Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wybory prezydenckie 2015. Wyszło jak wyszło, czyli antykampania

Ryszarda Wojciechowska
Prezydencka debata 10 kandydatów w TVP uznana została powszechnie za nieporozumienie
Prezydencka debata 10 kandydatów w TVP uznana została powszechnie za nieporozumienie Piotr Smoliński
To była dziwna kampania. Dla jednych mdła, dla innych żenująca. Kampania figurantów i kiepskich aktorów, którzy - jak to określiła Agnieszka Holland - są zamiast, w zastępstwie kogoś.

Nawet debata nie wywołała większych emocji. Dziesięciu, bez obecnego prezydenta, pretendentów do prezydenckiego urzędu, wygłaszało mowy, często komunały. Jedni wspierali się kartkami, inni krzesełkami i orzełkami, jakby gadżet miał wiele rozwiązać.

Młodość i nic więcej

Politolog dr Krzysztof Piekarski z Uniwersytetu Gdańskiego pytany o kampanijne tygodnie odpowiada, że to było starcie: Bronisław Komorowski i reszta. Jego zdaniem, prezydent stał się chłopcem do bicia dla pozostałych kandydatów. Poza tym była to kampania, w której dało się obiecać niemal wszystko. Im kandydat miał niższy wynik w sondażach, tym obiecywał więcej. Hasło tej kampanii mogłoby brzmieć: Nikt ci tyle nie obieca, ile kandydat z jedno lub dwuprocentowym poparciem.

To, co wyróżniało tę prezydencką kampanię od poprzednich, to wyraźne obniżenie średniej wieku kandydatów. - To idzie młodość, chciałoby się powiedzieć. Tylko, że za młodością nic dalej nie szło. Zobaczyliśmy kandydatów raczej wtórnych, drewnianych i plastikowych, którzy wizje zastąpili banałami - komentuje Piekarski.

Support z epoki przedinternetowej

Piotr Tymochowicz, specjalista od marketingu politycznego na pytanie, co go zaskoczyło w tej kampanii odparł, że to, iż...nie było nic zaskakującego.

- Wydawało się, że politycy uczą się trochę szybciej. Że nie są oderwani od świata, mają z nim kontakt. Ale po tej kampanii już wiem, że oni żyją w inkubatorze. Stosują PR-owe metody jeszcze sprzed czasów internetu, dbając głównie o to, żeby właściwie potrząsać rękami i spotykać się z wyborcami w terenie. Tak mniej więcej wyglądały kampanie 20 lat temu. A w przypadku kandydatki SLD Magdaleny Ogórek, to mam wrażenie, że zatrudniono specjalistów z lat 70. ubiegłego wieku. Regres absolutny. Kampania w internecie to nadal tylko margines - tłumaczy.

Tymochowicz opowiada, że kiedy zobaczył kandydatkę unikającą mediów, myślał, że śni. Przyznaje, że na początku był entuzjastycznie do niej nastawiony, ale teraz uważa, że to największa, kampanijna porażka.
- Po wyborach powinna włożyć burkę i zaszyć się gdzieś - sugeruje.

Na stwierdzenie, że jednak swoje ugrała, bo chyba nie o politykę jej chodzi, spec od marketingu odpowiada: - Może. Jeżeli teraz z polityki zręcznie przejdzie do Pudelka i będzie dostawać pieniądze za reklamę butów czy noszenie halki, to można mówić o jej prywatnym sukcesie. Ale czy chwalebne jest wykorzystywanie prezydenckich wyborów do tego, żeby potem istnieć na Pudelku jako celebrytka? - pyta.

Paweł Kukiz to dla niego największy zwycięzca tych wyborów. I nie chodzi o to, czy zdobędzie 8 czy 11 procent, tylko o to, że pokazał, iż można nie mieć żadnego zaplecza i żadnego PR, a zajść w wyborach bardzo wysoko.

Andrzej Duda, jego zdaniem, świetnie zaczął, w amerykańskim stylu. Ale potem z niego zeszło powietrze. I nie udało się odnaleźć ani trochę tej charyzmy, jaką obiecywała sama konwencja wyborcza kandydata. Duda, jak mówi Tymochowicz, okazał się być typem posłusznego urzędnika państwowego, wykonującego rozkazy wielkiego guru, schowanego za jego plecami. - Ale tak całkiem nie udało się schować Jarosława Kaczyńskiego. I te agresywne ząbki kołaczą się gdzieś z tyłu za kandydatem PiS - dodaje.

Dla Tymochowicza prezydent Bronisław Komorowski jest też zachowawczy. Ale to może być dla wielu wyborców atut, przyznaje. Bo do wyborów chodzą przede wszystkim starsi ludzie, którzy nie chcą rewolucji. I w pewnym sensie Bronisław Komorowski może być dla nich wzorcem. Może mało ciekawym osobowościowo, ale za to bezpiecznym. Uosabiającym obraz ojca, a nawet dziadka narodu. A wobec ojca i dziadka trudno mieć agresywne emocje. Można mieć, co najwyżej, zawiedzione nadzieje.

Specjaliści od marketingu zgadzają się co do jednego, że ta kampania po raz pierwszy była tylko kwiatkiem do kożucha wyborów parlamentarnych. I że ta mnogość kandydatów nie brała się z tego, że oni uwierzyli w swoje wyborcze szanse. Tylko pojawili się dlatego, żeby umacniać stare partie albo kreować nowe ugrupowania.

Tymochowicz mówi, że kampania była tylko takim supportem wyborów parlamentarnych. I sugeruje, że przydałaby się ustawa, wprowadzająca minimum rok przerwy między wyborami. Bo inaczej grozi nam spadek rangi wyborów prezydenckich, które są ważnym aspektem demokracji. Bo to przecież prezydenta, a nie premiera wybiera naród.

Hasła pisane na kolanie

Dr Wiesław Baryła, adiunkt w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej też nie najlepiej ocenia kampanię mówiąc, że była bałaganiarska i pełna pomysłów, które nie tyle pojawiały się z dnia na dzień, co raczej z godziny na godzinę. A szczególnie kampania prezydencka powinna uczyć demokracji, pokazywać ważność i znaczenie dyskursu politycznego.

- Aż mnie zemdliło, kiedy usłyszałem hasło obecnego prezydenta "Wybierz zgodę i bezpieczeństwo". Logicznie, hasło to można zinterpretować tak, że namawia się nas do wybrania władzy dyktatorskiej. Bo tylko dyktator może zapewnić absolutną zgodę. Wiem, że prezydentowi i jego sztabowi nie o to chodziło, przekaz miał być taki, aby wyciszyć te głupie, partyjne spory. Wyszło jak wyszło, a przecież zadaniem polityków, za które biorą pieniądze, jest właśnie zarządzanie konfliktami społecznymi i międzypaństwowymi. Politycy są po to, żeby ludzie nie byli zmuszeni rozstrzygać konfliktów interesów i wartości własnymi rękami - mówi dr Baryła. Ź

le też ocenia hasło wyborcze Andrzeja Dudy "Przyszłość ma na imię Polska". Jest dla niego projekcyjne, mało treściwe, żeby nie powiedzieć puste. To hasło to populizm w najczystszej formie, każdy może sobie do niego dośpiewać to, co mu się żywnie podoba. Taki populizm, wyjaśnia, jest nawet groźniejszy od obliczonych na poklask składanych wprost obietnic czy deklaracji ksenofobicznych, bo wyzwala w odbiorcach te same demony, tylko skuteczniej. A jednocześnie tych, którzy pod tym hasłem występują, trudno pociągnąć do odpowiedzialności za polityczną nieodpowiedzialność.

Psycholog mówiąc o naszej kampanii, wskazuje na kampanię w Wielkiej Brytanii przed wyborami do brytyjskiego parlamentu, która się niedawno zakończyła.

- Tamta kampania była dużo bardziej atrakcyjna dla wyborców, niż nasza. Polscy politycy mogliby się uczyć od polityków brytyjskich komunikowania się ze społeczeństwem czyli, mówiąc kolokwialnie, trzymania się agendy. By do ludzi dotrzeć, trzeba mówić jasno, konkretnie i na temat. Elementarne prawa komunikacji wymagają wybrania sobie jednego tematu kampanii lub jednej, spójnej narracji, historii, którą chce się wyborcom opowiedzieć. Wprowadzanie więcej, niż dwóch agend w kampanię, robi wyborcom z mózgu wodę. Wprawdzie w trakcie badań fokusowych ludzie deklarują, że nudzi ich ciągłe podnoszenie tych samych tematów przez polityków, mówią, że chcieliby większego zróżnicowania tego, o czym się w kampanii rozmawia, ale jak to często bywa, nie zdają sobie sprawy z tego, co w rzeczywistości wpływa na ich decyzje wyborcze. Jasna i konsekwentna komunikacja z wyborcami, oparta na konkretach i przemawiająca do wyobraźni, to klucz do zdobywania elektoratu. I tego polskim kandydatom brak. W zamian serwują nam ogólniki, okrągłe i abstrakcyjne obietnice zmian na lepsze. Nie tłumaczą jednak na czym dokładnie te zmiany miałyby polegać, z jakiego powodu będą na lepsze i jak je wprowadzą.

Zdaniem dr Baryły nie ma kandydata, o którym można powiedzieć, że prowadził w pełni profesjonalną kampanię. Najbardziej jednak zaskoczyła go kandydatka SLD.
- To absolutny wynalazek, nie obrażając pani Magdaleny Ogórek. Jako psycholog społeczny mogę powiedzieć, że to eksperyment naturalny. Ktoś wpadł na pomysł, żeby zobaczyć, co wyniknie z wystawienia kandydatki atrakcyjnej, ale nikomu nie znanej i jeszcze unikającej mediów. Eksperyment nie mógł się udać. Bo ktoś, kto wpadł na ten pomysł, nie odrobił wcześniej lekcji z politologii, socjologii i psychologii społecznej. Bo na co ludzie zwracają uwagę, kiedy widzą zupełnie nowego kandydata na takie stanowisko? Na to, czy jest to przede wszystkim osoba kompetentna i dojrzała. A kiedy się patrzy na medialny wizerunek pani Ogórek, to można odnieść wrażenie, że ona tych cech nie posiada. Wystarczy jeszcze, że powie o telefonie do Putina albo o tym, że podpisałaby zarówno ustawę pro- jak i antyaborcyjną i jeszcze trudniej z takich deklaracji wnioskować o jej kompetencji i dojrzałości politycznej. Poza tym ona jest aranżowana na kogoś młodszego, niż w rzeczywistości jest. Jakby zapomniano o tym, że w polityce to jednak dojrzałość jest atutem - tłumaczy psycholog.

Dodaje, że Kukiz w przeciwieństwie do Ogórek nie jest wymyślony. Postanowił się zaangażować całym sobą w politykę. I to jest jego kolejny pomysł na siebie. Dzięki temu, mówiąc metaforycznie, wpadł w ręce polskich niezadowolonych, stał się ich twarzą i głosem. I teraz nie ma wyjścia, nawet jakby nie chciał, to musi być rzecznikiem tych, dla których polska rzeczywistość jest źródłem rozczarowań i frustracji.

Teraz już głos będą mieli tylko wyborcy.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki