MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Teatr gotowania czyli prowokacje na talerzu

Gabriela Pewińska
Drzwi w Ratuszu Staromiejskim wyglądały jak suto zastawiony stół. To dzieło Barbary Kruszewskiej
Drzwi w Ratuszu Staromiejskim wyglądały jak suto zastawiony stół. To dzieło Barbary Kruszewskiej
O uszach w trumnie, czerwonym chlebie i rosole z pazurkami w cyklu Sztuka Jedzenia z Barbarą Kruszewską - restauratorką, organizatorką przyjęć, absolwentką grafiki gdańskiej PWSSP - rozmawia Gabriela Pewińska

Kasza podana w trumnie... To Pani pomysł.

W latach 90. zaczęła się moda na imprezy helloweenowe w Polsce. W Trójmieście przodował tym trendom klub Sfinks, który wprowadził własny, niepowtarzalny styl. Oczywiście, musiało być strasznie. Na jednej z takich imprez stół to była wielka trumna, którą specjalnie zbudowaliśmy na tę okazję. Do środka musiałam wrzucić coś, co udaje piach, a jednocześnie nadaje się do jedzenia. Kuskus wydawał się idealny. Drobna kasza zaparzona sosem sojowym wyglądała jak ciemna ziemia. Wystawały z niej świńskie uszy, chińskie jaja i ośmiornice.

Surowe?

Skąd! Jak najbardziej do jedzenia. Ugotowane i przyprawione. Do tego bardzo smaczne. Ale goście długo nie mieli odwagi podejść do "stołu".

Czyli trumny...

Długo się zastanawiali, czy zanurzyć w niej widelec... Ale jak już się zdecydowali, to po trzech godzinach trumna była pusta. Trumna trumną, ale takie jaja chińskie wyglądają naprawdę strasznie! Gotuje się je, odrobinę uszkadzając skorupkę, i wrzuca się potem do bardzo ciemnego sosu, w którym nabierają smaku przypraw. Po obraniu nie są białe, tylko marmurkowe, brudnożółte, z ciemnymi żyłkami.

Ludzie wszystko zjedzą...

W moich przedziwnych działaniach w Sfinksie zawsze pomagała mi piekarnia Pellowski. Na jedną z tych halloweenowych imprez upiekli dla nas bułki w kształcie piszczeli. Do tego podałam tylko dipy w różnych smakach. Widok był niezły: długi, blisko dziesięciometrowy stół, nakryty czarnymi, lnianymi, przaśnymi obrusami, a na nim te piszczele z ciasta. Wokół spoczywały metalowe miski z sosami, jak wieńce.

Czytaj także: Ten, kto pije wino - tańczy

Ale ma też Pani w swojej karierze nie tylko makabryczny, ale zachwycający stół. Lśniły na nim diabły morskie w sosie niebieskim, czyli kalmary podane w specjalnie barwionym, niebieskim sosie. Tych farbek spożywczych używała Pani często.

Dawały wspaniały efekt, a nie wpływały na smak. To był czas, że kolorowałam, co się dało. Robiłam kiedyś kulinarny desant pod Łodzią, w starym dworku fabrykantów. Wszystko było podporządkowane formie. A że jedzenie było znad morza, więc nadałam potrawom, rybom zwłaszcza, odcień błękitu.
W Nadbałtyckim Centrum Kultury podała Pani różowe purée. Pofarbowała też Pani kurze serduszka.

Ugotowałam je w rosole, a później chlusnęłam na nie czerwoną farbą i ułożyłam na białym ryżu. Wyglądały tak, jakby przed chwilą ktoś je wyciągnął z piersi żywym kurczakom. Przyznaję, koszmar!

Podobne wrażenie zrobiły na gościach krwiste flaki...

To było przyjęcie, na którym "odkręciłam" kolory. Jeszcze w latach 70. w Żaku panował styl, który się nazywał milardi. Od nazwiska pewnej amerykańskiej, skandalizującej artystki hipiski. To ona pierwsza zaczęła malować jedzenie. Wtedy w Żaku podałam gościom czerwony chleb. Czerwony był też groszek, a schabowy - zielony, choć trzeba przyznać, że taki kolor mięsa budzi w ludziach wewnętrzny opór.

Czytaj także: Dobry konferansjer jest jak biustonosz

Jak się okazuje, po Pani bankietach, do czasu... W tamtych czasach była Pani prawdziwą kulinarną skandalistką!

Wiele osób potem poszło tą drogą. Dziś malarka Ania Królikiewicz robi takie odjazdowe przyjęcia na pograniczu jedzenia i sztuki. Ale u mnie to wszystko zaczęło się od Sfinksa. Charakter tego klubu dał mi odwagę do robienia rzeczy, delikatnie mówiąc, nietypowych. Początki wcale nie były trudne, jak to zwykle bywa. Początki były fascynujące i radosne! Wymyślałam projekty tych przyjęć, a potem z koleżankami ze Sfinksa rozdzielałyśmy po domach robotę i każda z nas gotowała ogromne ilości, zwykle bardzo dziwnego jedzenia, we własnej kuchni. Bo były to czasem imprezy na pięćset osób!

Ten pierwszy sfinksowy bankiet był jeszcze na gruzach...

Tuż po otwarciu klubu, przed remontem, późną jesienią. Przyjęcie urządziliśmy w niebieskiej sali ze szklanym dachem. Dach miał potłuczone szyby i na ustawiony przeze mnie stół leciały liście z drzew.

Atmosfera trochę jak z "Sanatorium pod Klepsydrą" Hasa.

Demonicznie. Stół był wielki, więc potrzebowaliśmy ogromnych ilości jedzenia, żeby sprawiał wrażenie pełnego, bogatego. A że środki finansowe były jeszcze wtedy marne, kupiłam to, co tanie, a smaczne. Głównie tony śliwek, jabłek, gruszek. W tym niebieskim oświetleniu, z tymi opadającymi liśćmi wszystko wyglądało jak dobre malarstwo niderlandzkie.
Sukces Pani bankietów tkwił też pewnie w kontrastach. Pamiętam Pani przyjęcie w Białej Sali Ratusza Głównego w Gdańsku - jabłka ułożone były nie na srebrnych paterach, tylko w lnianych workach.

W Dworze Artusa zrobiłam kiedyś przyjęcie, na którym wokół eleganckiego stołu stały snopki zboża, przywiezione przeze mnie ze wsi. Na otwarcie Jarmarku Dominikańskiego jedzenie pomalowałam na złoto, a z góry spadał złoty anioł... Im propozycja roboty była dziwniejsza, tym bardziej mnie pociągała.

Ale to jedzenie, które Pani serwowała, miało często co prawda dość dziwny wygląd, ale było pyszne! Na jednej z imprez wojewoda Tomasz Sowiński, zachwycony wyjątkowym smakiem podanej zupy, oznajmił: Jeśli nawet gotował ją mężczyzna, pocałuję go w rękę... Miał szczęście!

Chodziło o pomidorową. A było to na obiedzie dla Czesława Miłosza. W kameralnym gronie, w małej salce w NCK. Oprócz pomidorowej, podałam kaczkę z jabłkami. Co akurat, uważam, było błędem, kaczka bywa bowiem twarda...

Ale to ponoć ulubione danie Miłosza. Kiedy odwiedzał swoje kuzynostwo w Sopocie, zawsze podawano mu kaczkę.

Robiłam też dekorację stołu na przyjęcie norweskiego króla w restauracji Pod Łososiem. Tym razem było klasycznie, elegancko. Przeszłam się po Mariackiej i wypożyczyłam najróżniejsze bursztynowe ozdoby i naczynia od bursztynników. Dekoracja miała podkreślić tożsamość naszego miasta. Przygotowałam też bankiety w Brukseli, gdy weszliśmy do Unii. I tam nawiozłam mnóstwo bursztynu, między innymi bursztynowe talerze. W naszej ambasadzie unijnej, gdzie wisi "Europa" Starowieyskiego, stół urządziłam w niebieskościach i błękitach plus muszle i piasek, który przytargałam z plaży.

Zrobiła też Pani stół... w drzwiach.

Z okazji sympozjum Porta, które przygotowali w Ratuszu Staromiejskim Paweł Huelle i Ida Łotocka. Wymyśliłam sobie, by nietypowo ozdobić drzwi, przez które goście przejdą do sali obrad. Wystroiłam je warzywami, owocami, kwiatami, rzeczywiście wyglądały jak suto zastawiony stół. Wiele wysiłku włożyłam, by to wszystko umocować na specjalnej konstrukcji z metalu i siatek. Efekt był niesamowity. Niestety, gości ktoś wprowadził tylnymi drzwiami...

W futrynie były też kartofle. Często wykorzystuje je Pani do ozdoby stołu.

Bardzo dekoracyjna jest też kapusta włoska. Jak najpiękniejszy kwiat.
Ale owoce i warzywa bardzo pięknie się też prezentują, jak się okazało, na nagich modelkach...

Był stół bankietowy z syreną obłożoną owocami. W Sfinksie, w centrum stołu, leżała naga para cała w warzywach. Oj, kusiło wtedy wszystkich to jedzenie...

W słynnej kiedyś sopockiej restauracji Baola, którą Pani prowadziła, stałym gościem była Katarzyna Figura. I jej wielki pies. Odbywał się tam też Teatr Gotowania.

Znani ludzie urządzali dla gości przygotowaną według własnego pomysłu ucztę i opowiadali o jedzeniu, jakie lubią. Ryszard Ronczewski lepił pierogi, Lucyna Legut rozśmieszała kucharzy do łez, Piotrek Martin i Jacek Staniszewski zaprezentowali walkę unijnego jedzenia z jedzeniem polskim. Na talerzu konkurowały ze sobą dwa udka: kurze i żabie. Marek Grzybiak, który był wtedy prorektorem Akademii Medycznej i zajmował się, by tak rzec, chirurgią zimną, zaprezentował potrawy w czarnym kolorze.

Aż się boję spytać, co konkretnie?

Podano na przykład rosół z kurzych łapek, niektóre z nich miały nawet pomalowane na czarno pazurki. Było też czarne spaghetti, czyli makaron w sosie z seppii, owego czernidła, które występuje w mątwach i kałamarnicach, taki spożywczy "atrament". Oj, trupie były wtedy nasze dekoracje, zanurzone w słojach świńskie głowy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki