Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawracanie prawdy kijem. Co może zbuntowana nastolatka?

Irena Łaszyn
www.sxc.hu
Stanęli przed sądem, bo kazali córce kosić trawnik, odrabiać lekcje i chodzić prosto. Co wolno zbuntowanej nastolatce, kim był Pawlik Morozow, jak odwrócić kij od szczotki i czy można posłać rodziców za kraty, sprawdzała Irena Łaszyn

Córka: - Gdy miałam szesnaście lat, oskarżyłam rodziców o znęcanie psychiczne i fizyczne. Wkurzali mnie, więc napisałam do rzecznika praw dziecka.
Ojciec: - Przyjechały dwie młode panie z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Zapytały, co sądzę o wymierzaniu kar cielesnych. Wyraziłem przekonanie, iż tradycja stosowania takich kar liczy sobie 5 tysięcy lat historii starożytnej i 2 tysiące lat historii nowożytnej. Nie zakłócało to rozwoju społeczeństw w tym okresie i nie wywoływało tylu patologii, zbrodni i wynaturzeń, ile obserwujemy w ostatnim czasie, gdy modne, a w wielu krajach obowiązujące, staje się tak zwane wychowanie bezstresowe.
Dziennikarka: - Pan jest historykiem?
Ojciec: - Jestem architektem. Mam 69 lat i sporą wiedzę o życiu.
Córka: - Ale to mnie uwierzono, a nie tobie. Dorośli ludzie, mający być tymi mądrzejszymi i myślącymi bardziej logicznie, zaakceptowali bez sprzeciwu to, co dziecko wymyśliło.
Dziennikarka: - Pani to wszystko wymyśliła?
Córka: - Trochę wymyśliłam, trochę wyolbrzymiłam. Zawsze miałam bujną wyobraźnię i bzika na punkcie wolności. A wtedy miałam też fałszywych przyjaciół, którzy mnie podburzali i mną manipulowali. To było sześć lat temu.
Ojciec: - Stanęliśmy przed sądem, zostaliśmy skazani na karę pozbawienia wolności. Ja - na dwa lata, żona - na półtora. Sąd wykonanie orzeczonej kary, tytułem próby, zawiesił na cztery lata. One właśnie mijają, co niczego nie zmienia. Niełatwo żyć z takim piętnem. Z piętnem przestępcy, katującego własne dziecko.
Publikujemy tylko 5 proc. treści. Resztę, 95 proc. przeczytasz po zalogowaniu się.

* * *
Siedzimy we trójkę, przy suto zastawionym stole. Gospodarze jedzą śniadanie. A właściwie - je Ojciec i je Córka, bo Matki nie ma. Jest w pracy. Zresztą , nie chce rozmawiać. To zbyt boli. Prosi, by tego nie nagłaśniać.
Nie będzie więc prawdziwych imion i nazwisk. Ustalamy, że Dziennikarka rozmawiała z Ojcem i Córką. Powiedzmy, Janem Kowalskim, bo to może być każdy, i Marią, bo Maria może pochodzić z każdego kraju.
Maria, córka Jana Kowalskiego, jest cudzoziemką. I bezpaństwowcem. Jan jest Polakiem. Jak to możliwe? Wkrótce do tego dojdziemy.
* * *
Dziennikarka: - Kiedy najbardziej rodzice panią wkurzali?
Maria: - Gdy nie pozwalali iść do koleżanek, tylko kazali się uczyć. Albo pomagać w domu i w firmie, choć ja akurat zajmowałam się czymś innym, na przykład grałam w "Piekło". Oni do dzisiaj nie rozumieją sensu tej gry i powodów, dla których mnie tak wciągała. Twierdzą, że to strata czasu.
Dziennikarka: - A co to jest "Piekło"?
Maria: - O, pani też się pewnie dopatruje drugiego dna. A to tylko nazwa. To tekstowa gra internetowa, taka sama jak wszystkie inne. Kreuje się własną postać, znajduje się dla niej obrazek, tworzy się jej historię życia. Stwarza się człowieka, elfa, krasnoluda. "Piekło" jest fajne i pozwala poznawać fajnych ludzi. To ważne, kiedy się ma kilkanaście lat i mieszka w małej miejscowości.
Dziennikarka: - Bardzo się pani czuła samotna?
Maria: - Bardzo! Czułam się samotna i nieszczęśliwa. Rodzice ciągle pracowali. I ciągle mnie pouczali: To zrób tak, a to siak. Czepiali się. Ograniczali moją wolność. Nienawidziłam wszystkich, którzy czegoś ode mnie chcieli albo kwestionowali to, co robię. "Piekłem" zajmowałam się przez wiele godzin, tak mnie wciągało. Gdy starzy mnie od tego odrywali i kazali iść do sklepu czy pomóc w domu, dostawałam szału.
Jan Kowalski: - I wtedy się pojawiła tamta kobieta, Otylia. Tłumaczyła Marii, że dziecko nic nie musi. Nie musi się ciągle uczyć, nie musi sprzątać, nie musi pomagać rodzicom, a już na pewno nie musi podlewać trawnika. Gdy ojciec każe włączyć zraszacz, należy powiedzieć: Nie! To się nazywa asertywność. Gdy ojciec zacznie krzyczeć albo - co gorsza - sięgnie po pas, należy powiadomić odpowiednie instytucje.
Dziennikarka: - Pan Marię bił?
Jan Kowalski: - Jestem impulsywny. W chwili złości krzyczałem, chwytałem Marię za ręce i mocno ściskałem jej palce. Potem zeznała w sądzie, że z bólu aż klękała. Nie wiem, czy tak było. Wiem, że czasami uderzałem pasem o tapczan, na którym siedziała, imitując lanie, ale jej samej krzywdy nie robiłem. Chciałem ją nastraszyć, bo słowa często nie przynosiły żadnego rezultatu. Gdy przyszły te młode panie z PCPR, moja żona też mówiła o tapczanie. Ale one to zinterpretowały inaczej. Chciały się wykazać, zakładając z góry istnienie nieprawidłowości w naszej rodzinie. Wręcz - patologii.

ZOBACZ inne reportaże Ireny Łaszyn.

* * *
Maria: - Ojciec to choleryk. Wskazywał mi drogę, jaką mam podążać, a ja skarżyłam się Otylii, jakież to mam ciężkie życie. Wkurzał mnie i wkurzał Otylię. Wydawało mi się, że tylko ona mnie rozumie, bo mama trzymała stronę ojca. Zostałyśmy przyjaciółkami. Kiedy rodzice kazali mi coś robić, natychmiast się jej skarżyłam, a ona tłumaczyła, że to nadużywanie władzy rodzicielskiej z ich strony. Sukcesywnie zmieniała moje zdanie odnośnie rzeczywistości. Wkrótce mój obraz świata był na tyle wypaczony, że gdy rodzice prosili mnie o pomoc, odbierałam to jako oznakę agresji wobec mnie.
Jan Kowalski: - Otylia robiła jej wodę z mózgu.
Maria: - Manipulacja to silne narzędzie, ale manipulowanie dzieckiem jest potwornością, której tylko większy potwór może się dopuścić. A wtedy, w tym czasie, to była kumulacja różnych czynników, które trafiły we mnie i w rodzinę, gdy mieliśmy najwięcej problemów. Mój okres buntu zbiegł się z bezsensownym wtrąceniem się Otylii w nasze życie, a na to nałożył się wielki boom na punkcie praw dziecka.
Jan Kowalski: - Wszyscy dmuchali na zimne.
Maria: - Takie zdarzenie. Wbrew usilnym prośbom rodziców, ścięłam włosy. Były długie, do pasa. A ja, ciach, ciach, machnęłam nożyczkami z jednej i drugiej strony, oszpeciłam się totalnie. Ojciec się wściekł, zaczął wrzeszczeć na mnie. Uciekłam z domu, schowałam się w betonowym kręgu, w okolicy lasu, gdzie zwykle przychodziłam z koleżankami, żeby się bawić. Stamtąd zadzwoniłam do Otylii. Kazała mi natychmiast napisać do rzecznika praw dziecka, że rodzice mnie terroryzują i nastają na moje życie. Sprawy potoczyły się lawinowo…
Jan Kowalski: - Wśród zarzutów był i taki, że dziecko głodzimy.
Maria: - Nie wiem, skąd się wziął. Naprawdę nie wyglądałam na zagłodzoną. Powiem więcej - wyglądałam tak, że mogłabym walczyć w zawodach sumo.
Dziennikarka: - Ma pani piękne włosy. Znowu są długie.
Jan Kowalski: - Są przedłużane. Kosztowały mnóstwo pieniędzy. Ale w takich jej najładniej. Nie powinna się oszpecać. Ten tatuaż na przedramieniu też nie jest jej potrzebny.
Maria: - Tato, wyluzuj! Nawet go nie widać.

* * *
Jan Kowalski: - Po wizycie pań z PCPR pojawili się z wizytą policjanci. Wyjęli aparat fotograficzny i zaczęli robić zdjęcia. Najpierw sfotografowali trawnik, który Maria musiała podlewać, odpowiednio kierując zraszacz, albo kosić na nim trawę za pomocą elektrycznej kosiarki. Potem zapytali o kij od szczotki.
Maria: - Ten kij służył do chodzenia i prostowania mnie.
Jan Kowalski: - Maria garbiła się i nieładnie się poruszała. Nie tak jak żona, która brała kiedyś lekcje baletu. Poprosiłem żonę, by trochę z córką poćwiczyła. Nie była zadowolona, bo wracała z pracy bardzo późno, zmęczona, ale podjęła się tego zadania.
Maria: - Mama stosowała dosyć staromodną metodę. Wkładała mi kij pod ramiona na wysokości pleców i kazała mi z tym chodzić. Dzięki kijowi plecy miały stać się proste. Najpierw się z tego śmiałam, ale potem mi się znudziło i zaczęłam się buntować. Poskarżyłam się Otylii, a ona pewnie przekazała to dalej.
Jan Kowalski: - Jeszcze były rowy, które podobno kazaliśmy córce kopać.
Maria: - Taaak, rowy (śmiech). Chodziło o bruzdy, robione podczas deszczu, żeby woda mogła spływać z parkingu. Nie uważałam, że to ciężka praca. Ja to zajęcie naprawdę lubiłam. Tak pięknie kręciły mi się potem loczki.

* * *
Sąd Rejonowy, Wydział Karny. To tu, cztery lata temu, pod nieobecność Kowalskich, zapadł wyrok, od którego już nie mogli się odwołać. Uzasadnienia wyroku brak, bo sąd pierwszej i drugiej instancji odmówił przywrócenia terminu do złożenia wniosku w tej sprawie.
Akta są pokaźne, obejmują całość sprawy. Także postępowanie opiekuńcze o ograniczenie władzy rodzicielskiej, które się toczyło przed Sądem Rodzinnym.
Psycholog z PCPR: - Jan Kowalski wydał mi się osobą dominującą i uznającą stosowanie kar cielesnych za rzecz normalną. Uważam jako psycholog, że to nie jest stosowne. Wydało się nam też, że istnieje poważne zagrożenie zdrowia i życia dziewczynki. Udałyśmy się do Sądu Rodzinnego, by omówić tę sprawę z sędzią. Sędzia uznał konieczność umieszczenia dziewczynki w formie opieki zastępczej, konkretnie w pogotowiu opiekuńczym.
Jan Kowalski: - Sędzia uległ "modzie" walki z przemocą w rodzinie. Oparł się na informacjach od osób trzecich i od zagubionej wówczas Marii. Nas nie chciał słuchać.

* * *
Maria: - Sąd zesłał mnie do domu dziecka. Rodzice usiłowali mnie stamtąd wydostać. Mimo wszystkich, jakże potwornych oskarżeń pod ich adresem, wciąż mnie tam odwiedzali. Tłumaczyli mi, że mój świat stanął do góry nogami z konkretnej przyczyny. Mieli na myśli Otylię, która mną manipulowała.
SMS wysłany przez Marię do Otylii: "Ciągle mi wypominają ten list. Mówią, że jestem jak Pawlik Morozow. Nawet nie wiem kto to".

Wikipedia: - Pawlik Morozow, chłopiec ze wsi Gierasimowka za Uralem, na poły mityczny pionier, rozsławiony przez komunistyczną propagandę w latach 30. XX wieku, który doniósł na własnego ojca.
Jan Kowalski: - Bo ojciec, z myślą o swoich bliskich, ukrył przed władzą zboże, które miał oddać do skupu.
SMS wysłany przez Marię do Otylii: "Przemyślałam trochę wszystko. W domu dziecka nie jest mi dobrze. Czuję, że czegoś mi brakuje. Już wiem, czego. Kiedy mnie wczoraj bolał brzuch, brakowało mi mamy, która by mnie przytuliła".
I kolejny, wysłany z placówki opiekuńczej: "Kiedy oni przyjdą? Ja nie chcę tu być".

* * *
Maria: - Gdy tylko moje stosunki z rodzicami się poprawiły, Otylia wymyśliła nową intrygę. Zagrała perfidnie, vabank.
Jan Kowalski: - Powiedziała Marii to, co przez całe życie przed nią skrywaliśmy.
Maria: - Usłyszałam, że mój ojciec nie jest moim ojcem. Że to byle facet, mąż mojej matki. A byle facet nie ma prawa czegokolwiek ode mnie chcieć. Byłam w szoku, nie mogłam do siebie dojść. Dziś wiem, że biologia i genetyka nie mają żadnego znaczenia wobec całego życia poświęconego przez ojca właśnie mnie. Wtedy tego nie wiedziałam czy też raczej nie rozumiałam. Cierpiałam. Dlatego pytam: Jakim prawem ktoś śmiał użyć czegoś tak delikatnego jak miłość rodzica do dziecka i dziecka do rodzica jako argumentu we własnej rozgrywce?
Jan Kowalski: - Moja żona jest cudzoziemką, poznaliśmy się za granicą. To była miłość od pierwszego wejrzenia, największa, jaką znam. Żeby być razem, każde z nas musiało zostawić poprzednie życie. Ale częścią tamtego życia była też Maria, wówczas malutka. Gdy porwałem żonę do Polski, Maria została z babcią. To skomplikowana historia, nie mogę wszystkiego ujawnić. Powiem tylko tyle, że w końcu postanowiliśmy ściągnąć małą do Polski. Ona nigdy nie znała biologicznego ojca. Czasem jednak o niego pytała. "Twój tata się odnalazł!" - powiedziała małej któregoś razu moja żona. A ona biegła do mnie, przez długi peron, z rozłożonymi ramionami. Tata, tata! - wołała.
Maria: - No, nie płacz. Ty, na starość, ciągle się wzruszasz, jak jakiś żółw.
Dziennikarka: - Pani też płacze?
Maria: - Nie!
Jan Kowalski: - Tak! Często, ale to ukrywa. Twarda jest, rogata.
Dziennikarka: - Dlaczego "żółw"?
Jan Kowalski: - Nie wiem. Nie nadążam za nią. Ale ją kocham.
Maria: - Rzygasz tęczą?
Jan Kowalski: - Zaraz oberwiesz! Kijem od szczotki!
Maria: - Mówiłam, że to choleryk? Ale parę lat temu musiał być aniołem, skoro to wszystko znosił. Kocham go. Gdy przetrawiłam to, że nie jest moim biologicznym ojcem, pomyślałam, że w sumie to miałam farta, że akurat taki koleś mi się trafił.
Jan Kowalski: - Bo to bardziej świadomy wybór niż przymus spowodowany więzami krwi.
Dziennikarka: - Dlaczego jest pani bezpaństwowcem?
Maria: - Proszę nie wnikać. Dla mego dobra.
* * *
Jan Kowalski: - Po paru tygodniach zabraliśmy ją z tej placówki do domu. Dostaliśmy kuratora, który zresztą do dziś nas odwiedza. Chcieliśmy poukładać świat od nowa. Zaczęliśmy liczne wędrówki po gabinetach psychologicznych, z których nic nie wynikało, poza opróżnianiem portfela. Tylko jedna psycholog trafnie tę sytuację zdiagnozowała.
Psycholog: - Psychika Marii była rozchwiana, a wszelkie działania rodziców z góry skazane na niepowodzenie. Ona, na skutek dotychczasowych doznań, niewłaściwie ich zaszufladkowała. Włożyła ich do szuflady, w której - jej zdaniem - powinny się znaleźć osoby najgorsze. Tylko oni bowiem mieli w stosunku do niej wymagania. Nakazywali: Ucz się, umyj się, posprzątaj w swoim pokoju, nakarm koty, pomóż nam w firmie. Ona wymagała leczenia w placówce zamkniętej, ale rodzice nie chcieli o tym słyszeć. I znowu przegrali.
Jan Kowalski: - Wagarowała, nie uczyła się, w końcu uciekła z domu. Jak się okazało, pojechała do Otylii. To był przełom. Niebawem Otylia zapełniła szufladę, w której do tej pory my tkwiliśmy. Policja potwierdziła pedofilskie incydenty w życiu tej kobiety i jej partnera. Zaczęliśmy powoli odzyskiwać córkę.
Maria: - Gdy na nowo odnalazłam siebie i swoje miejsce w rodzinie, postanowiłam odwołać w sądzie to wszystko, co nazmyślałam. Wyjaśniałam, prosiłam, tłumaczyłam. Mówiłam o tym na dwóch rozprawach, ale chyba nikt mnie nie słuchał.
Psycholog, biegły sądowy przy Sądzie Okręgowym: - Zeznania zawierają pewne rozbieżności. Dotyczą one subiektywnej oceny intencji rodziców w zakresie nakładania na nią obowiązków oraz stosowanych kar. Podczas składania zeznań w prokuraturze uważała, że rodzice obarczali ją nadmiarem obowiązków, aktualnie wymienia wiele wykonywanych czynności, oceniając, że nie przekraczały one jej możliwości, a niewywiązywanie się z nich wynikało z jej lenistwa.
Dziennikarka: - Ktoś pani sugerował zmianę zeznań?
Maria: - Czy pani coś imputuje?
Z przesłuchania Marii w sądzie: - Tata nie mówił mi, jakie grożą mu konsekwencje, ale raz podsłuchałam, że jak to wszystko się potwierdzi, to mogą iść do więzienia. Ale nie wyglądali na osoby, które boją się iść do więzienia, raczej na takie, które boją się stracić córkę.
Maria: - Czasem tata, gdy na mnie patrzył, miał rozpacz w oczach.

* * *
Oprócz kary pobawienia wolności, z zawieszeniem na cztery lata, Kowalscy zostali zobowiązani do uiszczenia świadczenia pieniężnego na rzecz Fundacji Dzieci Niczyje: Jan w wysokości 4 tys. zł, jego żona - w wysokości 3 tys. zł.
Fundacja ma na celu ochronę dzieci przed krzywdzeniem. Aktualnie prowadzi kampanię "Słowa ranią na całe życie".
Terapeutka: - Dziecko, które słyszy, że jest kretynem, powoli, niezauważalnie staje się kretynem. I nigdy nie pomyśli, że może być wspaniałe. Ten "kretyn" rośnie wraz z dzieckiem. Przemoc emocjonalna może zrujnować psychikę dziecka na całe życie.
Dziennikarka: - Przez kogo Maria została najbardziej skrzywdzona?
Jan Kowalski: - Przez instytucje, które powinny stać na straży prawa.
Maria: - Nie mogę wręcz uwierzyć, że tak długo trwający proces nie ujawnił prawdziwej wersji wydarzeń. Wyrok, który zapadł, jest nie tylko pomyłką, ale i rażącą niesprawiedliwością, bo z perspektywy dnia dzisiejszego, bijąc się w piersi, mogę stwierdzić, że to ja znęcałam się czasami nad rodzicami, a nigdy oni nade mną.
Prawnik: - Wyrok jest prawomocny, nie wolno go podważać.
Maria: - Wystąpię o kasację!
Dziennikarka: - Studiuje pani w Toruniu, w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej, założonej przez ojca Tadeusza Rydzyka. Rodzice mówią, że to ta uczelnia panią zmieniła.
Maria: - Nie sądzę. Ta uczelnia nie jest sanktuarium kleru, nie prostuje moralności. Zmieniłam się dzięki ludziom, których na swej drodze spotkałam. Wciąż to sobie układam.

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki