Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raz, dwa, trzy, referendum robisz ty

Jarosław Zalesiński
Jarosław Zalesiński
Jarosław Zalesiński
Objaw to zdrowia czy niezdrowia - epidemia referendalna, szerząca się w pomorskich gminach i miastach? Na pierwszy rzut oka wygląda to na lekki hyś. Po to przecież wymyślono demokrację pośrednią, czyli taką, w której raz na parę lat wybieramy naszych przedstawicieli do takiej czy innej instancji, i potem oni przez parę lat rządzą w naszym imieniu, po to więc taką formę demokracji wymyślono, żeby w ogóle dało się rządzić. Bo jak inaczej? Organizować wybory dla każdej sprawy?

Oczywiście, demokracja bezpośrednia też jest potrzebna, gdy nasi przedstawiciele zawodzą na całej linii i trzeba ich na gwałt odwołać, nie czekając końca kadencji. Miało więc sens referendum przeprowadzone niegdyś w Sopocie, gdy prezydent miasta spotkał się z prokuratorskimi zarzutami. Ile z tych zarzutów do dzisiaj się ostało, to inna sprawa, ale wtedy - OK, były ważne powody, aby prezydent miasta zapytał mieszkańców o mandat do rządzenia.

Ale powody, dla których rozpisywane są teraz referenda w kolejnych pomorskich miejscowościach, mają zupełnie inny charakter. Wójtowa albo prezydencka władza coś tam zdecydowała, co nie spodobało się jakiejś grupie mieszkańców, bo też trudno, by jakakolwiek decyzja spodobała się wszystkim. Więc ci niezadowoleni huzia, skrzykują się od razu w protestacyjne komitety i żądają odwołania niemiłej im władzy.

Na Pomorzu zapanowała moda na referenda

Choroba? Choroba. Gorączka. W demokracji, niestety, należy nauczyć się tego, że musi się nam czasem (a bodaj nawet często) spodobać to, co nam się nie podoba. Bo nigdy nie będzie tak, że wszystko będzie nam pasowało. A gdyby nawet tak było, na pewno nie pasowałoby to komu innemu. I tak można by gorączkę referendalną przechodzić w kółko, bez końca.
Gorączka referendalna wydaje mi się jednak mimo wszystko chorobą niegroźną. Ot, taka przypadłość wieku dziecięcego, przez którą może nawet warto przejść. Zapada się na nią łatwo, bo do podjęcia inicjatywy wystarczy, gdy skrzyknie się kilka osób, a potem zebrać 10 proc. w skali gminy też nie jest rzeczą niemożliwą. Z prostego powodu - władzy na ogół się nie lubi, więc jeśli mamy okazję przyłożyć jej w tak nieskomplikowany sposób, że dopisujemy się do podsuniętej nam pod nos referendalnej listy, robimy to całkiem chętnie. Gorzej, gdy trzeba potem stracić czas, żeby wybrać się do lokalu i zagłosować. Tak właśnie, spodziewam się, skończy się referendalna gorączka - frekwencja na ogół okaże się zbyt mała, żeby referenda można było uznać za ważne.

Po co nam więc cała ta zabawa? Dla nauki. Bo to jednak trochę, a nawet wcale nie tak mało, kosztuje. Jak gmina wyda na referendum, to później na przedszkola czy inne sprawy będzie jeszcze mniej w kasie. Świadomość tego będzie wśród mieszkańców z każdą taką sprawą, mam nadzieję, coraz jaśniejsza. Za którymś razem pojawi się refleksja: a po co to nam właściwie?

Właśnie tak wyrasta się z dziecięcych chorób. Po którymś przeziębieniu uczymy się, że trzeba ubierać się cieplej. Z gorączki referendalnej też za jakiś czas się wyleczymy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki