Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy na Wybrzeżu w 1939 roku nie tylko się bronili

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Propagandowe zdjęcie łamania polskiego szlabanu granicznego w Kolibkach. Tędy 1 września oddziały Landespolizei wkroczyły na teren Polski. Samo zdjęcie zostało zainscenizowane już po zakończeniu walk
Propagandowe zdjęcie łamania polskiego szlabanu granicznego w Kolibkach. Tędy 1 września oddziały Landespolizei wkroczyły na teren Polski. Samo zdjęcie zostało zainscenizowane już po zakończeniu walk Archiwum
Płk Marian Porwit pisał o Lądowej Obronie Wybrzeża w 1939 roku: „żadne polskie zgrupowanie nie walczyło tak długo w sposób zorganizowany, jak grupa płk. Dąbka. W ciągu 19 dni stoczyła co najmniej 110 walk różnymi siłami”. - Walki były zażarte, krwawe. Polacy byli stroną, która nie tylko się broniła - mówi historyk dr Jarosław Tuliszka.

Już pierwszy rzut oka na mapę terytorium międzywojennego Pomorza mógł dać do zrozumienia, że przed niemiecką agresją obrona tzw. korytarza będzie zadaniem praktycznie niewykonalnym. Liczący niecałe 300 km w najszerszym miejscu i ok 30 km w najwęższej strefie fragment Polski otoczony był ziemiami wroga - od zachodu niemiecką częścią Pomorza, od wschodu Prusami Wschodnimi. Był to pas zbyt wąski na manewrowanie dużymi zgrupowaniami wojsk.

W dodatku Pomorze nie odgrywało do końca lat 20 w polskich planach obronnych niemal żadnego znaczenia. Przede wszystkim dlatego, że Polacy szykowali się do wojny z Rosją Sowiecką. Niemcy, co potwierdzają także słowa polskiego przywództwa z tamtego czasu z marszałkiem Józefem Piłsudskim, nie byli ze swoją 100 tysięczną armią niemal żadnym zagrożeniem dla II RP.

Jak się bronić?

- Pomorze nie było rejonem, który miał dla RP szczególnie strategiczne znaczenie. Uznawany był za region rolniczo-rybacki - podkreśla historyk dr Jarosław Tuliszka. - W kwestiach obronnych za Pomorze odpowiadała Marynarka Wojenna. Niemcy nie byli do końca lat 30 dla nas zagrożeniem (choć ich marynarka wojenna znacznie przeważała nasze siły morskie). Do 1931 roku nie było na terenie Pomorza żadnej jednostki polskiej piechoty, oprócz załogi obsadzającej Wojskową Składnicę Tranzytową na Westerplatte. Oczywiście, Marynarka Wojenna miała zamierzenia dotyczące fortyfikowania Pomorza. Wszystko jednak rozbijało się o pieniądze. Do 1925 roku Marynarką Wojenną dowodził wiceadmirał Kazimierz Porębski. On miał wielkie wizje dotyczące rozwoju marynarki, ale kiedy się zorientował w możliwościach finansowych państwa w kwestii budowy okrętów, przygotował koncepcję obrony, zakładającą rolę defensywną Marynarki Wojennej, czyli ochronę Zatoki Gdańskiej za pomocą artylerii nadbrzeżnej, pól minowych, które będą położone na wyjściu do Zatoki Gdańskiej i okrętów podwodnych, które są w stanie skrycie atakować wroga. Kiedy Porębski odszedł nastał kadm. Jerzy Świrski, który postawił na budowę niszczycieli. Okręty pochłaniały ogromne pieniądze, których brakowało na rozwój infrastruktury obronnej bazy morskiej na Wybrzeżu. Oczywiście, zakładano rozłożenie wydatkowania na poszczególne cele w czasie, ale niestety czas bieg nieubłaganie. W końcu lat 30 było już za późno. Niemcy uzyskali przewagę militarną i mieli agresywne plany.

Polacy przystąpili do opracowywania planów obrony Wybrzeża przeciwko Niemcom dopiero na początku 1939 roku. Opierały się one na założeniu, że w walce Polska otrzyma wsparcie Brytyjczyków i Francuzów.

Kiedy bliżej września realne stało się, że sojusznicy na Bałtyk nie wpłyną jasne stało się, że polskie plany obrony, zwłaszcza północnej części Pomorza, bez głębszego pomysłu strategicznego, trzeba będzie ograniczyć do krótkotrwałej obrony wybrzeża oraz izolowanych punktów w Wolnym Mieście Gdańsku (m.in. Westerplatte, Poczta Polska, przedstawicielstwa celne).

Trzeci i czwarty garnitur

Zaznaczmy, dopiero w 1931 roku, dekadę po zwycięstwie nad Rosją Sowiecką, przeniesiono na Wybrzeże jeden z batalionów piechoty z głębi Polski.

- Utworzono z niego Morski Batalion Strzelców. Do 1938 roku była to jedyna siła lądowa, która była w polskich planach obronnych przewidziana do obrony Wybrzeża - zaznacza dr Tuliszka. - W 1938 r. w Gdyni Redłowie sformowano kolejny, 2 Morski Batalion Strzelców. Oba w czasie wojny przeformowano w pułki - warto dodać dwubatalionowe, co świadczyło o szczupłości tych sił (standardowy pułk posiada trzy bataliony).

Lądową Obronę Wybrzeża stanowić miały także tworzone od 1936 roku Brygady Obrony Narodowej - jednostki złożone z powoływanych pod broń rezerwistów, dysponujące zawodowymi kadrami oficerów i podoficerów. Nie były to jednostki „doborowe”, głównie z uwagi na braki w uzbrojeniu.

- Wyposażono je w broń z czasów I wojny światowej. Dość powiedzieć, że każda z tych jednostek miała inny typ karabinów, strzelający inną amunicją. Logistyczny koszmar. Do tego braki w umundurowaniu. Podkreślić należy, że z Brygad Obrony Narodowej na Wybrzeżu za najbardziej wartościowe uznawano bataliony I,II i IV (były jeszcze III i V). Z armat pozyskanych z rezerw magazynowych Flotylli Rzecznej (wcześniej Flotylli Pińskiej) utworzono Dywizjon Artylerii Lekkiej, który przemieszczano już w czasie walk, za pomocą zarekwirowanych samochodów. Działa rozmieszczono też na „Kaszubskim Smoku”, uzbrojonym pociągu, operującym w okolicach Wejherowa - mówi Jarosław Tuliszka.

W ramach LOW zmobilizowano Policję Państwową z Gdyni, Pucka i Wejherowa. Ta decyzja była ewenementem. Nigdzie w kraju tego nie zrobiono (chociaż były takie zamierzenia). Policjanci we wrześniu 1939 na Wybrzeżu nie tylko wykonywali zadania żandarmerii. Walczyli również na pierwszej linii jako żołnierze. Do tego doliczyć należy jednostki ochotnicze - gdyńskich Czerwonych Kosynierów (błędnie uznawanych za formację komunistyczną) oraz Wejherowską Ochotniczą Kompanię Harcerską.

Polskie plany zakładały Lądową Obronę Wybrzeża „tym, co było”. Ukształtowanie terenu nie było w tym zamierzeniu sprzymierzeńcem. Brak było naturalnych przeszkód (duże rzeki, większe zbiorniki wodne, górzysty teren itp.). Większe skupiska lasów porastały jedynie Kępę Oksywską oraz nieduży obszar na południe od Wejherowa, Redy i Rumi.

Nie bez znaczenia jest natomiast postać płk. Stanisława Dąbka, który został wezwany stanowisko szefa LOW z wakacyjnego pobytu w Krynicy, latem 1939 r. Dąbek, doświadczony oficer rodem z południowo-wschodniej Polski, zabrał się wraz ze swoim sztabem do energicznej pracy, by jak najlepiej wypełnić rozkazy, zakładające 14 dni obrony terenów Wybrzeża.

Wybrzeże odcięte

Działająca na południu regionu duża, regularna jednostka Wojska Polskiego, Armia Pomorze, została rozbita już w pierwszych trzech dniach wojny, a winą za katastrofę obarczono jej dowódcę gen. Władysława Bortnowskiego. Siły, które przetrwały ataki niemieckiego lotnictwa, piechoty i wojsk pancernych, wycofywały się atakowane na południe, w kierunku Bydgoszczy, a następnie w kierunku pozycji obsadzanych przez Armię Poznań.

LOW od pierwszych godzin walk trwała w warunkach izolacji od głównych sił Wojska Polskiego. Na południe od Gdyni pierwszą linię polskiej obrony obsadzał 2 Morski Batalion Strzelców. Potem IV bON na linii Kartuzy - Chwaszczyno. Odcinek od Kamienia do Szemuda obsadzał I bON. Natomiast między Szemudem a Wejherowem w polskich liniach była luka. Część tego odcinka, między Szemudem a Sopieszynem pilnować miał II bON, ale w ostatnich dniach sierpnia gen. Bortnowski zarządził jej przeniesienie do dowodzonej przez siebie Armii Pomorze. Co tragiczne, to złożone z gdynian zgrupowanie zostało niemal całkowicie zniszczony w trakcie przemarszu na nowe pozycje. Lukę wywołaną przez odejście II bON, próbowano załatać przeszkodami w postaci zwałów drzew w gęstym lesie. Prawego skrzydła broniła V bON, który miał w momencie ryzyka upadku Wejherowa wycofywać się na drugą linię polskiej obrony, która miała biec mniej więcej na linii Gniewowo - Zbychowo - Łężyce. III bON był na Kępie Oksywskiej (jego mobilizacja rozpoczęła się 30 sierpnia 1939 r. zatem nie była to jednostka w pełnej gotowości w momencie wybuchu wojny). Linię Reda -Rumia miały obsadzać jednostki wycofujące się. Trzecią linię obrony to była oś Reda - Biała Rzeka - Zagórze - Rumia - Chylonia. Ostatnią redutę stanowiła Kępa Oksywska. Bronić się miał także Rejon Umocniony Hel.

Niemcy doborowe jednostki rzucili na blokującą tzw. korytarz, Armię Pomorze. Natomiast do walki o północną część polskiego Pomorza skierowali jednostki, które trudno uznać za „pierwszoligowe”, choćby pod względem wyposażenia w broń pancerną (takowej właściwie nie miały). Były to dwa pułki Landespolizei sformowane z policjantów Wolnego Miasta Gdańska, które obsadzały linię graniczną na północ od Sopotu. Na północnym i południowym zachodzie Niemcy mieli jednostki straży granicznej (32 i 42 pułki Grenzwache). W walkach brał także udział pułk SS Heimwehr Danzig. Główną siłą uderzeniową była licząca ok. 15 tys. ludzi 207 dywizja piechoty, złożona z rezerwistów, znacznej mierze tzw. Landwehry, czyli ludzi w wieku 30-45 lat, po przeszkoleniu wojskowym. Oczywiście Niemcy dysponowali wielką przewagą w postaci lotnictwa, artylerii i sił morskich. Mieli także swobodny dostęp do zapasów amunicji. - Wiemy, że Niemcom nie spieszyło się w przełamaniu polskiej obrony. Zakładali blokowanie i systematyczne spychanie polskich wojsk w kierunku Zatoki Gdańskiej. Nie podejmowali szczególnie śmiałych działań wojennych - mówi dr Jarosław Tuliszka.

Rankiem, 1 września 1939 r oddziały Landespolizei przeszły przez granicę RP i uderzyły z Wolnego Miasta Gdańska w kierunku polskich straży w okolicach Orłowa. Jednostki te zdołały przepędzić wysunięte posterunki polskich wojsk, ale nie wytrzymały zarządzonego przez płk Dąbka kontrataku 2 Morskiego Pułku Strzelców.

- Niemcy wystraszyli się dosyć mocno. Na tyle, że sztab gen. Eberhardta, dowodzącego zgrupowaniem niemieckich sił w Wolnym Mieście, umieszczony w kasynie w Sopocie zarządził ewakuację, bo było zbyt blisko linii walk. I ten front w zasadzie utrzymał się do 13 września. I to nie dlatego, że Niemcy zaatakowali i rozbili polskie oddziały, tylko że Dąbek wycofał 2 MPS. To wycofanie odbyło się zresztą w bardzo zorganizowany sposób. Niemcy nawet się nie zorientowali, że polskie siły opuściły tę linię obrony - mówi dr Tuliszka.

Dociskanie do Zatoki

Niemcom udało się do 8 września pokonać dwie pierwsze linie polskiej obrony. Polacy prowadzili tu działania opóźniające - starali się zadać jak największe straty, po czym wycofywali się. Siły płk Dąbka zdołały utrzymać trzecią linię do 10 września i stamtąd już przechodziły na Kępę Oksywską.

- Płaskowyż Kępy Oksywskiej był terenem trudnym do obrony, jeden z oficerów sztabu płk. Dąbka nazwał go „patelnią”. Płk Dąbek dążył do tego, żeby trzymać obronę na linii wzgórz Kępy Oksywskiej, żeby nie oddawać tego terenu, i operować możliwie dużym obszarem. Niemcy uderzali na polskie pozycje obronne od zachodu i północy. Początkowo walki toczyły się o Mrzezino, miejscowość Mosty, która przechodziła z rąk do rąk, czy Mechelinki. Bardzo intensywne walki toczyły się w Kazimierzu, w północno-zachodniej części Kępy Oksywskiej. Niestety, po pewnym czasie, Niemcy wydarli się w kierunku Dębogórza, potem Mostów i Mechelinek. Natomiast nie zdecydowali się na desant przez kanał portowy od Oksywia.

12 września obrońcy otrzymali wsparcie z morza. Trzy polskie trałowce (z rodziny tzw. „Ptaszków” - od nazw ptaków, które im nadawano, np. ORP Mewa) wspomogły ostrzałem swojej artylerii oddziały bijące się na Kępie Oksywskiej. Operacja została powtórzona 14 września. Jeszcze tego samego dnia niemieckie lotnictwo „wytropiło” nasze okręty bazujące w porcie w Jastarni i po nalocie zatopiło ORP Jaskółkę i ORP Rybitwę. Po tym ataku adm. Józef Unrug, dowódca polskiej Floty zdecydował o rozwiązaniu dywizjonu i nakazał przejście ocalałych okrętów do Helu.

- W kolejnych dniach Niemcy systematycznie spychali polskie oddziały w kierunku Zatoki Gdańskiej - ataki nadchodziły ze wszystkich kierunków. Przesilenie nastąpiło 17, 18, września. Wciąż trwały intensywne walki, a polskie oddziały biły się na ostatnich skrawkach terenu, przyciśnięte do Zatoki. Gdy 19 września Niemcy podeszli pod Babi Dół, gdzie mieścił się sztab pułkownika Dąbka, dowódca LOW wypowiedział do swoich oficerów znamienne słowa „Panowie, teraz czas na nas”. Uznał, że sztab przestał być potrzebny. Oficerowie walczyli jak normalni szeregowi żołnierze w okopach, do momentu samobójczej śmierci płk Dąbka - zgodnie z dyspozycją udzieloną przez dowódcę. To był ostatni akt 19 dniowej obrony.

Na mapie pozostał odseparowany Rejon Umocniony Hel, który skapitulował 2 października. Na morzu polskie siły nawodne, po bitwie powietrzno-morskiej 1 września, potyczce ORP Wicher i ORP Gryf z niemieckimi niszczycielami, po nalotach 3 września i 14 września zostały zniszczone. Okręty podwodne opuściły strefę walk - ORP Wilk i ORP Orzeł wyrwały się do Wielkiej Brytanii, ORP Sęp, ORP Żbik i ORP Ryś zawinęły do szwedzkich portów, gdzie zostały internowane.

Zażarte boje niepierwszorzędnych wojsk

- W czasie walk o Wybrzeże byliśmy stroną, która nie tylko się broniła - podkreśla dr Tuliszka. - Pierwszym przykładem był kontratak 2 MPS z południowych rubieży Gdyni w kierunku Sopotu 1 września. Natomiast nocy z 3 na 4 września płk Dąbek zarządził kontrnatarcie, przez Osową, dziś dzielnicę Gdańska, które miało przebić się przez linie niemieckie, skręcić w lewo i wyjść na tyły niemieckich pułków Landespolizei. Dąbek chciał je zniszczyć. Rysowała się taka możliwość. Zebrał wszystkie możliwe bataliony, które mogły być użyte do ataku. Niestety, Niemcy stawili dosyć silny opór. Uderzenie polskich sił zostało powstrzymane. Polacy kontratakowali lokalnie w czasie całych 19 dni LOW. Nasze pododdziały uderzały nocą, co było dla Niemców szczególnie dokuczliwe (wiele przekazów i analiz historycznych wskazuje, że niemiecka armia w czasie II wojny światowej nie potrafiła walczyć po zmierzchu).

Drugie kontruderzenie dowodzący LOW zaplanował na 12 września. W ręce polskich żołnierzy wpadły niemieckie mapy sztabowe z rozmieszczeniem wojsk, gdy w czasie jednego z kontrnatarć udało się zaskoczyć sztab niemieckiej 207 DP. Jej dowódca, gen. Karl von Tiedemann musiał porzucić swój samochód i uciekać piechotą. Płk Dąbek wiedział, że w pozycjach przeciwnika jest luka, na wysokości Zagórza, Białej Rzeki i Janowa (dziś dzielnice Rumi, wtedy osobne wsie). Widział też, że ta luka jest w stanie wyprowadzić polskie siły na tyły niemieckich linii, a także na pozycje wrogiej artylerii. Zniszczenie jak największej liczby dział niemieckich wydawało się osiągalnym celem.

- Płk Dąbek desygnował odpowiednie siły do uderzenia. Niestety, dowodzenie powierzył ppłk dypl. piechoty Marianowi Sołodkowskiemu, ze swojego sztabu, który delikatnie mówiąc, wykazał się w tej sytuacji brakiem kompetencji. Natarcie ruszyło, jednak nie spełniło założeń. Nie zostało przeprowadzone w sposób, jaki zaplanował Dąbek. Niemniej zamierzenie było bardzo sprytne, mogło wprowadzić spore zamieszanie w niemieckich szeregach - podkreśla Jarosław Tuliszka.

Co ciekawe, polski plan LOW zakładał, że nasze wojska nie będą walczyć na ulicach Gdyni. I rzeczywiście, wycofały się z miasta, pozostawiając je Niemcom. Przy wszystkich, późniejszych konsekwencjach tej decyzji, jak podkreśla dr Tuliszka, w dowództwie LOW panowało przeświadczenie, że wybudowane z tak wielkim wysiłkiem miasto należy oszczędzić od wojennych zniszczeń a jej mieszkańcom cierpień i śmierci.

Niemniej tej strategicznej decyzji przeczy odezwa, jaką wystosował do mieszkańców m.in. Gdyni płk. Dąbek. Padły w niej słowa o obronie Gdyni „do ostatniego tchu” oraz cytat z Roty (chętnie wykorzystywany w przedwojennych, propagandowych plakatach) - „twierdzą nam będzie każdy próg”.

- Płk Dąbek był człowiekiem honoru, patriotą oraz metodycznym, zdolnym oficerem. Dbał o każdy szczegół planu obrony i miał zdecydowane podejście do swojej roli, o czym świadczy choćby symbol jego samobójczej śmierci. Wydając odezwę chciał zapewne natchnąć bojowym duchem wojsko i cywilnych mieszkańców - mówi Jarosław Tuliszka.

Walki w czasie LOW były bardzo zażarte, bardzo intensywne, mimo że nie składały się (w większości) z doborowych jednostek. I krwawe. Przyjmuje się, że zginęło około 1500 polskich żołnierzy. Niemców ta batalia kosztowała 700-800 zabitych.

Płk dypl. WP Marian Porwitt, w swoich „Komentarzach do historii polskich działań obronnych 1939 roku” LOW określił mianem „mikrokampanii”, co oznacza istotną skalę walk polskich, odizolowanych sił.

- Marian Porwit pisał tak: LOW stoczyła w ciągu 19 dni co najmniej 110 walk różnymi siłami - podkreśla Jarosław Tuliszka. - Pod tym względem żadna z polskich dywizji z września 1939 r. nie może się równać z grupą pułkownika Dąbka. Żaden nasz oddział nie walczył tak długo w sposób zorganizowany.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki