Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Turysta z miasta turystów. Felieton Wojciecha Wężyka

Wojciech Wężyk
Wszędzie dobrze, ale w Sopocie najlepiej? Coś w tym jest. Gdziekolwiek bym nie spędzał urlopu, z przyjemnością wracam do naszego miasta. I jest to coś więcej, niż anglosaskie „home, sweet home”.

Bo, trzymając się powiedzonek, można przecież popaść w zachwyt nad każdym odwiedzanym w wakacje miejscem. Zgodnie z zasadą: cudze chwalicie, swego nie znacie. I rzeczywiście, w pierwszym odruchu urlopowych uniesień takie spostrzeżenia potrafią wpłynąć na realną ocenę sytuacji. Siada sobie człowiek na pieńku w środku lasu, moczy stópkę w ciepłym, lazurowym morzu lub z zachwytem spogląda na ślady jakiegoś antyku. Wszystko to dobre i piękne. A jednak czegoś brakuje. Pewnie tłumów rozwrzeszczanych turystów z apartamentów na wynajem i korków – powie ktoś złośliwy. Cóż, to akurat przypadłość większości miejsc, które przyciągają swoim urokiem. Inna sprawa, że cena popularności, którą przyszło nam płacić (niestety z własnego wyboru), nie musi przecież oznaczać utraty charakteru miejsca. A to stało się przypadłością Sopotu w ostatnich dwóch dekadach. I skutecznie zredukowało liczbę jego mieszkańców o jedną trzecią.

Czemu sopocianie wyjeżdżają na wakacje? Przecież nie poszukujemy przyrody. Mamy jej, jak na miasto w środku aglomeracji, wyjątkowo dużo. A i niejedna wieś mogłaby nam pozazdrościć otaczających kurort lasów. Nie mówiąc o parkach. Morze? Może. Ale po co szukać innego, skoro wystarczy poczłapać kilka minut, żeby skorzystać z uroków bałtyckiej plaży. Kuchnia! – powie miłośnik kulinarnych wojaży. I tu jest glos, wobec którego wypadnie skromnie spuścić głowę. Bo rzeczywiście, oferta gastronomiczna naszego kurortu, mimo że na pierwszy rzut oka bogata, na zbliżeniu ustępuje miejsca wielu innym miastom – cenami i jakością. Zresztą, kogo dziś stać na stołowanie się w restauracjach? Nawet jeśli inflacja zaczęła spadać. Zabytki! – wyrywa się amator staroci. I chociaż ma trochę racji, to tu bronię Sopotu jako całości. Istotnie, nie mamy specjalnie oszałamiających rekwizytów w muzeach ani budowli, które przyciągałyby wzrok historią swego trwania. Ale co z tego, skoro całość architektury robi jednak potężne wrażenie. Zwłaszcza, gdy wytrwany obserwator spuści zasłonę swych powiek na arcyszpetne dokonania budowniczych z ostatnich dekad.

Wyjeżdżamy zatem z innego powodu. Żeby zatęsknić. Na nowo przypomnieć sobie, że to, co wydaje się być zwyczajną scenografią szarej codzienności, jest przecież dla nas czymś więcej. Sopot to nasze miejsce na ziemi. Wracam po tygodniu w głuszy na „swoją” ulicę i idę po niej jakby inaczej. Widzę więcej, cieszę się każdym szczegółem. Tego co znane i rozpoznawalne, ale i tego, co umyka, kiedy w głowie przewalają się listy obowiązków do wykonania, a kroki z pracy czy do pracy mają za zadanie zanieść mnie jak najszybciej do punktu docelowego. Bez zbędnych refleksji. Po to też się wyjeżdża. Żeby, jak mawia moja żona, oczyścić trochę głowę. Ja mentalnego resetu dokonuję od lat na Nordzie, która dzięki Drodze Kaszubskiej jest mi teraz jeszcze bliższa. W dosłownym tego słowa znaczeniu, bo przy „dobrych światłach” w rozkopanej wiecznie Gdyni można dotrzeć na miejsce w godzinkę z hakiem.

Pierwszy raz trafiłem tam zupełnym przypadkiem i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Bo wbrew pozorom, przecież wiesz o tym Czytelniku doskonale, najpiękniejsze wrażenia, najgorętsze fascynacje, nie są najczęściej wynikiem przemyślanych decyzji, a właśnie splotu okoliczności. Tak było zresztą i z samym Sopotem. Znanym mi (krakusowi) z jakichś dziecięcych wypadów z rodzicami, ale w najbardziej szalonych koncepcjach nie traktowanym jako miejsce, w którym przyjdzie mi żyć. Przychodzi mi zatem do głowy taka myśl, że wszystkie te wakacyjne peregrynacje nie są wyjazdami z Sopotu, ale… do Sopotu. Jak daleko by mnie nie rzuciły plany urlopowe, to koniec końców zabieram ze sobą kawałek mojego miasta. A może to ono wędruje sobie ze mną, dumnie przeglądając się w obcych krajobrazach, czekając aż z powrotem zaparkuję pod kamienicą przy ulicy Wybickiego, wypowiadając sakramentalne: „no, nareszcie w domu”.

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki