MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wisłą na biegun

Irena Łaszyn
Pływanie, mimo paraliżu nóg, nie jest takie trudne, szczególnie na plecach. Maciek jednak woli pływać na brzuchu - w masce i z fajką nurkową
Pływanie, mimo paraliżu nóg, nie jest takie trudne, szczególnie na plecach. Maciek jednak woli pływać na brzuchu - w masce i z fajką nurkową Tomasz Bołt
Pływa, nurkuje, uczy innych, a niebawem ruszy na kajakową eskapadę z Markiem Kamińskim. Historia Maćka Urbaniaka, który dopiero na wózku stał się fanem życia.

W kajaku nigdy nie siedział. Ale to żaden problem.

- Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych - zapewnia Maciek Urbaniak. - Przez rok leżałem jak kłoda, nawet odwrócić się na drugi bok nie mogłem samodzielnie. A teraz, proszę bardzo: Przepływam 35 basenów dziennie, na siłowni wyciskam 135 kilo, nurkuję. Z kajakiem też dam sobie radę. Zwłaszcza gdy będę wiosłować z jakąś fajną harcerką…

Pędzimy Świętojańską, skręcamy na Skwer Kościuszki. To znaczy - on pędzi, ja staram się dotrzymać kroku. Krawężnik - i chwila oddechu. Bo on musi sam, żadnego pomagania. Tak jak porucznik Dan Taylor z "Foresta Gumpa", ten twardziel bez nóg, który gdy wypadł z wózka, od razu zastopował Toma Hanksa: Nie, Forest. Sam to zrobię. No więc Maciek też mówi - nie. Ale zaraz pojawia się inny pomagacz i rzuca się na ratunek, bo nie wie, że Maćka to wkurza. Że Maciek sam się na te gdyńskie krawężniki wspina. Chyba że któryś jest tak wysoki jak ten przy wielokielichowej fontannie na skwerze. I wtedy zamiast wózka powinny być szczudła.

Maciek, w przeciwieństwie do porucznika Dana, ma obie nogi. Tyle że niesprawne. "TH 10-11" - powiedzieli lekarze po wypadku, co w ludzkim języku oznaczało coś nieludzkiego: Uszkodzenie kręgów na poziomie 10-11, niedowład kończyn dolnych i wózek. Tak naprawdę to wózek po tych kilkunastu miesiącach był jak wymarzona bryka, wybawienie. Bo przez ten rok w szpitalach, gdy w głowie kłębiły się szatańskie myśli i Zły podpowiadał: "Skończ ze sobą, skończ", pojęcia nie miał, czy kiedyś w życiu będzie jeszcze siedzieć, jeść samodzielnie, myć się, ubierać. Ale w Konstancinie go zreperowali, a potem - dzięki Fundacji Aktywnej Rehabilitacji - trafił na obóz dla wózkersów w Spale.

- Tam mieliśmy wykłady na temat sportu, seksu i wydalania - opowiada, łypiąc czarnym okiem. - Uczyliśmy się samodzielności. Rozglądaliśmy się dokoła.

Dwa bieguny

Nie pamięta, kiedy po raz pierwszy usłyszał o Marku Kamińskim. Pamięta, że pomyślał: ciekawy koleś. Żeby iść na takie ryzyko? Zabierać niepełnosprawnego chłopaka na koniec świata? To raczej było przy tej pierwszej wyprawie z Jankiem Melą, na biegun północny. Bo w grudniu 2004 roku, gdy znowu razem szli, tym razem na biegun południowy, to Maciek leżał nieprzytomny w szpitalu.

- Mamo, połamałem się? - zapytał po dwóch tygodniach, ledwie złapał kontakt z rzeczywistością.
- Tak, Maciek, połamałeś się - usłyszał.

Wtedy to na pewno byli z Jaśkiem Melą na dwóch różnych biegunach. I gdy tamten szczęściarz, rozradowany, pomagał polskim zdobywcom, na znak zwycięstwa, zatknąć wśród śniegów i lodów polską flagę, Maciek Urbaniak chciał po prostu umrzeć. Wyjaśnijmy to sobie od razu, żeby nie było niedomówień: On od dłuższego czasu nie chciał żyć.

- Miałem dwie próby samobójcze - nie ukrywa. - Odratowali mnie, wbrew mojej woli.
Pogubił się jako nastolatek. Niby skończył ogólniak, zaczął naukę w Policealnym Studium Turystyczno-Hotelarskim, nie był głupi, a zamotał się.

- Balety, konserwy i muzyka bez przerwy - podsumowuje tamte czasy.

Dodaje, że zdarzała się marycha.

Gdy miał 19 lat, wyjechał do Londynu, żeby trochę zarobić i zabrać dziewczynę na wakacje. Ale po trzech dniach zaczął się koszmar. Bał się wejść do metra, męczyły go natłoki myślowe, słyszał dziwne głosy. Wrócił do Polski, bo myślał, że w domu mu to przejdzie. Nie przeszło. Trafił do szpitala na Srebrzysku. A głosy razem z nim. Któregoś dnia kazały mu stamtąd uciec. Okazja pojawiła się, gdy wyszedł z grupą, w towarzystwie dwóch opiekunów, na zakupy w pobliskim sklepiku. Wsiadł do taksówki i pojechał na wieżę, z której można skoczyć.

- Przeżegnałem się i skoczyłem - relacjonuje. - Wiedziałem, że nikt mi nie pomoże.
Znaleźli go po paru godzinach. Nieprzytomnego, z przetrąconym kręgosłupem.
Teraz się ze szpitalem sądzi. Domaga się zadośćuczynienia, odszkodowania i renty. Uważa, że go źle zdiagnozowali, że nie dopilnowali, że mu nie pomogli.

Szpital nie poczuwa się do winy. Twierdzi, że Maciek został kaleką na własne życzenie.
Sąd rozstrzygnie, kto ma rację.

Kocham cię, życie

Do wydarzeń z przeszłości Maciek wraca niechętnie. Teraz jest bowiem innym człowiekiem.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - mówi filozoficznie. - Ja teraz kocham życie. Spełniam się społecznie. Jestem ważną personą. Dbam o swoje ciało i o swój umysł. Nauczyłem się angielskiego, zrobiłem prawo jazdy, trenuję ciężary w klubie Start Gdynia, jeżdżę na zawody, skończyłem trzy kursy komputerowe, kurs nurkowy i kurs instruktora pływania w gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego.

Ten ostatni sfinansowała Fundacja Marka Kamińskiego. Zaraz po tym, jak zorganizował w Gdyni Pierwsze Indywidualne Mistrzostwa Osób Niepełnosprawnych w Pływaniu, zaczął zachęcać do aktywności innych wózkowiczów i został społecznym koordynatorem ds. niepełnosprawności.

- Tak się fartownie złożyło, że kryta pływalnia powstała na Witominie, przy Zespole Szkół nr 7, czyli przy mojej ulicy - uśmiecha się. - Bywam tam codziennie, ale za wiele roboty nie mam, bo niepełnosprawni boją się przełamywać bariery. Pomimo że staram się organizować wolontariuszy z Fundacji Via Facti, którzy z osobami mniej sprawnymi wchodzą do basenu.
Pływanie nie jest wcale takie trudne. Wózkowicz, jeśli chce płynąć na plecach, powinien jak najmocniej odchylić głowę do tyłu, a klatkę piersiową wypiąć do góry, żeby nie opić się wody. Maciek mówi, że on najbardziej lubi pływać na brzuchu, w masce i z fajką nurkową. Wychodzi mu to nieźle, z czego wniosek, że bez nóg można się w wodzie obyć.

- Na początku trzeba machać rękami pod wodą, potem, jak się jest już bardziej biegłym, można ciachać rękami nad wodą jak atleta - instruuje. - Ale to już wyższa szkoła jazdy.

Żadnych granic

Energia go rozpiera. Na portalu "Nasza klasa" napisał: "Dużo jeżdżę, jeżdżę szybko po supermarketach, aż ludzie się mnie boją. Nie powiedziałbym nie na skok na bungee ani na spadochronowy, ani na lot paralotnią…".

Daje radę na schodach i w autobusie. Nieźle się bawi w dyskotekach.

- Lubię muzykę, imprezy, Sylwka Stalone, książki - wylicza. "Rozmowy z katem" Kazimierza Moczarskiego przeczytałem dwa razy. Kiedyś wydam własne dzieła, już trzy stworzyłem. Chciałbym też wystąpić w programie Szymon Majewski Show. Oryginał ze mnie, co?

Hawajska koszula, klapki na zakurzonych stopach, na smyczy… skarpetka. Szara. W niej - telefon komórkowy.

- Futerał kosztuje 20 złotych, a ja trzy pary skarpet kupuję za siedem złotych - wzrusza ramionami.
Znowu łypie czarnymi oczami.

- Przystojniacha jestem, co? - uśmiecha się. - Może więc znajdę jeszcze tę swoją księżniczkę o szafirowych oczach? Może to będzie ta harcerka z kajaka? Proszę napisać, że jestem zrównoważonym człowiekiem.

Na wszelki wypadek wziął zaświadczenie z Ośrodka Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Gdyni. Tam jest czarno na białym: "Nie zażywa substancji psychoaktywnych. Leczy się farmakologicznie. Stan psychiczny wyrównany". To na wypadek, gdyby w Fundacji Marka Kamińskiego mieli wątpliwości. Ale nie mają. Już o tym rozmawiali.
Marek Kamiński powiedział kiedyś, że każdy ma swój biegun. I że jest tyle biegunów, ilu ludzi. Udział Maćka w wyprawie pozwoli więc pokazać osobom niepełnosprawnym, że nie mają przed sobą granic. Muszą tylko w to uwierzyć.

- Maciek jest jednym z nielicznych niepełnosprawnych instruktorów pływackich na świecie - przypomina Marek Kamiński. - Wierzę, że podczas tego spływu też da sobie radę. A Wisłę warto odkryć na nowo. To może być równie fascynujące jak odkrywanie biegunów. Celem wyprawy jest więc doprowadzenie do debaty na temat przyszłości tej rzeki. Chcemy, żeby Polska zaczęła Wisły "używać" na miarę możliwości XXI wieku. Brzegi tej rzeki nie są skute betonem, nie są martwe, dają ogromne pole do popisu. Ale wyprawa ma nie tylko wymiar ekologiczny. To także aspekt historyczny i ludzki. Maciek będzie filarem eskapady. Być może dołączy do nas też Jasiek Mela.

Tym razem Kamińskiego zainspirowała norweska podróżniczka Liv Arnensen. Po norwesku "nur pol" i "sur pol" oznacza - północ i południe Polski. A także - co ciekawe - północny i południowy biegun.
Bezpośrednim impulsem była jednak - jak wyjawia Marek Kamiński - 40-dniowa wyprawa z dwuletnią córką Polą wzdłuż brzegów Wisły. Teraz też rodzina na niektórych etapach będzie mu towarzyszyć. A już na pewno syn Kay, którego imię pochodzi od… kajaka.

Ekspedycja Wisłą

Prawie tysiąc kilometrów kajakami, z Oświęcimia do Gdańska, od 26 sierpnia do 29 września. Uczestniczyć w niej będzie kilkanaście osób, oprócz pomysłodawcy wyprawy Marka Kamińskiego i Maćka Urbaniaka - popłyną harcerze i skauci. Po to, by uświadomić Polakom, że od królowej polskich rzek nie wolno się odwracać. Główną ideą wyprawy będzie woda i jej ekologia, zagrożenia z nią związane oraz szanse jej wykorzystania. A także przypomnienie, że najważniejsze wydarzenia historii rozgrywały się wzdłuż brzegów Wisły. Przystanki zaplanowano m.in. w Krakowie, Sandomierzu, Włocławku, Toruniu, Gniewie. Po drodze spotkania ze znanymi Polakami - prof. Władysławem Bartoszewskim, Markiem Edelmanem i kard. Stanisławem Dziwi-szem. A wyprawie towarzyszyć będzie akcja edukacyjna "Szkoła nad Wisłą".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki