Tylko trzy razy mniej. W dzisiejszych czasach liczba linków w popularnych wyszukiwarkach jest najlepszym miernikiem zainteresowania jakimś problemem. Tu zmiany widać najszybciej. Inflacji nadal poświęconych jest więcej rozmaitych materiałów - od poważnych analiz naukowych po doraźne doniesienia środków masowego przekazu. Można powiedzieć, że to "siła inercji" i jednak zaskoczenie powrotem deflacji. Ostatnie 80 lat to przecież "era" wzrostu cen. Ostatnia deflacja to lata trzydzieste XX wieku. Jej świadków jest wśród nas już bardzo mało. Młodsze pokolenia żyły w przekonaniu, że coś takiego jak "spadek ogólnego poziomu cen" to coś bardzo odległego od współczesności.
Zamierzchła historia. Takie też było przekonanie przeogromnej większości ekonomistów. W każdym podręczniku ekonomii wydanym po II wojnie światowej znajdziemy przynajmniej jeden (z reguły obszerny) rozdział o inflacji. O deflacji prawie nic, a jeśli już coś, to tylko definicja. Pisząc ten felieton, sięgnąłem do podręcznej biblioteczki po najnowsze wydania anglojęzyczne dwóch popularnych podręczników: Gregory'ego Mankiwa i Marka Taylora oraz Johna Taylora. Na okładce tego drugiego jest napis: "Wydanie zaktualizowane po kryzysie finansowym". Indeks rzeczowy zawiera odesłanie do deflacji na trzech stronach, odsyłacze do inflacji zajmują pół kolumny. To samo w pierwszej wspomnianej książce. Studenci ekonomii dowiadują się na zajęciach (na całym świecie) bardzo dużo o teoriach, przyczynach i skutkach wzrostu poziomu cen, o tym jak bardzo inflacja jest szkodliwa.
No i o polityce antyinflacyjnej. Od czasów Keynesa (czyli właśnie od lat 30. poprzedniego stulecia) żaden znaczący ekonomista nie zajmował się deflacją. To nie był problem. O przyczynach i skutkach deflacji można się ewentualnie czegoś nauczyć na kursach historii gospodarczej. Ale na wielu uczelniach historię gospodarczą wykreślono z programów na fali dostosowywania nauczania do "potrzeb rynku pracy" i kształtowania umiejętności, zamiast zaśmiecania młodych umysłów mało przydatną wiedzą. Nie tylko wykładowcy zaspali, przegapili moment, gdy poziomy ruch cen zaczął zmieniać kierunek.
Chyba dopiero w ostatnich miesiącach ocknęli się finansiści i niektórzy politycy. Sygnałem wyrywającym z objęć przyzwyczajeń stały się ujemne stopy procentowe. To już nie tylko odległy i wyjątkowy w ostatnich dwóch dekadach problem Japonii. Jeśli nawet zaledwie kilka banków centralnych wprowadziło ujemne stopy procentowe, to przecież rynkowe stopy od wielu instrumentów finansowych (głównie skarbowych obligacji) przynoszą ujemny procent posiadaczom. Co z tego wyniknie? Na razie wykluwa się nowa kasta ekspertów - "deflacjoniści". To już coś.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?