Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolontariusze Białoruskiego Hospicjum Dziecięcego: Człowiek sowiecki już się od nas odkleja

Dorota Abramowicz
Pięcioro wolontariuszy z Białorusi - Tatiana, Aleks, Sofija, Andriej i Swietłana, podczas pobytu w gdańskim hospicjum
Pięcioro wolontariuszy z Białorusi - Tatiana, Aleks, Sofija, Andriej i Swietłana, podczas pobytu w gdańskim hospicjum Tomasz Bołt
Wielu ludzi, zwłaszcza starszych, uważa, że pomaganie jest głupi, i patrzy na nich z nieufnością. A oni, wolontariusze Białoruskiego Hospicjum Dziecięcego, zwyczajnie cywilizują państwo.

Z dnia na dzień tego nie zmienią. Wdrukowywana przez kilkadziesiąt lat bezradność, typowe dla homo sovieticus oczekiwanie, że "państwo coś załatwi", i przekonanie, że organizowanie na własną rękę pomocy innym jest podejrzane, tkwi jeszcze w ludziach na Białorusi.

Są jednak sprawy ważniejsze od narzuconej ideologii. Chęć bycia potrzebnym. Niezgoda na cierpienie. Spłacanie dobra. I tysiące innych motywów, które każą pomagać.

Kilka miesięcy temu Aleksiej Dziadak, koordynator wolontariatu w jedynym na Białorusi Domowym Hospicjum dla Dzieci, znalazł w sieci stronę internetową polskiej Fundacji Hospicyjnej. Wysłał e-mail z pytaniem, czy białoruscy wolontariusze mogliby skorzystać z naszych doświadczeń. Odpowiedź, wraz z zaproszeniem do Gdańska, przyszła niemal natychmiast.

Przyjechali w piątkę. Tatiana, 26 lat, pracuje w drukarni. Sofija, 21 lat, jeszcze studiuje. Swietłana, 44-letnia matka trojga dzieci, zaopatrzeniowiec. Aleksiej, po studiach w Polsce, żonaty, pracownik socjalny. Andriej, 40-letni ślusarz.

Teoria względności

Doświadczenie to kwestia względna.
- Inne kraje byłego Związku Radzieckiego, włącznie z Rosją, choć tam są o wiele większe pieniądze, mogłyby się od nas wiele nauczyć - twierdzi Aleksiej Dziadak.

Pierwsze w Polsce hospicjum powstało w 1981 roku. Trzynaście lat później na Białorusi założono pierwszy w krajach byłego ZSRR ośrodek opieki paliatywnej dla dzieci. W dawnej wsi Borowlany na bazie pediatrycznego szpitala zrodziło się centrum onkologii dziecięcej. Pomagali Walijczycy, z fundacją "Przyjaciele białoruskiego Hospicjum Dziecięcego". Zbierali pieniądze, organizowali szkolenia. Stworzyli bazę.

Dziś hospicjum obejmuje opieką ponad sto nieuleczalnie chorych dzieciaków, mieszkających w promieniu 250 km od Mińska. Dzieciom pomaga dwóch lekarzy, 7-8 pielęgniarek i wolontariusze.

To kropla w morzu potrzeb. Na stronie internetowej białoruskiego hospicjum można przeczytać, że według tamtejszego Ministerstwa Zdrowia, na pomoc paliatywną czeka około 3 tysięcy dzieci.

- Hospicja na Białorusi są dziś w tym samym miejscu, w którym my byliśmy 30 lat temu - stwierdza Alicja Stolarczyk, prezes Fundacji Hospicyjnej. - Nie ma tam czegoś takiego jak medycyna paliatywna, a instytucja wolontariatu nie została do tej pory prawnie uregulowana.

Wolontariat to słowo klucz. Nawet najbogatsze państwo nie poradzi sobie z opieką hospicyjną bez ludzi, którzy poświęcą swój czas i pracę potrzebującym.

Popularność wolontariatu to jednak też kwestia geograficzna. W Światowym Indeksie Dobroczynności 2013, badającym chęć pomagania innym, w europejskiej czołówce są Irlandia, Wielka Brytania i Holandia. Im dalej na wschód, tym gorzej. Na 160 krajów Polska zajmuje 84 miejsce, otwierając listę państw Europy Środkowej i Wschodniej. Białoruś jest na 93 miejscu, wyprzedzając m.in. zajmujące 102 pozycję Ukrainę i 123 miejsce Rosję.

Psycholog społeczny z SWPS dr Wiesław Baryła wyjaśnia, że państwo socjalistyczne przez dziesięciolecia wmawiało obywatelom, że pomaganie jest głupie. Od tego były urzędy, a obywatel mógł co najwyżej wziąć udział w czynie społecznym. A im dłużej się wmawiało, tym mocniej to się w świadomości zakorzeniło.

Dorastanie Aleksa

Aleksiej świetnie mówi po polsku. - Spędziłem w Polsce 16 lat - uśmiecha się lekko. - Całe moje dzieciństwo. Mama drugi raz wyszła za mąż, ojczym jest Polakiem. Przyjechałem do Gorzowa, mając 10 lat, tu chodziłem do szkoły, potem studiowałem w Białymstoku filologię rosyjską.

Rodzice woleli, by Aleks, jedyny syn, został z nimi w Polsce. Jego jednak ciągnęło na wschód. W Mińsku żyje babcia, czekało mieszkanie. W 2008 roku przyjaciele namówili go, by został wolontariuszem.- Była to organizacja otwarta, przy Uniwersytecie Pedagogicznym w Mińsku - wspomina. - Chodziliśmy do domów dziecka, szpitala onkologicznego. W szpitalu zaprzyjaźniliśmy się z kilkoma rodzinami. Niestety, niektóre z nich trafiły pod opiekę hospicjum...

Wśród szpitalnych przyjaciół była Helena, która zachorowała jako dziecko i po przekroczeniu granicy dorosłości pozostała pod opieką dawnych lekarzy. - Poznałem ją w szpitalnej kaplicy - mówi Aleksiej. - To była mądra, wspaniała dziewczyna. Prawdziwa przyjaciółka. Wiele mnie nauczyła. Zmarła, mając zaledwie 32 lata, ale do dziś myślę, że tam, u góry, patrzy na to, co robię. I pomaga, gdy jest ciężko.

Helena nie była jedyną osobą, która zmieniła podejście do życia Aleksa. Tymoteusz miał trzy lata i leżał w jednej szpitalnej sali z Aleham (Olegiem) i Illią. Aleks odwiedzał ich przez kilka miesięcy. Bawił się z dziećmi, czytał im książki, opowiadał historie. W maju Tymoteusz trafił pod opiekę hospicjum. W czerwcu już nie żył. W tym samym roku odeszli Oleg i Ilia.

- Tamten rok był bardzo bolesny, ale... - Aleks zastanawia się, jak dobrać odpowiednie słowa. - Choć to dziwnie zabrzmi, był to rok w pewien sposób szczęśliwy. Poznałem wielu przyjaciół, którzy są teraz w niebie. No i sam trochę wydoroślałem...

Na "wydoroślenie" wielu patrzyło z nieufnością. Zwłaszcza dla osób po pięćdziesiątce zachowanie Aleksieja było co najmniej dziwactwem. - Babcia do tej pory nie rozumie, jak można było bez etatu tyle czasu poświęcać obcym dzieciom - wzdycha Aleks.- Na szczęście dobrze zrozumiała to żona, z zawodu księgowa. Poznałem ją półtora roku po śmierci Heleny.

Jaki masz w tym interes?

Od ubiegłego roku Aleksiej jest już na etacie pracownika socjalnego Białoruskiego Hospicjum Dziecięcego. Dostał zadanie - skoordynować pracę wolontariuszy.

Jeśli dobrze policzyć tych, którzy się raz na jakiś czas zgłoszą z ofertą pomocy, to będą ich nawet setki. - Czasem pomoc doraźna ma taką samą wartość - wyjaśnia Aleks. - Na Białorusi nie wszystkie przyrządy lub leki są dostępne, więc przywiezienie czegoś z zagranicy jest bardzo ważne. Bywa tak, że po kilku miesiącach milczenia nagle zjawia się ktoś, kto zaczyna aktywnie pomagać. Większość wolontariuszy to ludzie przed trzydziestką.

Przed trzydziestką są Sofija i Tatiana, które przyjechały z Aleksem do Gdańska. Tania Szustowa, pracownica drukarni, zgłosiła się do hospicjum po obejrzeniu filmu o chorych dzieciach. Dla Sofii Syćko opowiadanie o drodze do wolontariatu to trudny temat. Krótko mówi o siostrze, która zachorowała w dzieciństwie. O tym, jak ją odwiedzała i jak Irena Bajdakowa, kierująca pracownikami socjalnymi hospicjum, wzięła do siebie 18-letnią Sofiję, gdy siostry zabrakło.

Swietłana i Andriej reprezentują inne pokolenie. - Dzieci dorastają, najstarszy syn ma już 22 lata, a ja też musiałam dorosnąć do pomagania - tłumaczy Swietłana Dzikowicka, pracująca matka trojga dzieci. - Bałam się umierających maluchów, ale zobaczyłam, że wśród podopiecznych hospicjum jest wiele takich, które są po prostu przewlekle chore. Wolę jednak organizować akcje, zajmuję się transportem...

Za to chętnie z chorymi dziećmi przebywa 40-letni ślusarz, Andriej Gapanowicz. - Syn wyrósł z zabaw, a u mnie dużo energii zostało - śmieje się Andriej. - Jeden lekarz mi wytłumaczył, że śmiech i zabawa to też lekarstwo.

W fabryce Andrieja wiedzą o drugiej pracy ślusarza. Nie ma jednak takich, którzy zamierzają go naśladować. - Uważają to za coś nienormalnego - Andriej wzrusza ramionami. - Czasem pytają: jaki masz w tym interes?

Wśród wolontariuszy dziecięcego hospicjum jest tylko jedna osoba po pięćdziesiątce.- Niezastąpiona, ale będąca absolutnym wyjątkiem - mówi Aleksiej. I dodaje, jak wielkie wrażenie podczas wizyty w Gdańsku zrobił na nich widok osób w wieku okołoemerytalnym i więźniów, przychodzących pomagać chorym.

- Pomożemy im - deklaruje prezes Stolarczyk. - Na Białorusi wolontariusze nie przechodzą żadnego szkolenia, więc raz na rok nieodpłatnie przeszkolimy 10 osób. Przekazaliśmy im wszystkie książki wydane przez fundację, z możliwością nieopłatnej licencji na tłumaczenie. Ufundujemy też udział w konferencji paliatywnej dla dwóch osób - lekarza i pielęgniarki.

Praca u podstaw

W 2011 roku na Białorusi zarejestrowano 2325 organizacji społecznych, z których około 400 zajmowało się działalnością dobroczynną. W tym samym czasie w Polsce działało już 12 tys. fundacji i 71 tys. stowarzyszeń.

Białoruski "trzeci sektor" jest w trudnej sytuacji. Od 2011 roku obowiązują nowe zasady finansowania organizacji pożytku publicznego. Zaostrzono m.in. przepisy ograniczające prowadzenie działalności przez zagraniczne organizacje pozarządowe i możliwość finansowania organizacji białoruskich przez podmioty zagraniczne. Ustawa miała przede wszystkim uderzyć w upolitycznione i niechętne władzy organizacje.

Co to oznaczało dla apolitycznego hospicjum? Choć organizacja ma formalnie zaufanie państwa (decyzją prezydenta przekazano jej nawet ziemię w Borowlanach, na której powstanie pierwsze dziecięce hospicjum stacjonarne), to i tak nie jest łatwo.

- Teoretycznie organizacje pozarządowe mogą istnieć i się rozwijać, jednak nieoficjalnie cały czas pojawiają się gdzieś problemy - tłumaczy Aleksiej. - Duża część pomocy finansowej z zagranicy zostaje, w formie podatków, u państwa, a z pomocą humanitarną są wielkie "trudności biurokratyczne".

Korzystające z walijskiego wsparcia i nieotrzymujące dofinansowania od państwa Hospicjum dla Dzieci musi więc intensywnie szukać nieopodatkowanych pieniędzy w kraju. - Nie możemy zbierać pieniędzy na ulicach, ale już w centrach handlowych, za zgodą ich kierowników, tak - tłumaczą Białorusini. - Nadal jednak w sklepach wisi więcej apeli o adopcje psa lub kota niż o pomoc dziecku.
Z drugiej strony, coraz częściej udaje się znaleźć firmy gotowe przekazać pieniądze. Indywidualne osoby także zaczynają pomagać, np. wpłacając na konkretne dziecko. Udało się dotrzeć do znanych piosenkarzy, którzy śpiewają dla dzieci.

- Czy można to nazwać cywilizowaniem pomocy?
- To hospicjum już cywilizuje państwo - mówi Aleks.

I tak, bez rewolucyjnych zrywów, przymiotnik "sowiecki" odkleja się od człowieka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki