Cyniczna próba wykorzystania niewinnego cukierka do zniszczenia wizerunku szefa organizacji związkowej, a może najzwyklejsza dbałość o bezpieczeństwo w państwowej instytucji? Śledczy uznali, że odpowiedź na pytanie o to, co było przyczyną interwencji policji w Pomorskim Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków - jeśli ma zostać udzielona przez sąd - powinna być efektem prywatnego oskarżenia, bo nie chodzi o „interes publiczny”. Związkowiec protestuje i zapowiada zażalenie. Chodzi o zdarzenie, gdy pracownik urzędu został przebadany alkomatem w miejscu pracy.
- Postępowanie zostało umorzone - potwierdza prok. Jolanta Janikowska-Matusiak, szefowa Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz. I wyjaśnia: - Ponieważ było to przestępstwo prywatno-skargowe, prokurator może objąć je ściganiem z urzędu albo odstąpić od ścigania takiego rodzaju czynu i tu właśnie z tym drugim przypadkiem mamy do czynienia. Decyzja o tym, że brak podstaw do kontynuowania postępowania z urzędu, zapadła po analizie całego materiału dowodowego. Krótko mówiąc, prokurator nie dopatrzył się szczególnych okoliczności uzasadniających ściganie tego przestępstwa z urzędu.
Szczególną okolicznością oznaczającą, że sprawa kwalifikuje się do publicznego oskarżenia, byłaby sytuacja, w której wymagałby tego „interes społeczny”. Jednak Jarosław Baciński, inspektor w Urzędzie Ochrony Zabytków i szef Solidarności w tej instytucji (który 3 lata temu bezskutecznie starał się o stanowisko konserwatora), przekonuje, że właśnie z czymś takim mamy do czynienia w jego sprawie.
- Złożę zażalenie. Wiem, że pan Dariusz Chmielewski został odwołany ze stanowiska konserwatora zabytków [niewiele ponad tydzień temu - dop. red.] i nie lubię kopać leżącego, ale tu sytuacja jest inna: nie może być tak, że szef bezpodstawnie szkaluje donosem na policję przywódcę związku zawodowego w urzędzie - mówi.
Niewiarygodną historię relacjonowaną przez Bacińskiego opisaliśmy jako pierwsi. Mężczyzna twierdzi, że w zamian za pomoc w biurze koleżanka z pracy poczęstowała go cukierkiem, głośno zaznaczając, że „niektóre są z alkoholem”. Pół godziny później w drzwiach jego gabinetu miały stanąć policjantki, które kazały mu dmuchać w alkomat. Badanie - według związkowca - było efektem donosu ówczesnego szefa urzędu Dariusza Chmielewskiego.
Rzecznik prasowy konserwatora Marcin Tymiński przyznaje, że to „pracodawca” wezwał policję. Twierdzi, że nie zrobił tego osobiście Chmielewski (choć Baciński przekonuje, że w śledztwie w nagraniu zgłoszenia wyraźnie słyszał głos Chmielewskiego), ale „przedstawiciel urzędu”.
Więcej na ten temat czytaj w najnowszym, papierowym wydaniu "Dziennika Bałtyckiego" (20.07.2016r).
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?