Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Splątane dzieje rodziny nauczycielki Pawła Huelle i... Weisera Dawidka [ZDJĘCIA]

Barbara Szczepuła
Dziadkowie Reginy  Pawłowskiej po kądzieli: Lidia i Stanisław Kornaczewicz-Pieczoro i ich dwie córki Lusia i Marysia oraz syn Władek
Dziadkowie Reginy Pawłowskiej po kądzieli: Lidia i Stanisław Kornaczewicz-Pieczoro i ich dwie córki Lusia i Marysia oraz syn Władek Archiwum rodzinne
Urodziłam się w rodzinie niezwykłej, wielonarodowej i wielowyznaniowej - mówi profesor Regina Pawłowska. Nie wiem, czy należy się dziś tym chwalić, bo według ludzi, którzy mienią się "prawdziwymi patriotami", domieszka obcej krwi może być podejrzana.

Pani profesor wyciąga z szafki stare zdjęcia. Oto dziadkowie Reginy po kądzieli: Stanisław Kornaczewicz-Pieczoro, Polak i katolik z Mohylewa na Białorusi, i jego piękna ciemnowłosa żona Lidia de domo Buuk, protestantka, córka Duńczyka i Estonki. Oto ich dzieci: Lusia, Marysia (przyszła mama Reni) i Władek. Oto dziadkowie po mieczu: Mitrofan Jefimow, Rosjanin, były carski urzędnik, i jego druga żona Maryna Pawłowna Jefimow, matka 11 dzieci, białoruska Niobe, która straciła wszystkie córki i wszystkich synów.

Mohylew, leżący niegdyś w granicach Rzeczpospolitej Obojga Narodów, po rewolucji, zwanej wielką październikową, wraz z większością ziem białoruskich znalazł się w ZSRR. Jeszcze na początku lat 20. tliła się nadzieja, że wszystko jakoś się ułoży, że wprowadzona na wniosek Lenina Nowaja Ekonomiczeskaja Politika nie skończy się nagle i elegancka restauracja Stanisława Kornaczewicza-Pieczoro, z której okien roztaczał się piękny widok na Dniepr, będzie zawsze pełna klientów.

W niedzielny poranek Stanisław i jego dzieci, jak wszystkie rodziny polskich katolików, maszerowali na mszę do kościoła. Luteranka Lidia udawała się do swojej - jak mówiła - kirchy. Prawosławni, wśród nich Mitrofan i Maryna Jefimowowie z dziećmi, szli wystrojeni do cerkwi.

W 1924 roku syn Mitrofana Jefimowa, Mitrofan Mitrofanowicz Jefimow, został rozstrzelany jako polski szpieg. Postawiono mu ten zarzut, bo obdarzony donośnym tenorem chłopak zaprzyjaźnił się z dziewczyną z katolickiego chóru i dwa razy zaśpiewał w mohylewskiej katedrze. Katoliczka, wiadomo, znaczy Polka, a jak Polka, to szpieguje dla Piłsudskiego!

Marysia i Lusia Kornaczewicz-Pieczoro także śpiewają w kościelnym chórze. Chodzą jeszcze do szkoły podstawowej, ale za przynależność do Kółka Filomatów wzywane są na przesłuchania do GPU. W 1926 roku Marysi udaje się dostać do technikum pedagogicznego w Leningradzie, bo zataiła, że ojciec jest właścicielem restauracji. NEP się kończy, burżuje stają się wrogami ludu. Tuż przed maturą prawda wychodzi na jaw. Dyrektor wyrzuca Marysię ze szkoły.

W marcu 1930 roku Stanisław Kornaczewicz-Pieczoro zostaje aresztowany i zesłany.

W grudniu ze szkoły w Mohylewie wylatuje jego syn Władek, wzorowy uczeń. Przygotowując plakat informujący o potańcówce, która miała się odbyć w Wigilię Bożego Narodzenia, napisał, że rozpocznie się ona o godzinie 16. Dyrektor zdemaskował przestępczy zamysł: jeśli uczniowie przyjdą na szesnastą, to po tańcach zdążą jeszcze do domów na wieczerzę wigilijną. Do tego żadną miarą nie należało dopuścić!

W lutym 1931 roku rodzina dostaje z łagru na Uralu pierwszy list od Stanisława Kornaczewicza-Pieczoro.
"Dzięki Panu Najwyższemu tatuś jest zdrów. Boże, jaki Ty jesteś miłosierny..." - zapisała w pamiętniku Marysia.
Marysię zwolniono właśnie z pracy w zakładzie ubezpieczeń, jako córkę wroga ludu. Pracuje teraz w pralni.
W styczniu 1931 roku Lusia wychodzi za mąż. W listopadzie rodzi córeczkę Rytusię. Przy porodzie asystuje tylko babcia Luiza, bo mamę Lusi, Lidię, i jej siostrę Marysię akurat aresztowano. Tym razem funkcjonariusze GPU szukali nie szpiegów, ale złota. Nie znaleźli.

W marcu 1933 roku Stanisław wraca z więzienia. W domu nie zastaje Marysi, bo w lutym aresztowano ją właśnie po raz trzeci. Milicjant zgarnął ją po prostu z ulicy.

Wcześniej poznała Pawła Mitrofanowicza Jefimowa. U przyjaciółki Jadwigi Inczyk natknęła się na przystojnego chłopaka, znajomego jej męża. Pogadali, pośmiali się. Na drugi dzień Jadzia mówi: - Pogrążon, całkiem pogrążon! Tak jakoś po sienkiewiczowsku powiedziała, bo Trylogię wszyscy Polacy oczywiście znali na wyrywki.

W kwietniu zwolniono Marysię z aresztu, ale na krótko. Aresztowano ją znowu, razem z Jadwigą Inczyk i jej mężem. Jadzia znikła już na zawsze. Inczyk wrócił po 10 latach.

Stanisław Kornaczewicz-Pieczoro miał akurat chwilę przerwy między aresztowaniami i był w Mohylewie. Mógł dzięki temu poznać przyszłego zięcia. Paweł bardzo mu się spodobał. Zaraz po oświadczynach młodzi uciekli do Soczi, bo wydawało się im, że tym sposobem GPU straci ich z oczu. W Soczi wzięli ślub cywilny i to był problem dla Marysi, która wiarę traktowała poważnie, nie było tam jednak kościoła katolickiego ani prawosławnej cerkwi. Paweł zatrudnił się jako kierowca w sanatorium. To był cudowny i beztroski miodowy miesiąc nad brzegiem Morza Czarnego.

Renia urodziła się w 1935 roku, już po powrocie do Mohylewa, Bronek przyszedł na świat kilkanaście miesięcy później. Ochrzczono go wodą w domu, bo kościół był już zamknięty, a ksiądz kanonik Piotr Augło został rozstrzelany.

W nocy z 14 na 15 marca 1938 roku aresztowano Lusię. W więzieniu w Witebsku urodził się we wrześniu jej synek Stasio. Wraz z dzieckiem została wywieziona na północ, do Miedwieżjegorska. Jej matka, Lidia, pojechała tam zaraz i zabrała wnuka. Opiekowała się także starszą córką Lusi. Wkrótce przewieziono Lusię do łagru nieopodal Archangielska. Wyrok: 10 lat.
W czerwcu 1938 roku Stanisław został znowu aresztowany. Rodzinie powiedziano, że zesłano go na Daleki Wschód, bez prawa korespondencji. W rzeczywistości już podczas pierwszego przesłuchania został zakatowany i zmarł. Doniósł o tym żonie znajomy lekarz, który siedział w sąsiedniej celi.

We wrześniu 1939 roku Paweł Jefimow dostał powołanie do wojska. Trafił od oddziałów, które wyzwalały Ukraińców i Białorusinów z polskiego jarzma. Marysia powiedziała mu przy pożegnaniu, że nie ma po co wracać, jeśli zabije choć jednego Polaka. Na szczęście Paweł był kierowcą i stał wraz ze swoim samochodem w Puszczy Białowieskiej. Mógł więc wrócić.
W 1941 roku znowu powołano go do Armii Czerwonej. W czerwcu Niemcy zaatakowali ZSRR. Paweł trafia do niewoli. Wkrótce do rodziny dociera wieść, że jest ranny w nogę i leży w szpitalu w Borysowie. Gdy Maria po trzech dniach pieszej wędrówki dociera do szpitala, męża już tam nie ma. Jeńców wywieziono do Niemiec.

Podczas oblężenia Leningradu ginie Władek, brat Marii i Lusi, który tam studiował. Z głodu umierają brat Pawła oraz jego siostra wraz z dziećmi. W sumie sześć osób.

Jesienią 1943 roku Marysia z dziećmi i jej matka Luiza z córeczką i synkiem Lusi, która siedzi w łagrze pod Archangielskiem, wyjeżdżają, nie oglądając się nawet za siebie. Do Wilna, bo Wilno jest przecież polskie!

W Wilnie lokują się w oficynie na terenie byłego getta. Mieszkania stoją puste, bo Niemcy Żydów wymordowali. Maria Jefimow pracuje w szpitalu. Ma na utrzymaniu sześć osób. Dzieci chudną i chorują, czasem pomagają dobrzy ludzie - choć sami biedni, zapraszają Renię i Bronka na obiady. Czasem pomagają siostry nazaretanki.

Nadchodzą Sowieci. Maria traci srebrne łyżki, skarb przeznaczony na czarną godzinę... Przypomina sobie o niej NKWD. Dlaczego opuściła Mohylew i przeniosła się do Wilna? Przed kim ucieka?

Marii śni się, że stoi przed zamkniętą bramą i woła: - Panie, otwórz mi! Sen powtarza się kilkakrotnie. Którejś nocy brama wreszcie się otwiera. Okazuje się, że jest to wejście do zdewastowanego kościoła.

- Wrócę do Polski, ale to już będzie inna Polska - tłumaczy matce sen. - Taka czy inna - jadę! Już wiadomo, że Wilno polskie nie będzie. Ale ma przecież obywatelstwo Białoruskiej SRR, więc niby na jakiej zasadzie? Bez wątpienia dobry Bóg skinął ręką, bo jak inaczej wytłumaczyć to, że milicjant stał się nagle taki dobry i dał zgodę na wyjazd?

W Wilnie zostaje Lidia Kornaczewicz-Pieczoro z dziećmi swojej drugiej córki. Czeka na Lusię, która ciągle siedzi w łagrze . Córka wraca w 1947 roku, ale wkrótce zostaje znowu skazana. "Na wieczność" do Kazachstanu... - Dlaczego? Dlaczego?- nie rozumie Lidia, choć już przecież niejedno widziała i nie powinna się dziwić. Pojawiają się podejrzenia, że macza w tym palce szwagier Lusi, funkcjonariusz NKWD - za namową jej byłego męża. Ale czy to prawda? Jakie zresztą ma to teraz znaczenie?
Wieczorem 8 września 1945 roku Maria Jefimow wysiada z Reginą i Bronkiem z pociągu w Gdańsku. Jest ciemno, szukają jakiegoś lokum. Z dwiema jeszcze kobietami znajdują kąt na Oruni, w rozwalającym się domku, z którego jeszcze nie wyprowadziły się Niemki, równie przestraszone jak one.

Maria znajduje pracę na budowie na Dolnym Mieście. Miejska komunikacja jeszcze nie funkcjonuje, więc codziennie rano idzie kilka kilometrów z Oruni na ulicę Skotniki. Co robić z dziećmi? Renia ma 10 lat, Bronek jest jeszcze młodszy. Decyduje się oddać je do domu dziecka, który na Oruni prowadzą siostry zakonne z Rodziny Marii. Do sióstr ma zaufanie. Dzienny zarobek Marii starcza na kupno jednego bochenka. Ponieważ na budowie dostaje talerz gorącej zupy z kromką chleba, kupiony chleb zanosi do domu dziecka. Dzieli go nie tylko między własne dzieci. Głodne są przecież wszystkie.

Z czasem siostry zatrudniają ją w domu dziecka. Co za radość, będzie blisko Reni i Bronka! Na początek trafia do pralni. Pierze ręcznie bieliznę i ubrania 150 dzieci. Nieraz z czerwonymi od wrzątku rękami akompaniuje w świetlicy śpiewającym dzieciom. Nad pianinem myśli o organach w mohylewskiej katedrze, na których grała jako organistka. Ale nie tęskni za tamtym życiem, no, może za rodzicami, za młodością... Za Pawłem. Co z nim? Czy kiedyś odnajdzie żonę i dzieci?
Zakonnice przenoszą Marię do magazynu czystej bielizny. Potem jej położenie jeszcze się poprawia: zostaje wychowawczynią grupy 60 chłopców. Maluchom pomaga się ubierać, starszym odrabiać lekcje. Renia i Bronek żadnej pomocy nie potrzebują, uczą się świetnie, chodzą do szkoły muzycznej...

Spotyka pana, który wrócił z niemieckiego obozu. Twierdzi, że spotkał Pawła Jefimowa pod Aachen. Przeżył wojnę, ale co się z nim potem stało? Pewnie wrócił do ZSRR… O tym, co Sowieci robili z żołnierzami, którzy trafili do niewoli i zobaczyli zgniły Zachód, krążą straszne wieści. Poszukiwania przez Czerwony Krzyż nie dają żadnych wyników.

W 1949 roku władza ludowa wyrzuca zakonnice z domu dziecka. Dyrektorem zostaje mężczyzna, który pracował dotychczas jako szewc. Dewastuje kaplicę i zrywa święte obrazy ze ścian. Chce przenieść panią Jefimow do innej placówki. Maria zwalnia się sama i zabiera dzieci. Znajduje pracę w biurze, zarabia więcej, kończy nawet kurs marksizmu-leninizmu...

W 1957 roku przyjeżdża z Wilna matka Marii z Lusią, której wreszcie pozwolono opuścić Kazachstan. Tyle zmarnowanych lat, ale dzięki Ci, Boże, za to, że przeżyła, że wszyscy przeżyliśmy. Mieszkają razem w tym jednym małym pokoiku ogrzewanym "kozą", z wygódką na podwórku i zimną wodą w kranie. Na trzech łóżkach śpi siedem osób, ale dzięki Panu Bogu są w Polsce, dzieci się uczą, jakoś to będzie. Modlą się gorąco, Maria odmawia różaniec, jej matka kartkuje swoją starą Biblię i czyta po estońsku odpowiednie perykopy.

Renia kończy polonistykę, pnie się po stopniach kariery naukowej, robi doktorat, habilitację, zostaje kierownikiem Zakładu Metodyki Języka Polskiego na Uniwersytecie Gdańskim. Pisze książki, "Z dziejów języka polskiego w Gdańsku w XVII wieku", "Lingwistyczna teoria nauki czytania" i inne. Prezydent Kwaśniewski nadaje jej w 2003 roku tytuł profesora, prezydent Komorowski dekoruje w 2012 roku Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Od Rady Miasta Gdańska dostaje Medal Księcia Mściwoja, m.in. "za wieloletnią pracę nad językiem polskim". Jest mistrzynią dla kolejnych pokoleń gdańskich i pomorskich nauczycieli.

Pracę na uniwersytecie łączy z nauką polskiego w szkołach średnich, a nawet podstawowych. Mówi, że lubi kontakt z uczniami. Dzięki jednemu z nich, Pawłowi Huellemu, weszła do literatury:

" ...była jedyną nauczycielką w szkole, którą kochaliśmy bezinteresownie. Bo pani Regina uczyła nas polskiego, nigdy nie mówiła o wyzysku, nie krzyczała na nas i czytała wiersze tak pięknie, że słuchaliśmy zawsze z zapartym tchem, kiedy Ordon wysadzał redutę w powietrze, razem ze sobą i szturmującymi Moskalami, albo kiedy generał Sowiński zginął, broniąc się szpadą przed wrogami Ojczyzny. Tak, pani Regina nie bardzo zdaje się dbała o program nauczania i dzisiaj jestem jej za to wdzięczny" - napisał Huelle w powieści "Weiser Dawidek".

Korzystałam z niepublikowanych wspomnień pani Marii Jefimow "Kresowianka w młynach historii", które udostępniła mi jej córka, pani profesor Regina Pawłowska.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić! REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI

Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki