Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z kibolami nam nie wyszło

Tomasz Słomczyński
Wszystko już było: gniew premiera, grożenie, determinacja. I co? I nic.

- Będziemy zastanawiali się, jakie kroki podjąć, aby walka z bandytyzmem była skuteczniejsza - tak premier zapowiadał dzisiejsze spotkanie z ministrami sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i z prokuratorami. Wszystko dlatego, bo po raz kolejny okazało się, że żyjemy w świecie sterroryzowanym przez kiboli. A to w Łomiankach sparaliżują życie miasteczka, a to w Gdyni zasieją terror na plaży, a to w Poznaniu wywołają międzynarodowy zgrzyt. Dobrze już to wszystko znamy: zaraz potem następują głosy oburzenia i determinacji: "koniec bandytyzmu!", "kibolstwu stop!", "tę wojnę wygramy!".
Ale to już było. Rządzący podawali recepty dwa lata temu. Miało być inaczej. A wyszło jak zwykle. Nasuwa się więc pytanie: gdzie zostały popełnione błędy?

Jest ich kilka i nietrudno je wymienić, począwszy od nietrafionych rozwiązań szczegółowych, technicznych, skończywszy zaś na ogólnej, można by rzec - filozofii postępowania wobec piłkarskich fanów.

1. Zacząć można od kart kibica. Nie działają tak, jak powinny. Miały odgrywać kluczową rolę, jeśli chodzi o bezpieczeństwo na stadionach i wokół nich.

Obecnie w różnych klubach mają różną formę - bywają zwykłym identyfikatorem, albo tzw. prebiletem na mecz, lub też środkiem płatniczym na samym stadionie. W założeniach kibic posługujący się taką kartą miał być zidentyfikowany już "na bramce". To z kolei miało nie dopuścić, żeby osoba objęta zakazem stadionowym weszła na trybunę, poza tym miało pomóc w identyfikacji konkretnej osoby w przypadku, gdyby zaczęła ona rozrabiać. Dane posiadacza karty miały być zapisane w centralnej bazie, miał on więc być rozpoznawalny na wszystkich stadionach ekstraklasy. Wiadomo by było, na którym stadionie, w którym sektorze jest akurat kibol Kowalski. Ale tak się nie stało.

Po pierwsze dlatego, że karty kibica w zasadzie nie dają możliwości skutecznej weryfikacji osoby posługującej się nią. Aby zapewnić pełną weryfikację konieczny jest udział służb porządkowych, które sprawdzą czy osoba, która posługuje się kartą, ma do tego prawo. W praktyce sprawdza to steward. Robi to "na bramce", w pośpiechu. Sam jest z miasta, w którym pracuje jako ochroniarz, nierzadko sam jest kibicem, ma kolegów na dzielnicy...- Jeśli chodzi o wyjazdy, to rzeczywiście ciężko jest wejść na stadion na nie swoją kartę, ale tu, w Gdańsku, to jest już dużo łatwiejsze - tłumaczy kibic Lechii.
Po drugie zaś - nie ma żadnego systemu, który identyfikowałby posiadaczy kart kibica w całej Polsce. Jeśli kibol Lechii ma zamiar wejść na stadion znienawidzonej Legii, do sektora innego niż sektor gości, może sobie kupić kartę kibica Legii. Nikt mu w tym nie przeszkodzi.

Jednak największe wady (kosztownego dla klubu i samych kibiców) pomysłu odczuwalne są zupełnie gdzie indziej. Bo też najbardziej przykrym efektem wprowadzenia kart kibica jest to, że nie można ot tak sobie, od czasu do czasu, nie planując tego specjalnie, po prostu pójść na mecz, tak jak się chodzi do kina czy pubu.Trzeba mieć kartę kibica, zakupioną wcześniej, wcześniej też trzeba poddać się rejestracji, dać sfotografować... itd. A jeśli ktoś nie chce być regularnym kibicem, tylko "piknikiem", któremu czasem wpadnie do głowy, żeby się przejść na mecz?

I tak wprowadzenie kart kibica stało się niemalże podręcznikowym przykładem na to, jak wylewa się dziecko z kąpielą. Karty kibica przyczyniają się do izolacji fanatycznych kibiców od reszty świata. I zarówno Ekstraklasa SA, jak i sam Zbigniew Boniek - właśnie z tych względów, zwracali się o zmianę przepisów w tej mierze. "Walczymy o to. Stadion otwarty dla wszystkich nie tylko dla tych co mają karty klubowe" - napisał na Twitterze szef PZPN. Jak na razie wygrać tej walki mu się nie udało.

2. Miliony wydaliśmy na monitoring na stadionach. "Każdy będzie rozpoznawalny, nikt nie będzie anonimowy na trybunie" - słyszeliśmy, kiedy budowano u nas "europejskie" stadiony przed mistrzostwami. A tymczasem, kiedy wywieszony zostanie transparent, zamykany jest stadion lub sektor. Zapytam więc - dlaczego cały stadion? Jeśli mamy ten cudowny monitoring, to wiadomo przecież, kto transparent wywieszał. Nie robił tego cały stadion, czy sektor, tylko kilka konkretnych osób, (które powinno być widać na nagraniu z monitoringu).
Cały czas wobec kibiców stosowana jest zasada odpowiedzialności zbiorowej. Nawet jeśli stałeś obok, to i tak jesteś winny, bo miałeś na sobie szalik klubowy. To kolejny błąd - stygmatyzacja prowadząca do konkluzji, że nie ma normalnych kibiców, są tylko kibole. Monitoring miał być po to, by odróżnić jednych od drugich. Zadymy nie robi cała trybuna.
W efekcie ten, który wywieszał transparent staje się bezkarny w tłumie ukaranych.
To po co jest ten monitoring?

3. Niewiele zresztą daje zamykanie trybun czy poszczególnych sektorów. Zdarza się, że wtedy klub na dany mecz przenosi kibiców na sektor sąsiedni. Czyli na zamkniętym sektorze kibiców nie ma, sektor stoi pusty, jak trzeba... Tylko że wszyscy kibice (i kibole) siedzą sobie wtedy w sektorze obok. Zdarza się też, że wojewodowie i policja często nie zamykają sektora dla gości tuż po danym incydencie, ale czekają z tym do meczu tzw. podwyższonego ryzyka. I wtedy jest spokój. Bo najłatwiej zamknąć stadion w najtrudniejszym momencie. To rozwiązanie najprostsze.

4. Zakazy stadionowe i sądy 24-godzinne - to miały być najskuteczniejsze narzędzia do walki z kibolami. Tak to zostało nam przedstawione w ferworze medialnego zgiełku, kiedy rządzący wypowiadali przed dwoma laty wojnę stadionowym chuliganom. I owszem, zakazy stadionowe od czasu do czasu są orzekane, a sądy 24-godzinne jakoś działają (rocznie w tzw. trybie przyspieszonym skazuje się ok. 540- 580 osób).

Czy są to skuteczne narzędzia do walki z przestępczością stadionową? Tu zdania mogą być podzielone. Jeśli można wejść na "swój" stadion na cudzą kartę kibica, to może to zrobić również i ten, który ma stadionowy zakaz wstępu.
Minister będzie zapewniał o wzrastającym bezpieczeństwie, a sami chuligani będą robić swoje, jak uczynili to w ostatnich dniach. Media zaś będą co jakiś czas informować o tym, że na jakimś meczu był ktoś, kogo nie powinno tam być.
Bo też trudno nie wspomnieć o tym, że osoba, która ma zakaz stadionowy na mecze ekstraklasy bez problemu może chodzić na mecze Pucharu Polski (i odwrotnie). Zresztą cała "chuliganka" powoli przenosi się z ekstrklasy do lig niższych, gdzie nie ma kart kibica, monitoringów i innych tego typu "utrudnień". Najlepszym przykładem niech będzie obecnośc kibiców Legii na meczu Polonii z KS Łomianki (czwarta liga).

5. Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o braku profesjonalizmu samej policji. Sprawa ma dwie twarze: pierwszą jest nadmierna pobłażliwość, drugą zaś - nadmierna "upierdliwość".

A oto przykłady. Pierwszy: kibice Ruchu Chorzów od kilku godzin zachowują się głośno i prowokacyjnie w centrum Gdyni. Dopóki nie popełniają przestępstwa lub wykroczenia, mają prawo przebywać na plaży, to prawda. Ale nikt nie mówi o tym, żeby ich zaraz aresztować. Natomiast niepojęty jest fakt, że na miejscu nie ma policjantów (w cywilu lub umundurowanych), którzy monitorowaliby sytuację i starali się zapobiec słynnej już bitwie śląsko-meksykańskiej. Wtedy mogliby też być w większej sile na miejscu, kiedy owa bitwa brała swój początek. Myślę, że gdyńscy plażowicze oczekiwali od policji czegoś więcej, niż tylko przyjazdu w jedenaście minut po wezwaniu.

Drugi przykład: Kibice Arki Gdynia jadą na mecz z Górnikiem Łęczna, są zatrzymywani po drodze, kontrola drogowa trwa do zakończenia meczu, w efekcie fani nie docierają na miejsce. Twierdzą, że chcieli tylko kibicować swojej drużynie, i nie ma powodu, żeby im nie wierzyć.

6. Nieprofesjonalizmowi policji towarzyszy niezdecydowanie samych klubów kibica - stowarzyszeń, które nie kwapią się, by w sposób zdecydowany i wyraźny odciąć się od aktów agresji. Czyżby nie chciały tego zrobić? Czyżby dlatego, że ci, którzy biegają z pięściami na przeciwnika, to ci sami, którzy mają głos decydujący w ugrzecznionych stowarzyszeniach?

7. Ogólnie znanym i zakrawającym na banał jest twierdzenie, że policja i kibice stoją po przeciwnych stronach barykady. Trudno oprzeć się wrażeniu, że obie strony tę barykadę wciąż wznoszą. W efekcie mamy całkowity brak komunikacji władz, policji, ze środowiskami kibiców (nie kiboli). To prawdopodobnie efekt pokutującego wciąż przekonania o tym, że nie ma dobrych kibiców, są tylko agresywni kibole. Stygmat działa w dwie strony - sami kibice jak ognia unikają mediów, żaląc sie czasem, że te ostatnie nie chcą nagłaśniać ich akcji charytatywnych (a takie również mają miejsce i jest tego wcale niemało). Dobrym przykładem w tym przypadku jest dyskusja o środkach pirotechnicznych stosowanych podczas opraw meczowych, czyli o tzw. racach. To ważny temat dla kibiców - chcą oni je stosować, i wydaje się że byłoby to możliwe - wszak sama Ekstraklasa SA to podnosi, na przykład w piśmie kierowanym do Sejmowej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki. Tu można by pójść na pewne ustępstwa, ale nikt na nie nie idzie. A sami kibice - jak się okazuje, to sprawa polityczna. PO nimi straszy, PiS się do nich przymilnie uśmiecha licząc wirtualne jeszcze głosy w nadchodzących wyborach. W tych warunkach końca tej wojny nie widać.
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki