Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Orzechowski: W półfinale z Katarem sędziowie odebrali nam naszą najsilniejszą broń

rozm. Rafał Cybulski
Przemek Świderski
Robert Orzechowski opowiada o swoich wrażeniach z mistrzostw w Katarze.

W tym sezonie mówiło się, że jesteś bez formy, że nękają się kontuzje, ale pojechałeś na mistrzostwa świata w Katarze. Czy to dowód zaufania, którym darzy Cię trener Biegler?
Na zaufanie trenera pracuje się od pierwszego dnia jego kadencji, na każdym zgrupowaniu i w trakcie każdego meczu, a nie na tydzień przed mistrzostwami. I tyle mam w tej kwestii do powiedzenia.

Choć masz dopiero 26 lat, to był już twój czwarty turniej rangi mistrzowskiej i choć tym razem grałeś mniej, niż w trakcie tych poprzednich, to osiągnąłeś największy sukces...
Bez wątpienia, bo medal mistrzostw świata to jest coś, na co pracuje się całe sportowe życie. Na pewno ten medal jest najcenniejszy w mojej kolekcji.

A myślisz już o tym, co może się czekać w przyszłym roku, gdy rozegrany zostanie ten najważniejszy z dużych turniejów - olimpijski?
Najpierw muszę udowodnić trenerowi Bieglerowi, że zasługuję na miejsce w kadrze. W Katarze grałem jednak mniej, więc trudno powiedzieć, jak z tym zaufaniem trenera do mnie jest teraz.

Bycie kibicem piłki ręcznej wymaga sporej odporności psychicznej. Jak te dramatyczne mecze z Chorwacją, Szwecją czy Hiszpanią wyglądały z twojej perspektywy?
Z ławki wygląda to chyba jednak nieco inaczej niż z trybun. Patrzy się na to wszystko trochę spokojniej. Poza tym piłka ręczna to jest taki sport. Tu często mecze rozstrzygają się w taki sposób, a my jako reprezentacja nauczyliśmy się grać takie mecze i, co najważniejsze, wygrywać. Myślę, że to nasz największy atut.

A jak oceniasz sędziowanie w meczu z Katarem?
Sędziowie zabrali nam naszą najważniejszą broń, którą tak naprawdę wywalczyliśmy ten brązowy medal. Byliśmy lepsi od Kataru, zagraliśmy najlepszy na mistrzostwach mecz w ataku, ale paradoks polega na tym, że przegraliśmy. Wszystkie wcześniejsze mecze wygrywaliśmy obroną, a tego jednego nie mogliśmy, bo każde dotknięcie przeciwnika oznaczało karę.

Nie jesteś pierwszym Orzechowskim w piłce ręcznej.
W piłkę ręczną grał mój tata Sławomir. To on mnie zaraził tą dyscypliną. Zabierał mnie zawsze na mecze Wybrzeża i Spójni, a że wtedy grało się w weekend dwie kolejki, to bywało, że w sobotę i niedzielę tych meczów widziałem po 3-4. Ojciec był też moim pierwszym trenerem.

Wielu kibiców kojarzy Cię z Kwidzynem, gdzie zaczęła się Twoja przygoda w ekstraklasie, ale jesteś gdańszczaninem. Gdzie zaczynałeś?
Moim pierwszym klubem było Wybrzeże, które jednak szybko się rozpadło. Wtedy trafiłem do Conrada, a potem do Sokoła. Myślę, że to właśnie dzięki tym niewielkim uczniowskim klubom piłka ręczna w Gdańsku przetrwała najtrudniejsze czasy. Kolejnymi przystankami były SMS Gdańsk i MMTS Kwidzyn, gdzie dostałem wielką szansę od trenera Zbigniewa Markuszewskiego. Jako 19-latek grywałem po 60 minut i to szybko zaprocentowało.

A jak rozwija się Twój brat Michał?
Jest teraz w trzeciej klasie gdańskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego. W przeciwieństwie do mnie jest praworęczny i ma trochę mniej centymetrów, bodaj 180, ale umiejętności ma już spore.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki