Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pierwszy wtorek tygodnia: Śniegowa kula

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Trudno to nazwać linczem, bo kiedy internauci wzięli swoją ofiarę na cel, sądzili, że ona już nie żyje. Mowa oczywiście o Ryanie Lanzy, uznanym za sprawcę piątkowej masakry w szkole w Newton. Internetowy wyścig, jaki rozgorzał po tym, jak jego nazwisko (rezultat błędnej identyfikacji zwłok) wyciekło do mediów, zakończył się postawieniem pod globalny pręgierz Bogu ducha winnego człowieka. Polscy telewidzowie także mogli obejrzeć jego twarz jako rzekomego mordercy 20 niewinnych sześciolatków i ich nauczycieli.

Nie wiem, jak się potoczą dalsze losy Ryana Lanzy. Niby nieporozumienie zostało wyjaśnione, ale czy ewentualny przyszły pracodawca, googlując jego nazwisko przed podjęciem decyzji o zatrudnieniu, nie dojdzie do wniosku, że - winny czy nie - lepiej trzymać faceta z takimi "referencjami" z dala od swojej firmy. Jak ta historia może wpłynąć na jego życie osobiste. Ilu internautów uwierzy w spisek mający na celu ukrycie prawdy i do końca pozostanie przekonanych, że prawdziwym zabójcą jest Ryan, a nie jego brat. Procent Amerykanów podatnych na przyjęcie teorii spiskowych jest ponoć jeszcze większy niż w Polsce. Czy znajdzie się wśród nich ktoś, kto zechce wymierzyć Ryanowi sprawiedliwość na własną rękę? A może przeciwnie - wyprocesuje od mediów gigantyczne kwoty zadośćuczynienia, a przy okazji napisze książkę, która posłuży za scenariusz kasowego filmu, dzięki czemu będzie ustawiony finansowo do końca życia?

Przeświadczenie, że istnieją jakieś szczególne kwalifikacje, by móc się wypowiadać publicznie, też wylądowało na śmietniku historii

Przyznać muszę, że bardziej niż dalsze losy Ryana Lanzy martwi jednak mnie przyszłość mediów, które nie są w stanie utrzymać standardów wobec wyzwań, jakie przyniósł rozwój technologii, przede wszystkim internetu. Presja szybkości podania informacji, czyli tzw. wyścig o newsa, którego ofiarą pada rzetelność w sprawdzaniu faktów, to tylko jeden z elementów składających się na kryzys. Drugi, o którym mówi się mniej, to rodzaj deregulacji, otwarcia czy może rozmycia zawodu dziennikarza. Dziś można odnieść wrażenie, że jest nim każdy internauta.

Pamiętam polemikę z pewnym czytelnikiem sprzed kilku lat. Po jakimś moim komentarzu w gazecie nadesłał mi e-mail, w którym przedstawiał swoje, zgoła odmienne, stanowisko, w omawianej przeze mnie sprawie. Ponieważ nie dałem się przekonać, w kolejnym liście napisał coś w rodzaju: "A jednak uważam, że to ja mam rację, ale Pana przewaga polega na tym, że Pan swoje opinie może drukować w gazecie, a ja - nie". "Szanowny Panie, fakt, że wydawca udostępnia mi łamy prasowe, a co więcej, zatrudnia na etat, jest jego decyzją biznesową, opartą na przebiegu dotychczasowej ścieżki zawodowej, zaufaniu, jakie ma do redaktora naczelnego, który widzi mnie na stanowisku publicysty, etc. Krótko mówiąc, wiąże się to z kwalifikacjami" - odpowiadałem.

Ta opowieść należy już do przeszłości. Po pierwsze, czytelnicy piszący do dziennikarza, żeby z nim podyskutować, to gatunek niemal wymarły. Teraz zamieszcza się posty pod tekstami, żeby szkalować autora. Ich twórców raczej nie można też nazwać czytelnikami, bowiem z treści wpisu najczęściej wynika, że nie zadali sobie trudu przeczytania ze zrozumieniem tego, co tak lekko komentują. Po drugie - i najważniejsze - przeświadczenie, że istnieją jakieś szczególne kwalifikacje, by móc się wypowiadać publicznie, też wylądowało na śmietniku historii. Dziś w internecie - jak na trybunie PGE Areny - każdy czuje się uprawniony do głośnego wygłoszenia opinii na temat prowadzenia się matki sędziego, gdy ten nie podyktuje karnego dla naszych.

Tej internetowej "urawniłowce" sprzyja Facebook. O ile na portalach informacyjnych treść jest jeszcze moderowana, czasami nawet (choć coraz rzadziej) redagowana, a ranga postu wciąż jest mniejsza od komentowanego tekstu, tak na FB w punkcie wyjścia wszyscy są teoretycznie równi. Dopiero później zaczyna się wyścig na liczbę laików czy fanów. A w nim - wszystkie chwyty dozwolone.

Nie przypadkiem chyba w naszej wyjściowej sytuacji, fałszywego oskarżenia przez media Ryana Lanzy, źródłem nie był żaden zawodowy dziennikarz, ale internauta, który wyszukał profil Ryana na Facebooku i upublicznił jego zdjęcie jako "tego mordercy". Dalej już nastąpił efekt śniegowej kuli, która zmiata wszystko, co staje jej na drodze, także zdrowy rozsądek i cnotę umiarkowania. Zapewne nie ostatni raz jesteśmy świadkami takiego zjawiska. Like it or hate it?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki