Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przemek Dyakowski: abecadło osiemdziesięciolatka

Dariusz Szreter
wikipedia.pl
Przemek Dyakowski objechał niemal cały świat, robiąc to, co lubi najbardziej - grając na saksofonie. Ale koniec końców zawsze wracał do Gdyni.

Trudno w to uwierzyć, ale 1 czerwca Przemek Dyakowski skończył 80 lat. Nie ma lepszej okazji, by przypomnieć najważniejsze miejsca, ludzi i zdarzenia w jego życiu. Oddajmy mu głos.
A jak alkohol
Nie ukrywam, że uprawiam od czasu do czasu (śmiech). Ale oszczędnie. Najbardziej lubię się napić piwa, zwłaszcza po koncercie, żeby się zrelaksować. Po koncercie organizm jest bardzo pobudzony, nie można zasnąć, a piwo przywraca równowagę. Jeśli chodzi o granie pod wpływem, to wszystko zależy pod jak dużym. W przypadku wyczerpania podróżą - a zdarza się, że na koncert jedzie się kilkaset kilometrów, po polskich drogach, w zatłoczonym mikrobusie - niewielka ilość, na przykład lampka koniaku, działa pobudzająco. Ale jeśli ktoś przesadzi z ilością, to zdecydowanie to przeszkadza, bo się wygrywa bzdury. A koncert to jest działanie zespołowe, gdzie trzeba być bardzo skoncentrowanym. Szczególnie w jazzie ważna jest interakcja. Muzycy słuchają się nawzajem znacznie uważniej niż publiczność. Więc potem koledzy odbywają rozmowy dyscyplinujące z takim osobnikiem, który przesadził.

B jak banał
Często słyszę banalne pytania, w rodzaju: Dlaczego pan robi to, co robi? Bo lubię! W ogóle wokół nas jest pełno banału. Mam nadzieję, że chociaż z tej naszej rozmowy wyjdzie coś niebanalnego.

Ć jak ćwiczenie
Mnie tu się zawsze narzucała analogia ze sportem, który uprawiałem jako chłopak: trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Ale robić to mądrze, żeby nie powielać błędów. Dlatego dobrze mieć kolegę czy nauczyciela, który zwróci uwagę na metodykę. Bez tego liczba godzin spędzonych z instrumentem, owszem, wyrabia mięśnie, ale nie zawsze przekłada się na jakość. Staram się ćwiczyć trzy-cztery godziny dziennie.

D jak Dyakowscy
To stara rodzina. Naszym przodkiem jest Węgier Kostek, który za zasługi wojenne dostał od Władysława Warneńczyka dobra na Ukrainie, które nazywały się Dyakowicze. I stąd nazwisko. Dostaliśmy też herb - trzy trąby. Życiowo zresztą Dyakowscy to też są trąby. Były dwie linie: wschodnia i małopolska. Ja pochodzę z tej drugiej. Zresztą obie linie zeszły się podczas okupacji, kiedy rodzina Dyakowskich zjechała do nas z Wołynia w 1943, z wiadomego powodu.

E jak Ewa Demarczyk
Zygmunt Konieczny, znakomity kompozytor, autor najsłynniejszych piosenek Ewy, opowiada często, że to ja jestem jej odkrywcą. To była druga połowa lat 50. Ja wtedy grałem z zespołem dancingowym pana Maksymiliana Krebsa i Ewa wyjeżdżała z nami jako refrenistka na koncerty do Zakopanego, gdzie w lokalu Wierchy graliśmy dla młodzieży. Konieczny zaczął w tym czasie pisać takie piosenki, z którymi dziewczyny z Piwnicy pod Baranami nie bardzo dawały sobie radę. I wtedy ja powiedziałem Piotrowi Skrzyneckiemu, że jest taka dziewczyna, która te wymagania może spełnić. Piotr i Zygmunt poszli do klubu Cyrulik, gdzie ona śpiewała i następnego dnia ściągnęli ją do piwnicy. Tak zaczęła się wielka kariera i Ewy Demarczyk, i Zygmunta Koniecznego.

F jak fortepian
Moja mama była dobrze wykształconą pianistką po konserwatorium. W domu był instrument, na którym grałem od małego różne melodyjki, ale ze słuchu. Nigdy nie osiągnąłem jednak biegłości technicznej, którą powinien mieć pianista, a jaką daje tylko szkoła albo lekcje domowe. Ja nie miałem po temu warunków. Grałem więc w szkole sportowej do tańca, a potem w Piwnicy, ale w zespole dixielandowym, który występował przed kabaretami. Mój wielki przyjaciel Wojtek Karolak powiedział mi w końcu, żebym dał z tym sobie spokój. A on wtedy jeszcze był saksofonistą i mnie też namówił na saksofon. Już w tej roli akompaniowałem m.in. Ewie Demarczyk. Ale zdarzyło się raz, że Konieczny nie dojechał na koncert i namówiono mnie, żebym go zastąpił przy fortepianie. Powiem tak: zachowałem życie, chociaż za to, jak grałem, mieli pełne prawo mnie zabić.

G jak Gdynia
Przyjechałem do Trójmiasta na początku lat 60. za sprawą pewnej gdynianki, która studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kiedy skończyła studia, podjęła pracę w rodzinnym mieście, a ja zacząłem myśleć, co by tu zrobić, żeby też się do niej przenieść. Na festiwalu Jazz nad Odrą grałem jam z chłopakami z Żaka i dzięki nim zaczepiłem się w tym klubie. To było świetne środowisko, trochę podobne do krakowskiego. Wprawdzie było już po Bim-Bomie i kabarecie Afanasjewa, ale Tadziu Chyła prowadził kabaret Tu Tu. To była już zawodowa scena, ze świetnymi tekstami, muzyką, scenografią. I tak przeprowadziłem się do tego wspaniałego miasta, jakim jest Gdynia. Dziś mogę powiedzieć, że czuję się gdynianinem z sentymentem do Krakowa.

H jak honoracja
Jest taki wspaniały film "Ostatnie takie trio", gdzie główną postać, starego doświadczonego wędrownego muzyka, odgrywa trójmiejski aktor Ryszard Ronczewski. I on tam mówi do młodszego kolegi: "Słuchaj młody, po mojemu to jest tak. Najpierw zamówienie, potem wykonanie, a potem honoracja". Z tą honoracją dzisiaj to jest tak, że ze względu na system przelewów jest ona bardzo długo oczekiwana. Przez to nigdy nie wiadomo, czy się te pieniądze zarobiło, czy już się je wydało, nie mając ich jeszcze fizycznie w ręku (śmiech). Wszyscy organizatorzy powinni wiedzieć, że dla muzyka, który nie pracuje na etacie, ta honoracja jest niezwykle ważna i oby wróciły czasy, kiedy nawet przed koncertami otrzymywało się kopertę i podpisywało potwierdzenie odbioru.

I jak idole
Mam ich wielu. Jednym z największych, z którym miałem zaszczyt grać przez 10 lat, jest Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz, wspaniały muzyk, saksofonista i kompozytor, operator filmowy, założyciel legendarnego zespołu Melomani. Napisał muzykę do ponad stu filmów, m.in. seriali "Stawka większa niż życie", "Janosik" czy "Czterdziestolatek". A jeśli chodzi o idoli zagranicznych, to jest to cała szkoła saksofonistów tenorowych, tzw. Texas tenor grających piękną, melodyjną muzykę o pełnym brzmieniu, jak Ben Webster, Lester Young czy Sonny Rollins.

J jak jazz
Zaczynałem od słuchania na patefonie na korbkę płyt z przedwojennymi piosenkami, które miały mocno jazzujący charakter. Później, tuż po wojnie, widziałem film "Serenada w Dolinie Słońca", którego bohaterem była orkiestra Glenna Millera. Potem jedyny kontakt z jazzem to były audycje Willisa Conovera w Głosie Ameryki. Za to koniec lat 50. to prawdziwa erupcja tej muzyki w Polsce. Jazz ma się nadal znakomicie, choć się zmienia. Jeśli chodzi o melodię i harmonikę, powiedziałbym, że dziś niczym się nie różni od muzyki poważnej. Jedyny wyróżnik to pulsacja rytmiczna, której w tamtej muzyce nie ma. To ona powoduje trans u słuchacza.

K jak Kraków

Urodziłem się na Brackiej 4, w mieszkaniu mojego dziadka. To były jeszcze czasy, kiedy panie rodziły w domach. Mam do Krakowa ogromny sentyment. Cała moja młodość to Kraków. Studia, których nie skończyłem, szkoła muzyczna, potem Piwnica i przygody z piwniczanami.

L jak lata lecą
Te 80 lat szybko minęło, a czas płynie coraz szybciej. Ja za to wolniej się poruszam, wolniej myślę. Jakoś się udało. Można nawet powiedzieć, że bardzo się udało. Dzięki muzyce zwiedziłem ogromną połać świata, nagrałem trochę płyt, grając z fajnymi muzykami. Żałuję właściwie tylko jednej rzeczy, że nie ukończyłem studiów muzycznych. Solidne wykształcenie muzyczne daje podstawy rzemieślnicze, a rzemiosło jest ogromnie ważne, żeby móc swobodnie tworzyć. Ale stało się, trudno.

M jak Możdżer i "Melisa"
Wielka przyjaźń. Z Leszkiem Możdżerem poznaliśmy się w gdyńskiej Cyganerii, kiedy jeszcze był młodziutkim muzykiem. Od razu czuć było jego przeogromny talent. Potem często grał w Sax Clubie, który prowadziłem w Teatrze Miejskim, tam go usłyszał Zbyszek Namysłowski i z miejsca go zaangażował. Leszek jest wspaniale wykształcony klasycznie, z niesłychanym talentem, a przy tym niezwykle pracowity, perfekcyjny. Mało jest muzyków tak ciężko pracujących nad własnym rozwojem. Nie tylko muzycznym, ale też intelektualnym. I Leszek zaproponował mi nagranie płyty z jego udziałem i pod jego patronatem. Tak powstała "Melisa", nagrana w studiu Radia Gdańsk. Najważniejsza płyta w mojej dyskografii.

N jak narty
Skakać należy zacząć w bardzo młodym wieku. Ja zacząłem, jak miałem dziewięć lat. Najważniejsza rzecz w skokach to umieć się przewracać przy lądowaniu. Różnie się to u mnie kończyło: obojczyk na sztorc, kolano w strzępach, pięć złamanych żeber... Po wojnie w Polsce w ogóle nie było nart. Niemcy zabrali wszystkie, jak szli na Stalingrad. Ale w Zakopanem szybko zaczęła się prywatna produkcja. To były naprawdę niezłe narty. Dostawali je w pierwszym rzędzie zawodnicy z klubów. Z seniorów przechodziły na juniorów. Ja miałem wspólne skokówki z Frankiem Groniem Gąsienicą, który był jedynym polskim medalistą na igrzyskach w Cortina d'Ampezzo w 1956 roku. Mój rekord to 70 metrów. Na Średniej Krokwi. Na Dużej juniorzy wtedy nie skakali. Dziś jako 14-latka to już by mnie na pewno puścili na Dużą. Klemens Murańka skakał tam, jak miał 10 lat.

O jak oczy
Ciężko. Mam kłopot z czytaniem nut. Wbrew temu, co twierdzą okuliści, krótkowzroczność mi się pogłębia z wiekiem. Po zmierzchu właściwie w ogóle nie widzę. Przez to często jestem posądzany o zarozumiałość, bo bywa, że na kogoś niemal wpadam i nie rozpoznaję, nie kłaniam się. Ale to naprawdę nie moja wina.

P jak Piwnica pod Baranami
Jak tylko przyjechałem z Zakopanego do Krakowa, bardzo szybko zetknąłem się z tym środowiskiem. Mieszkałem u ciotki, a moim sąsiadem był Piotr Skrzynecki. Spotykaliśmy się w sklepiku. On zaprowadził mnie do Piwnicy, która zmieniła całe moje życie. Przestałem uprawiać sport (trenowałem siatkówkę w szkole sportowej) i zacząłem grać. Miałem klucze od Piwnicy, mogłem wchodzić w ciągu dnia i sobie ćwiczyć. Cała ta ferajna to byli niesamowici ludzie. O każdym można by napisać książkę. No i goście, którzy tam bywali! Kwiat polskiej inteligencji. Prawdziwa elita. A ja, grając tam co wieczór, miałem na wyciągnięcie ręki Sławomira Mrożka czy Marię Dąbrowską, wówczas uroczą, drobniutką starszą panią.

R jak Rama 111
Fajna kapela, do której mam ogromny sentyment. Powstała przy klubie Żak, złożona ze studentów Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej. Graliśmy jazz, potem idąc z duchem czasu też inspirowaliśmy się rockiem i soulem, mieliśmy w repertuarze piosenki Beatlesów. Przez 10 lat nosiliśmy dumny tytuł zespołu Rozgłośni Gdańskiej Polskiego Radia. Nagrywaliśmy kilometry taśm, akompaniowaliśmy niemal wszystkim znaczącym artystom polskim, zwłaszcza piosenkarkom takim, jak Irena Santor czy Zdzisława Sośnicka. A potem bardzo szybko zaczęliśmy wyjeżdżać za granicę.

S jak saksofon
O tym, jak się przerzuciłem na saksofon, już wspominałem. Mój pierwszy instrument kupiłem od Ryśka Horowitza, też ważnej postaci dla polskiej kultury [światowej sławy fotografika mieszkającego w USA - D.S.]. W przeciwieństwie do innych instrumentów dętych można bardzo szybko opanować podstawy grania na nim. A potem oczywiście im dalej w las, tym trudniej. Ale bardzo lubię jego dźwięk, lubię na nim grać, ćwiczyć. Efektownie się wygląda, stojąc z nim na scenie, to też ma swoje plusy (śmiech). Miałem ich kilkanaście w życiu, raz lepsze, raz gorsze, w zależności od sytuacji materialnej.

T jak trasa
Naturalna część życia muzyków. Bywa trudna do przeżycia, ale nie da się jej uniknąć. Nie da się grać w jednym mieście. Trzeba jeździć. Jazda może być wesoła, ale bywa też mordęgą. Na przykład na ścianie wschodniej w zimie, kiedy wszystkie drogi są zasypane. Ale miałem też ciężką trasę w USA, gdzie oczywiście drogi są inne, ale bywało, że jednego dnia musieliśmy pokonać tysiąc kilometrów, żeby dotrzeć na następny koncert. Półtora miesiąca mieszkaliśmy praktycznie w autobusie.

U jak Ucho
Ta stara kotłownia Stoczni Nauta stała się przedłużeniem działalności Cyganerii i Sax Clubu. Ale grają tam nie tylko jazz. Wspaniała scena, około 300 miejsc siedzących i 700 stojących, znakomite nagłośnienie, całość świetnie zarządzana przez Karola Hebanowskiego i Piotra Bulczaka. Klub ma swoją renomę w całej Polsce, wielu artystów chce tam grać. W ogóle w Gdyni, jeśli chodzi o ofertę koncertową, jest świetnie. Codziennie możesz tu posłuchać na żywo różnych gatunków muzyki.

W jak wycieczkowce
Z PRL było bardzo trudno wyjechać za granicę, ale muzycy mieli akurat znacznie łatwiej niż inni. Polskie państwo gwałtownie poszukiwało dewiz, a że od naszych zagranicznych kontraktów pobierało 20 procent, akurat tę grupę zawodową chętnie wypychało na Zachód. Na początku lat 70. pewien amerykański menedżer z San Francisco zorganizował w Warszawie wielkie przesłuchanie. Byłem tam z Ramą 111. Ledwie zaczęliśmy grać drugi numer, a już kazał przerwać i z miejsca zaproponował kontrakt. Wycieczkowce to właściwie pływające luksusowe hotele. Graliśmy standardy jazzowe, akompaniowaliśmy też podczas codziennego show. Występowały z nami naprawdę wielkie gwiazdy broadwayowskie, choć w Polsce akurat nie-zbyt znane. Byli też prezenterzy dużych sieci telewizyjnych, a raz płynął z nami były szef CIA z odczytami. W jednym z rejsów uczestniczył słynny aktor Omar Sharif, zapalony brydżysta. Można było go sobie wynająć jako partnera do brydża, bodaj za dwa tysiące dolarów. Pasażerowie wypełniali ankiety, w których nas oceniali i zawsze mieliśmy wysoki rating. No i zwiedziliśmy najbardziej atrakcyjne zakątki turystyczne świata.

Z jak Zakopane
Moja mama po wojnie została dyrektorką Szkoły Gospodarczej im. generałowej Zamoyskiej. Przed wojną ta szkoła mieściła się w Kórniku, potem przeniesiono ją do Zakopanego. Mama dostała tę posadę z rekomendacji prymasa Sapiehy, którego znała jeszcze sprzed wojny. To była szkoła kształcąca młode dziewczyny. Umiejscowiona była bajecznie, pod kolejką linową na Kasprowy w Kuźnicach. Dzięki temu miałem wolny wstęp do kolejki, bo konduktorami byli chłopcy z Kuźnic, moi starsi koledzy. Mogę powiedzieć, że wychowałem się na Kasprowym. Potem szkołę mamy zlikwidowano. Powstał tam ośrodek rehabilitacyjny dla dzieci z gruźlicą kości, a teraz jest tam dyrekcja Parku Tatrzańskiego.

Ż jak żona
Gdynianka, bardzo piękna blondynka, WYROZUMIAŁA. To ostatnie proszę wyraźnie zaznaczyć, bo dzięki temu jesteśmy razem już 50 lat. Z różnymi perypetiami, ale trwale.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki