Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urszula Dudziak o chorobie nowotworowej, diecie makrobiotycznej i zaręczynach po 70-tce [ROZMOWA]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Urszula Dudziak: Jestem kobietą spełnioną
Urszula Dudziak: Jestem kobietą spełnioną Bruno Fidrych
O tym, jak zdecydowała, że nie będzie leczyć chemią raka piersi, o odpowiedzialności, otwartości serca i o tym, dlaczego warto się zaręczyć nawet po siedemdziesiątce - opowiada wokalistka jazzowa Urszula Dudziak

Ktoś niedawno powiedział, że wygląda Pani jak milion dolarów. A ja mam wrażenie, że Pani też się czuje jak... milion dolarów.
(Śmiech) Bo wiek to sprawa umowna. Wszystko zależy od nas. Od tego, czy sobie powiemy, że jesteśmy stare i nic nas dobrego nie spotka, czy że dopiero zaczynamy. Ja wolę ten drugi wariant. Nasz organizm to z jednej strony rewelacyjny komputer, ale z drugiej to zwyczajny tuman, któremu wszystko można wmówić. Autosugestia jest bardzo ważna. Ja w nią wierzę. No i w to, że warto dbać o to, co się je.

Pani dba.

Dbam bardzo, kiedy jestem w domu. Na wyjazdach trudniej. Ale nie jem mięsa, nabiału, cukru. Czasami jadam ryby, ale nie te hodowlane. Nie powinnam pić kawy i herbaty. Chociaż czasami zgrzeszę. Odżywiam się makrobiotycznie...

Co to znaczy?
Miałam bardzo przykry incydent w życiu. W 2008 roku zachorowałam na raka piersi. Moja córka Kasia była wówczas w Syczuanie w Chinach, zgłębiając tajniki chińskiej medycyny. Kiedy się dowiedziała, że jestem chora, przyjechała do Warszawy i przywiozła mi dwa pudła. W jednym były książki o raku, a w drugim suplementy. Powiedziała: Mama, zrobisz, co uznasz za stosowne. Nie wiem, czy zdecydujesz się na chemię, radioterapię czy hormonoterapię. Wiem tylko, że na jedno ci nie pozwolę, żebyś nie wiedziała wszystkiego o tej chorobie. Przez następne tygodnie włamywałyśmy się do różnych programów lekarskich, żeby poznać wyniki leczenia raka piersi u kobiet w różnych krajach, które zachorowały jak ja, już po menopauzie. Po tym całym śledztwie doszłam do wniosku, że nie poddam się leczeniu. Wyjechałyśmy z Kasią do instytutu makrobiotycznego w Massachussets. Ona znała to miejsce. Jej przyjaciel leczył się w nim po tym, jak zdiagnozowano u niego nieuleczalną chorobę. Lekarze dawali mu kilka miesięcy życia, a on już od kilkunastu lat kontroluje chorobę.

Jak długo była Pani w tym instytucie?

Dwa tygodnie i przeszłam prawdziwe pranie mózgu. Były wykłady, jak żyć, jak totalnie zmienić swoje życie, wreszcie nauka makrobiotycznego gotowania. Ale jest jeszcze inna niesamowita historia. Kasia wyjeżdżając z Syczuanu pewnie sama uniknęła śmierci. W Chinach planowała być jeszcze kilka kolejnych miesięcy. Ale wyjechała wcześniej, żeby mnie ratować. Dwa tygodnie po jej wyjeździe w tym rejonie nastąpiło silne trzęsienie ziemi. Zginęło 300 tysięcy osób. A po jej klasztorze, w którym mieszkała, nie został nawet ślad. Ona uratowała mi życie, a ja jej.

I nie zdecydowała się Pani na chemię albo inne leczenie?
Nie. Długo o tym publicznie nie mówiłam. Mój duchowy guru w instytucie powtarzał: Powiesz o tym dopiero wtedy, kiedy będziesz gotowa. Bo jak nie będziesz, to wykreujesz tylko wokół siebie niezdrowy byt. Półtora roku temu napisałam o tym w mojej książce.

Była już Pani gotowa?
Chciałam o tym powiedzieć. Chociaż wiedziałam, że to wielka odpowiedzialność. Naprawdę wielka, powiedzieć setkom, tysiącom kobiet, że ja nie zdecydowałam się na leczenie. Nie daj Boże ktoś zrobi tak ruch, zrezygnuje z leczenia i umrze, to potem ja będę miała na sumieniu taką osobę. Ale powtarzam, każdy ma swoje podejście do życia. Ja odpowiadam tylko za siebie i za swoje decyzje. Wierzę, że mogłam to zrobić, bo miałam niesamowitą siłę i wolę walki. No i zupełnie zmieniłam swoje życie. A na ogół trudno nam je zmienić. Zwłaszcza kobietom, które mają rodziny. Gotują i co? Zero mięsa, nabiału, cukru... Jak prowadzić dom? To prawdziwa rewolucja.

Co lekarze na to, że nie poddała się Pani leczeniu?
Zapytałam profesora, który najpierw wyciął mi guza, a potem powiedział, że jednak jest dużo gorzej niż myślał, ponieważ jeden z węzłów ratowniczych został zaatakowany: A gdybym była pana żoną lub córką, co by mi pan radził? A on na to: Mastektomię, amputację piersi, natychmiast. Powiedziałam więc: Dobrze, niech mnie pan tnie jak najszybciej. Nie pozwolę sobie, żeby kilo mięsa stało na drodze do życia. Wielu lekarzy sądzi, że przez tę mastektomię pozbyłam się raka. Sama nie chcę za dużo gdybać. Ale myślę, że udało się to dzięki pewnej kombinacji - mastektomii i tego, że totalnie zmieniłam swoje życie. Od tamtej pory minęło pięć lat. I wierzę, że jestem zdrowa. Pilnuję się. Mam szczęście, bo ja na stres reaguję mistrzowsko. Nawet wtedy nie zadawałam sobie ani razu pytania - dlaczego to mnie się przytrafiło? Oczywiście ważna jest geneza. Mogę przypuszczać, że brałam hormony uzupełniające, że się "szlajałam" po nocach, że wpieprzałam, delikatnie mówiąc, schabowe, golonki i mielone, że kiedyś paliłam papierosy. Wiem, że są trzy killery: złe odżywianie, brak ruchu i stres.

Podczas spotkania w gdańskim Pałacu Młodzieży powiedziała Pani ze sceny: Mam siedemdziesiąt lat i niedawno się zaręczyłam. Czy Pani wie, jak to działa na kobiety?
Oczywiście osoby tak szczere i otwarte jak ja czasami narażają się na złośliwe komentarze. Ale ja nigdy się nie zmienię. Przez prawie dziesięć lat byłam sama. Kasia i Mika mówiły mi: Mama, ty powinnaś mieć boyfrienda. Ja na to: A po co mi on? Tak mi dobrze, mam tylu przyjaciół, wiele projektów. Nie szukałam nikogo.

Nie szukała Pani, ale znalazła?
Bo miałam oczy i serce otwarte. Zdawałam sobie sprawę, że nie jest łatwo. Że mój zawód, moja medialność, liczne podróże nie ułatwiają tego. Poza tym nie kręcą mnie młodzi. Kiedyś już to powiedziałam i skrytykowano mnie, że starych się brzydzę, a młodych się wstydzę (śmiech). Mam takie fajne towarzystwo tenisowe. I tam jest naprawdę wielu interesujących facetów. Ale wszyscy zajęci. Z fajnymi żonami, rodzinami. A jak samotny, to stary kawaler. Więc nie szukałam.

To skąd narzeczony?
Spotkałam go zupełnie przypadkowo. I nie chcę o nim za dużo opowiadać. Jedno mogę powiedzieć na pewno, jestem bardzo szczęśliwa, od kilku miesięcy zaręczona i powtarzam kobietom: Słuchajcie mnie, ja już skończyłam 70 lat i wiem, że serce nie siwieje, nie ma zmarszczek i nie idzie na emeryturę. I jak sobie wymyślicie, że chcecie mieć faceta takiego naprawdę fajnego, to miejcie oczy i serce otwarte. Ale przede wszystkim dbajcie o swoje szczęście. Szukajcie pasji i spełnienia. Bo ja jestem kobietą spełnioną.

Czym się różni to Pani życie w Warszawie od tego w Nowym Jorku? To dwa różne światy czy może jednak ten sam świat?
Dwa różne, ale mój świat to Warszawa. Tamten świat nie jest mój. Owszem, Nowy Jork jest niesamowicie ekscytujący. To... wszystko naraz. Szaleństwo, które mnie przytuliło. Kocham to miasto i często tam jeżdżę. Ale kiedy wracam do Warszawy, to bardzo się cieszę. Ale ja nie czuję tęsknot, nie mam dziur, które muszę w sobie załatać. Niczego mi nie brakuje. Kiedyś dawno temu zrobiłam sobie plakat w Nowym Jorku i powiesiłam w domu. Po angielsku napisałam: Nad czym się skupiasz, to rośnie. Jak się skupisz na dobrej stronie sytuacji, to ci się wyklaruje.

Mówi Pani jak psychoterapeutka.
Ja sobie nawet z tego sprawy nie zdawałam. Dostrzegłam to dopiero po wydaniu mojej książki, podczas promocyjnych spotkań. Kilka tygodni temu na jednym z nich nie było moderatorki, ponieważ się rozchorowała. Myślałam - jak to będzie bez kogoś prowadzącego. Wyszłam na scenę i przez półtorej godziny mówiłam. A słuchający nie chcieli mnie potem wypuścić. Kiedyś na Kongresie Kobiet w Łodzi pozwoliłam sobie na zabawny numer. Na sali było około 500 pań. I już pod koniec koncertu, kiedy ich naładowałam takim optymizmem, bo czułam, że tego potrzebują, powiedziałam: Słuchajcie, jesteście wspaniałe, atrakcyjne, sensualne, mądre. Możecie zrobić wszystko, o czym tylko marzycie. Taki macie potencjał. I pamiętajcie, po koncercie idźcie do domu. Stańcie w łazience przed lustrem i powiedzcie głośno, patrząc w nie: Kocham... Urszulę Dudziak (śmiech). W ostatniej chwili zamiast powiedzieć im kocham osobę, którą widzę, przekręciło mi się. Rozległ się głośny śmiech. Trudno mi było po tym dowcipie coś zaśpiewać.

Swoją książkę zatytułowała Pani "Wyśpiewam wam wszystko". Ale zdaje się, że jeszcze wszystkiego Pani nie wyśpiewała. Będzie kolejna?
Moja Kasia też mi to sugerowała. Ona jest mądra. Wymyśliła klucz do tej pierwszej książki. A ja wypuszczając ją na rynek, nie wiedziałam, czy się czytelnikom spodoba. Ale spodobała się. I teraz ludzie mnie pytają - a gdzie ciąg dalszy? Może więc będzie tak jak ze "Szczękami" - jedynka, dwójka, trójka...

Urszula Dudziak

(ur. w 1943) wokalistka i kompozytorka jazzowa. Debiutowała w zespole Krzysztofa Komedy. Przez ponad 20 lat była związana zawodowo i osobiście ze skrzypkiem Michałem Urbaniakiem. W 1973 r. wyjechali do USA, gdzie występowała w zespole męża, solo oraz z amerykańskimi jazzmanami. Jej największy przebój, "Papaya" z 1976 roku, kilka lat temu ponownie odkryty i wylansowany za pośrednictwem internetu, zyskał niezwykłą popularność w Azji i Ameryce Łacińskiej. W ub. roku wydała książkę "Wyśpiewam wam wszystko".
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki