Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolność bycia tatą

Dorota Abramowicz
Dochodzenie do ojcostwa to proces - mówi Waldemar Zadorożny z Krysią i Antkiem na kolanach. Z tyłu Maks, siedzi Michał
Dochodzenie do ojcostwa to proces - mówi Waldemar Zadorożny z Krysią i Antkiem na kolanach. Z tyłu Maks, siedzi Michał Tomasz Bołt
Pierwszy tata Antosia miał 56 lat i dzieci z poprzedniego związku. Razem z mamą (38 lat) tworzyli dobrze sytuowane, bezdzietne małżeństwo. Antek, obdarzony dodatkowym, 21 chromosomem, nie pasował do rodziny. Po urodzeniu syna 22 grudnia 2010 roku pierwszy ojciec odwiedził jeszcze Urząd Miejski w Gdyni, by bez skrępowania odebrać becikowe. Następnego dnia wraz z żoną zrzekł się praw do dziecka, pozostawiając chłopca z zespołem Downa w szpitalu. Drugi tata Antosia, Waldemar Zadorożny, mieszka w Gdyni.

- Ojcostwo? - mówi Waldek. - Mężczyzna dojrzewa do niego. To proces i wyzwanie.

Zadorożny jest technikiem elektrykiem, pracuje w dużej hurtowni ze sprzętem elektrycznym. Jest także prezesem Franciszkańskiego Centrum Kultury w Gdyni, stowarzyszenia, które jest jednym z najważniejszych animatorów życia kulturalnego miasta. Wraz z żoną Mają mają troję dzieci. Po pojawieniu się w domu Antka stali się jedyną gdyńską specjalistyczną rodziną zastępczą. W lipcu oficjalnie dołączy do niej 4,5-letnia Krysia, przywieziona na Wielkanoc z gdańskiego domu małego dziecka przy ul. Korczaka. Krysia, w kolorowych okularkach, sterczących kitkach i z rozbrajającym uśmiechem tak jak Antoś jest dzieckiem z zespołem Downa.

Dom otwarty

Nie trzeba pukać. Drzwi do mieszkania Zadorożnych na parterze gdyńskiego domu są szeroko otwarte. Rodzina siedzi przy obiedzie. Maja karmi Antka, siedemnastoletni Michał rozmawia z ojcem, niespełna sześcioletni Maks pyta, czy może później wyjść na rower, a Krysia domaga się czegoś do picia. Brak tylko najstarszej Klaudii, która po skończeniu szkoły wyjechała do pracy w Paryżu jako opiekunka do dzieci.

- Jesteśmy jak włoska rodzina - śmieje się Maja, wycierając buzię Antkowi i stawiając go na podłodze. A Waldek dodaje, że te wspólne posiłki są dla nich bardzo ważne. To czas na rozmowę, wyjaśnienie nieporozumień, przeproszenie i rozpoczęcie dnia od nowa z czystą kartą.

Karolek spod Gdańska znalazł po sześciu latach rodziców

Pobrali się ponad dwie dekady temu. Maja była pielęgniarką na oddziale pediatrycznym gdyńskiego szpitala, Waldek studiował w Wyższej Szkole Morskiej. Studia przerwał i po narodzinach Michała wyruszył za chlebem do Islandii. Pracował tam cztery lata.

- Do tej pory uważam, że jako ojciec, rozstając się z dziećmi, popełniłem duży błąd - mówi dziś o tamtym wyjeździe. - Klaudia miała zaledwie cztery lata, Michał rok. Nie uczestniczyłem w ich wychowywaniu, nie byłem przy nich, gdy obchodziły kolejne urodziny, zadawały pytania, uczyły się świata. Młodszy Maks, przy którym jestem od urodzenia, pomaga mi skręcić półkę, podając bez pytania narzędzia. Michała nie mogłem tego nauczyć.

- Ale tata za to jest jak legendarny MacGyver - śmieje się Michał, uczeń gdyńskiej "szóstki". - Wszystko naprawi i z drutu pralkę zrobi.

Wychowywanie zdolnych dzieci to przyjemny obowiązek. Jednak decyzja o stworzeniu domu dla Antosia okazała się już czymś więcej. Waldek mówi, że jest to wyzwanie.

Kto cię, szkrabie, weźmie

Styczeń 2011 r. Prosto ze szpitala kilkutygodniowy Antoś, nazywany wtedy jeszcze Michałem, trafia do domu dla dzieci Fundacji Dziecięca Przystań. W placówce na Demptowskiej pracuje Maja. Razem z Joanną Jasiukiewicz, dyrektorką domu, nachylają się nad łóżeczkiem, w którym leży porzucone niemowlę. Chłopiec otwiera oczy i wpatruje się w obce kobiety.
- Kto cię teraz, szkrabie, weźmie jak nie my - mówi Maja. A potem wybucha płaczem.

Maja i Asia, której też mokro robi się pod powiekami, dobrze wiedzą, że dziecko z zespołem Downa ma niewielką, umówmy się, że prawie żadną, szansę na adopcję. I w tym jednym, jedynym momencie, od pierwszego spojrzenia Antka, Maja postanawia zaopiekować się chłopcem. Tylko jak powiedzieć o tym mężowi?

Joanna Jasiukiewicz bierze do ręki telefon. Dzwoni do Waldka: - Przyjedź tu, błogosławieństwo Boże na ciebie czeka - mówi do słuchawki.

Maja potem często zastanawiała się, skąd przyszła wielka miłość, jaką poczuła do chorego chłopca. Miała 36 lat, będąc w ciąży z Maksem. Od lekarki usłyszała, że grozi jej urodzenie upośledzonego dziecka i że powinna zrobić badania. Odmówiła.

- Dobrze, dobrze, tak mówią wszystkie, a potem rodzą te Downy - rzuciła lekarka. Maks urodził się zdrowy.

Wywiad z Jerzym Stuhrem

Dla niej spotkanie z Antkiem oznaczało nagłe, natychmiastowe pokochanie. Dla niego - stopniowy proces dochodzenia do ojcowskiej miłości.

Po co wam Down?

Nie jest łatwo pozostać tatą chorego dziecka.

- Coś w tym jest - mówi jedna z gdańskich lekarek. - Kobiety poświęcają się opiece nad nieuleczalnie chorym potomstwem, tatusiowie na początku im towarzyszą, a po kilku latach zaczynają znikać. Ten ciężar przerasta wielu panów. Oczywiście nie wszystkich, ale to głównie mężczyźni nie wytrzymują presji. Faktu, iż nie pochwalą się urodą córki, nie pograją z synem w piłkę. Wolą odsunąć się, założyć nowe, "zdrowe" rodziny.

Waldek rozłożył już na drobne uczucia to, co sprawia, że mężczyzna chce uciec.

- Niepewność, jak to się wszystko ułoży - mówi. - Obawa, a właściwie strach. Siła stereotypów, według których dziecko z zespołem Downa jest grube, ma wysunięty język, jest tępe. To nieprawda, ale i tak naznacza rodziców.
Maja radzi sprawdzić stereotypy i uprzedzenia na własnej skórze.

- Proszę wsiąść z Antkiem i Krysią do autobusu. Ostatnio pewien mężczyzna patrzył na nas z tak widocznym obrzydzeniem, że aż zabolało. Inny, gdy byliśmy na mszy w kościele, odsuwał się od dzieci ze wstrętem.

- Po co wam Down? - pytali bezpośrednio znajomi, gdy mówili, że chcą wziąć do domu porzuconego chłopca.

Waldek kiedyś słuchał w radiu programu o barierze społecznej i o strachu przed chorymi dziećmi.

- Niewykluczone, że wynika to z powszechnej komercjalizacji i z przymusu nieustannego parcia do przodu - mówi. - Ludzie boją się inności, chore dzieci oznaczają rezygnację z dotychczasowej pozycji społecznej.

A Maja dodaje, że niektóre prawidłowo prowadzone dzieci z zespołem Downa osiągają bardzo dobre wyniki. Kończą szkoły, są samodzielne.

To prawda. Kiedyś pokazywano mi modnie ubraną dziewczynę ze zdiagnozowanym zespołem Downa, która kończyła studia pedagogiczne. Nie u nas. W Szwecji.

Ojcowska duma

Waldkowi wiele dało spotkanie z rodziną Joanny i Macieja Kotarskich, psychologami, rodzicami Jasia z dodatkowym, 21 chromosomem. Długo rozmawiał z ojcem Jasia - o obawach i o oporach. A także o przemyśleniach religijnych, o tym, jak chore dziecko może stać się błogosławieństwem dla rodziców.

- Znaleźliśmy wspólny język - wspomina Zadorożny. - Nie odczułem tego od razu, aż wreszcie zrozumiałem, że Antek stał się dla mnie wyzwaniem. Palcem Bożym, który nakazał mi, by coś z moim życiem zrobić.

Dawid marzy, by nie umrzeć przed Euro

Poszli na kurs dla rodzin zastępczych. Wcześniej sprawdzono, jakie mają warunki mieszkaniowe, dochody, czy choć jeden członek rodziny pracuje, jaką opinią cieszą się w środowisku. Po kilkudziesięciu godzinach kursu i otrzymaniu pozytywnej opinii do sądu trafił wniosek o ustanowienie Zadorożnych rodziną zastępczą dla Antosia.

- Specjalistyczną rodziną zastępczą - podkreśla Zuzanna Stec, kierownik zespołu ds. pieczy zastępczej w gdyńskim MOPS. - Niestety, jedyną w Gdyni. Szukamy kolejnych kandydatów, na których czeka kilkanaścioro chorych dzieci. Taka rodzina otrzymuje dodatek 1200 złotych na dziecko. Nie jest to oszałamiająca kwota, ale oferujemy cały czas nasze wsparcie w razie pojawienia się problemów z chorym podopiecznym.

Bo problemy to codzienność. Nie było łatwo, ale Antoś, zwany Żelkiem, ujął za serce wszystkich, łącznie z dziećmi Zadorożnych. Dzielnie raczkuje do kolan mamy i taty. Wstaje na nóżki i uśmiecha się radośnie do świata. Dzielnie ćwiczy podczas rehabilitacji.

Waldek jest dumny z Antosia. Tak jak dumny może być ojciec z osiągnięć syna: - To wyjątkowe dziecko, obdarzone dodatkowym chromosomem miłości - tłumaczy. - Robi ogromne postępy. Przerósł moje najśmielsze oczekiwania.

Marzenie o samodzielności

Po roku życia z Antosiem i po długich dyskusjach uznali, że są w stanie podjąć się kolejnego wyzwania. Michał jest mądrym, samodzielnym nastolatkiem. Maks idzie do zerówki i choć ma tysiąc pomysłów na minutę, to jest coraz bardziej dojrzały.
Wyzwanie ma na imię Krysia. Przez cztery lata mieszkała w domu dziecka. Wymaga ogromnej pracy.

Krysia zjawiła się u Zadorożnych na Paschę. Od początku przylgnęła do Waldka. Chodzi za nim, drapie się na kolana. Po prostu go sobie wybrała. Pod koniec lipca sąd zadecyduje o ustanowieniu gdyńskiego małżeństwa rodziną zastępczą dla dziewczynki.

Ojciec może zastąpić matkę

- Naszym marzeniem jest, by Antoś i Krysia nauczyły się samodzielnie żyć, by dla nikogo nie były obciążeniem - mówi Maja.
- Nie ma co ukrywać, to będzie walka - dodaje Waldek.

- Ale już przyzwyczajamy się do tej myśli. Do kolejnych wyzwań.

Ostatnio w rozmowach pojawił się pomysł założenia rodzinnego domu dziecka. Pomysł jeszcze nieskrystalizowany, wymagający położenia na wadze argumentów za i przeciw. Bo przecież wiadomo, że w takiej sytuacji Waldek będzie musiał całkowicie poświęcić się wraz z żoną dzieciom. - To takie niemęskie - rzucił niedawno kolega. Ktoś inny dodał, że decyzja "na tak" oznacza pracę, trwającą 24 godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.

A on odpowiada, że na ewentualny wybór trzeba patrzeć w kontekście wolności. Wolności do bycia ojcem.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki