 5), 10 lipca, godz. 19

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki